Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nawłoć, czyli jak Julian Tuwim namieszał ludziom w głowach

Grzegorz Tabasz
Czas na botaniczne porządki. Nawłoci rośnie u nas kilka gatunków. Najczęściej widywane to kanadyjska, późna i pospolita. Julian Tuwim zapewne miał na myśli nawłoć pospolitą
Czas na botaniczne porządki. Nawłoci rośnie u nas kilka gatunków. Najczęściej widywane to kanadyjska, późna i pospolita. Julian Tuwim zapewne miał na myśli nawłoć pospolitą Fot. 123rf
Okazała, wysoka, łatwo wpada w oko. Szybko doczekała się ludowych nazw. Mówiono na nią złota dziewica, prosiana włoć, złotnik. Przez te żółte kwiaty, które dumnie trzymała na łodygach

Mimozami jesień się zaczyna. Złotawa, krucha i miła. Pamiętacie jeden z piękniejszych utworów mistrza Tuwima, unieśmiertelniony w słynnym szlagierze Czesława Niemena? Prawdziwa jesień ma się zaczynać kwitnącymi mimozami. W kolorze złota. Muzyka łatwo wpada w ucho, ale botanicznie obydwa utwory są nieprecyzyjne. Mimoