Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nauczyłam się flirtować

Rozmawia Paweł Gzyl
Archiwum
Każdy człowiek ma w sobie elementy płci przeciwnej. Siła nie jest zarezerwowana tylko dla mężczyzn, a łagodność i czułość dla kobiet. Tak więc i ja na pewno posiadam jakieś męskie cechy. Mam w domu wiertarkę i nie zawaham się jej użyć - mówi Renata Przemyk

- Wzięła Pani udział w koncercie ku czci Jana Pawła II. Dlaczego?

- Z potrzeby uczestniczenia w wydarzeniu dla mnie ważnym. Jan Paweł II był człowiekiem o wielkim sercu i duchowej sile, jaka jest nam potrzebna, zwłaszcza w dzisiejszym świecie.

- Pytam, bo niektórych Pani odbiorców mogło to zaskoczyć. Jeden ze stereotypów dotyczących Pani osoby głosi, że jest Pani feministką. Feministka i katoliczka?

- Dziwi to tylko tych, którzy mnie nie znają. Można być porządnym człowiekiem, jakim staram się być, i całym sercem wspierać tych, których dotyka niesprawiedliwość, dyskryminacja, ale też zwyczajna słabość. Stereotypy mają to do siebie, że niektórym ludziom kojarzą się ze skrajnym aspektem danego zjawiska, a nawet z jego patologiami. Jan Paweł II kochał ludzi i to go predestynuje do świętości. Co wcale nie jest łatwe, nawet pod presją, że człowiek "tak szybko odchodzi". Ale i bycie katolikiem nikogo nie uświęca z samej definicji. Trzeba się bardzo starać.

- Podkreśla Pani mocno, że kobiety i mężczyźni powinni być traktowani tak samo. Wychowała się Pani w rodzinie zdominowanej przez mężczyzn. Czuła się Pani niedowartościowana?

- Wychowywałam się w rodzinie pełnej zapracowanych ludzi, starających się sprostać codziennym wyzwaniom. Również emocjonalnym. Stres i przemęczenie nie są dobrymi doradcami. Trzeba szybciej dorosnąć. Mama zarywała noce, żeby po drugiej zmianie uszyć mi sukienkę.

Ojciec pracował dwie zmiany, żeby było na pralkę. Babcia ciągnęła mnie po pracy w drodze z przedszkola za rękę jak chorągiewkę, bo ja chciałam jej śpiewać, a trzeba było zdążyć na obiad. Nikt nie miał czasu angażować się w rozwijanie moich ewentualnych talentów, więc nauczyłam się tego sama. Jak wiele dzieci w tysiącach podobnych rodzin. Zyskałam świadomość, że wszystko zależy ode mnie. Szybko zorientowałam się też, czego chcę, a czego nie. Dlatego poszłam na studia. Warto o siebie zawalczyć, bez względu na płeć.

- Jako dziecko była Pani nieśmiała i niepewna siebie. Śpiewanie było sposobem na przezwyciężenie tych słabości?

- Bardzo długo byłam nieśmiała. I chyba dalej trochę jestem. Zawsze miałam poczucie, że mogłabym być w czymś jeszcze lepsza. Byłam dla siebie najsurowszym krytykiem. Śpiewanie daje mi ogromną radość i poczucie bycia w innym świecie. Działało łagodząco. A słysząc siłę własnego głosu, czułam, że to moja droga.

- Wszyscy rodzice chcą, aby ich dzieci miały solidne zawody - najlepiej, żeby były prawnikami i lekarzami. Czy wybór drogi artystycznej był rodzajem buntu?

- Moi rodzice byli podobni. Marzył im się zawód, który zapewni mi stabilizację i bezpieczeństwo. Nigdy jednak nie naciskali. Zajmowanie się muzyką wiało niepewnością. Liceum ekonomiczne dawało jakieś zabezpieczenie. Po studiach filologicznych mogłam być tłumaczem, co zresztą planowałam. Jednak pasja zwyciężyła. A gdy wystartowałam w paru konkursach i posypały się nagrody oraz koncerty, łatwiej było mi podjąć decyzję o śpiewaniu na poważnie.

- Od samego początku kreowała Pani bardzo mocny wizerunek: czarne włosy, ciężkie glany, twarda sylwetka w minispódniczce. Połączenie męskiej siły, agresji z kobiecą zmysłowością. Dziś można by powiedzieć, że to śmiała deklaracja rodem z ideologii gender. Jak było wtedy?

- Siła nie jest wadą, a agresji nigdy we mnie nie było. Wtedy na taki wizerunek złożyło się wiele rzeczy. Wspomniana wcześniej nieśmiałość, ogromna trema, która zwaliłaby mnie z nóg w delikatniejszym obuwiu na obcasie. Duże znaczenie miała też moda. Kto pamięta tamte czasy, wie, jak wyglądały punkowe dziewczyny w Jarocinie. Byłam naprawdę ich łagodną wersją. Glany były wizytówką.

Małe czarne sukieneczki zakrywały niewiele, a mocne oko miało hipnotyzować. Trudno było mi jednak odmówić kobiecości. A zresztą, co to za sztuka, która nie prowokuje? Wymyśliliśmy sobie ze Sławkiem, moim ówczesnym muzycznym partnerem, że damsko-męskie prowokacje nadają się do tego znakomicie, a ja, wyśpiewując je z kamienną twarzą, mogę przykuć uwagę. Tym bardziej że mam głos stworzony raczej na hale podhalańskie niż do mruczenia kołysanek. Mruczeć nauczyłam się z czasem.

- Na płycie "Blizna" jako pierwsza artystka w Polsce głośno wykrzyczała Pani, że powinniśmy być tolerancyjni wobec siebie bez względu na tożsamość seksualną. Z czego to wypływało?

- Powinniśmy być tolerancyjni w ogóle. Proszę posłuchać całej płyty. Tolerować nie znaczy kochać. Znaczy pozwolić komuś żyć spokojnie obok nas bez poczucia zagrożenia. Zakładając, że i on nie zagraża nam. Powiedziałam głośno to, co myśli wielu ludzi podchodzących do drugiego człowieka z szacunkiem. To był czas nasilonych ataków na osoby homoseksualne, na kolorowych w Polsce, nagonka na feministki walczące jedynie o równość i godność kobiet, problemy z zaakceptowaniem wyznawców innych religii i w ogóle dużo nieuzasadnionej agresji.

Trudno było zostać obojętnym. Ciągle słyszę, że szykanowane są dzieci w swoim środowisku, bo mają widoczną chorobę -są otyłe, bądź ich nie dość zamożni rodzice nie kupili im najnowszego gadżetu. Różnimy się od siebie na wiele sposobów i podstawowym czynnikiem oceny i wchodzenia z kimś w relację powinna być jego osobowość, charakter, system wartości. Stopień człowieczeństwa.

- Początkowo była Pani trochę typem chłopczycy, dzisiaj ma Pani bardziej zmysłowy, kobiecy wizerunek. Skąd ta przemiana?

- Musiałam być silna, bo miałam do pokonania wiele przeszkód. Również brak wiary w siebie. Kobiecość rozkwita w spokoju i miłości. Wtedy siła przybiera po prostu inne formy. Mniej widoczne. Krótkie włosy miałam tylko przez chwilę i tylko przy "Bliźnie" ubrałam spodnie - i to do przezroczystej koszulki. Pierwsza płyta grupy Ya Hozna, napisana zresztą przez mężczyznę, miała mocno prowokacyjny, feministyczny charakter i chyba po niej przylgnęła do mnie ta łatka.

Następne dwie były niemal poetyckie. Dopiero na "Andergrancie" pojawiły się trzy czy cztery mocniejsze utwory. A "Hormon" i "Unikat" są intymne i konfesyjne. Wygląda na to, że i pan posługuje się stereotypami.

- Ale celowo - żeby je odczarować.

- Największa siła nie zawiera się w krzyku. Kobiecych kreacji też było w tym czasie wiele. Teraz pojawiło się trochę butów na obcasie i może zwyczajna dojrzałość. Po tylu latach nie jestem tak kategoryczna w ocenach innych i siebie samej też. Więcej umiem, jestem bardziej świadoma swoich możliwości i nie pędzę już tak od płyty do płyty, od koncertu do koncertu, byle dogonić adrenalinę. Bardziej doceniam życie, bliskich i w ogóle wszystko, co mam.

- Ile dzisiaj jest kobiety, a ile mężczyzny w Renacie Przemyk?

- A pan wie, jakie są pana proporcje?

- Chyba jednak więcej mężczyzny, choć kobiece cechy też w sobie znajduję.
- Właśnie. Ponoć każdy człowiek ma w sobie elementy płci przeciwnej. Siła nie jest zarezerwowana tylko dla mężczyzn, a łagodność i czułość dla kobiet. W ten sposób patrząc, na pewno mam w sobie coś, co ktoś uznałby za męską cechę. Mam w domu wiertarkę i nie zawaham się jej użyć. Uważam się za stuprocentową kobietę, taką, co doceni ofiarowaną pomoc. Ale i sama pomoże w różnych sytuacjach.

- Podobno łatwiej nawiązywać Pani kumpelskie stosunki z mężczyznami niż wdawać się z nimi we flirt, który mógłby się przerodzić w romantyczną relację. Z czego to wynika?

- Z żonatymi nie flirtuję, to prawda. Ale poczucie humoru i świadomość bycia atrakcyjnym w czyichś oczach jest miłym dodatkiem do codziennych kontaktów. Nie jestem może jakoś specjalnie wylewna, bo określiłabym siebie jako typowego introwertyka. Flirtować się jednak nauczyłam.

Kiedyś uważałam kokieterię za formę manipulacji, coś nieszczerego. Traktowałam wszystkie relacje śmiertelnie poważnie, a uczciwość i mówienie prawdy w oczy mam po mamie. Na szczęście poczucie humoru zwyciężyło! No i na pewno nie mogłabym być z mężczyzną, który byłby go pozbawiony.

- Nie żałuje Pani, że nie spotkała w życiu mężczyzny, z którym chciałaby wziąć ślub i założyć rodzinę?

- Trudno oceniać, co by było. Wbrew pozorom dużo we mnie z tradycjonalistki, zawsze marzyłam o szczęśliwej rodzinie z mężczyzną, który zrozumie moją pasję. Wielu znajomych jest już po rozwodach. Wielu próbuje odnaleźć szczęście w kolejnych związkach. Każdy chce być szczęśliwy.

- Wielu ludzi boi się wchodzić w związek małżeński, bo spodziewa się, że prędzej czy później skończy się to rozwodem. To też Pani przypadek?

- Zapachniało kozetką u psychoterapeuty. Jestem idealistką, z tych, co za miłością skaczą w ogień. Wszystko się kiedyś kończy, ale jak w mojej piosence, "jakby nie miało być, lepiej stracić, niż nigdy nie mieć nic".

- Kilka lat temu odważnie przyznała Pani, że Pani córka Klara jest adoptowana. Czy ta decyzja o adopcji była nagłym impulsem czy efektem długich przemyśleń?

- Spełnionym marzeniem, pielęgnowanym długie lata.

- Pojawienie się dziecka w życiu mężczyzny i kobiety często porządkuje to życie - dopiero wtedy staje się jasne, co jest tak naprawdę dobre, a co złe. Przeżyła Pani taki moment przewartościowania?

- Bardziej, co jest ważne, a co mniej. To prawda - wiele rzeczy schodzi wtedy na dalszy plan.

- Kiedy rozmawialiśmy kilka lat temu, a Klara była mała, mówiła Pani dużo o potrzebie chronienia dziecka przed okrutnym światem. Zastanawiałem się wtedy, czy aby nie jest Pani nadopiekuńczą matką.

- Jestem nadopiekuńcza, jak chyba każda matka. Staram się jednak mądrzeć z wiekiem. Najlepsze, co można dać dziecku, to poczucie bycia kochanym. Klosz nie uchroni go przed życiem, a jedynie pozbawi szansy nauki, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach. Ważne, żeby być z sobą blisko i żeby ukochana osoba wiedziała, że może zawsze na nas liczyć.

- Czy przeprowadzka na wieś, pod Wieliczkę, i kupno własnego domu z ogrodem nie były trochę ucieczką przed światem?

- To stworzenie swojego miejsca na ziemi, bardzo potrzebne każdemu. Uwielbiam wieś, do życia konieczny mi jest kontakt z naturą, przestrzeń. Do miasta mam kilkanaście kilometrów.

- Co daje Pani życie na wsi?

- Spokój, świeże powietrze, podziwianie zmian pór roku, możliwość bezkarnego hałasowania podczas prób i kontakt z żywą ziemią.

- Jak zmieniło się postrzeganie Pani przez miejscowych ludzi w ciągu tych wszystkich lat?

- Mam wspaniałych sąsiadów. Kilku wprowadziło się w ostatnich latach. To duże szczęście. Fajni ludzie wokół to podstawa. Ja sama jestem częścią tej społeczności od tak dawna, że nikogo moja obecność nie dziwi. Jestem sąsiadką, po prostu.

- Ale i powszechnie znaną osobą. Czy sytuacja, w której mama jest popularną piosenkarką, ma pozytywny czy negatywny wpływ na wychowanie Klary?

- Nie mamy z tym problemów. Nie obserwuję negatywnych skutków ubocznych popularności. Sąsiedzi, szkoła i okolica dają nam poczucie akceptacji i życzliwość. Jestem w szkole jedną z wielu matek i nikt nie stosuje żadnej taryfy ulgowej. Jest normalnie.

- Kiedyś powiedziała Pani, że wewnętrznie nadal jest dzieckiem. Wciąż udaje się Pani zachować otwartość i bezpośredniość dziecka?

- Oj, chyba tak, z naiwnością włącznie. I nie próbuję już w sobie tego zwalczać. Kiedyś wydawało mi się to oznaką słabości. Byłam dzieckiem nad wiek poważnym, chciałam być szybko dorosła. Teraz pielęgnuję w sobie wieczne zdziwienie i zachwyt każdą małą rzeczą. Wzruszam się przy byle okazji. Nawet moje dziecko się ze mnie śmieje.

- To pewnie ma przełożenie na Pani działalność artystyczną: czy mimo 25 lat na scenie śpiewanie nadal jest bardziej pasją niż zawodem?
- Zawsze tak było, i to się zapewne nigdy nie zmieni. Kocham to, co robię. Muzyka daje mi siłę.

- Mam wrażenie, że nigdy nie podjęła Pani koniunkturalnej decyzji, która mogłaby sprawić, że Pani kariera stała by się bardziej spektakularna. Nie żałuje Pani tej swojej bezkompromisowości?

- Nawet nie przeprowadziłam się do Warszawy. Nie mam zadatków na celebrytkę. Za bardzo cenię sobie święty spokój. Cieszę się, że mogłam postępować zgodnie ze swoim muzycznym sumieniem i życie nie postawiło mnie przed wyborem szybkiego zarobienia dużej kasy kosztem siebie. Czuję wielką radość, że moje piosenki mimo to spodobały się tak wielu ludziom, którzy chodzą nieprzerwanie na koncerty od 25lat.

- Podobno kiedyś "Playboy" proponował Pani sesję. Dlaczego Pani odrzuciła tę propozycję?

- I to nie raz. Nie wynikało to nawet z pruderii, ale z charakteru pisma, które traktuje kobiety instrumentalnie. Gdyby nagość była uzasadniona, w filmie na przykład, albo padła propozycja sesji artystycznej od Annie Leibowitz czy Newtona, zupełnie inaczej bym do niej podeszła. Propozycje od "Playboya" przestały się pojawiać, kiedy zaproponowałam, że zrobimy zdjęcia topless i napiszemy, że dochód pójdzie na walkę z rakiem piersi.

- Kilka lat temu w wyniku choroby stanęła Pani przed groźbą konieczności rezygnacji ze śpiewania. Jak to wpłynęło na Pani życie?

- Siedem lat temu miałam przewlekłe zapalenie zatok. Długo i źle leczone. Wiele tygodni. Nacieki na strunach głosowych. Do tego gronkowiec. Ostatecznie znalazłam pomoc i właściwą diagnozę. Trafiłam w ręce cudownych ludzi, z którymi się zaprzyjaźniłam. Przeszłam operację, a gronkowca udało mi się pozbyć homeopatycznie.

Doceniam to, co mnie spotkało, mianowicie że w odpowiednim czasie znalazłam pomoc i wsparcie. Kompletnie zmienił mi się wtedy ogląd mojej sytuacji życiowej. Poczułam tym bardziej dobitnie, ile śpiewanie dla mnie znaczy i jaką wartość mają przyjaciele. Jak kruche jest zdrowie i życie. Takie doświadczenia czynią człowieka dojrzalszym.

- "Moje życie idzie we właściwym kierunku" powiedziała Pani w jednym z ostatnich wywiadów. Czy to znaczy, że nowa płyta, którą Pani przygotowuje, nie będzie tak gniewna jak "Blizna" i tak smutna jak "Odjazd"?

- Każda jest inna i do tej reguły zastosuję się na pewno. Nowe piosenki są i wesołe i smutne, szybkie i wolne, wyśpiewane i wymruczane tak, żeby nie było nudno. Trochę naturalne, trochę elektroniczne. Najważniejsza w nich zawsze będzie energia, którą daje mi życie, i melodie, które niosą ważne słowa. Może być podane lekko, a brzmienie powinno intrygować i poruszać. Wszystkie środki artystyczne dozwolone.

Piosenki opowiadają o miłości, tej szczęśliwej, i nie tylko, obserwacji świata i ludzi, podróży w czasie, rzeczach dużych i małych. I o tym, że tylko teraz jesteśmy "dokładnie tacy" i w tym miejscu. A wszystko z charakterystycznym dla mnie zaangażowaniem i emocjami. Bo jeśli są emocje, to jest szansa bycia wysłuchanym. A emocje i uważne słuchanie drugiej osoby to podstawa w nawiązywaniu relacji.

***
Renata Przemyk
Zaczęła swoją piosenkarską karierę od oszałamiającego występu na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie w 1989 roku, za który zdobyła Grand Prix. Dlatego właśnie obchodzi jubileusz 25-lecia swej muzycznej działalności. Znalazła się w setce najwybitniejszych artystów ubiegłego stulecia według "Wprost" i "Polityki". Ma w swym dorobku dziesięć płyt i właśnie szykuje następną. Mieszka na wsi pod Krakowem i wychowuje córeczkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski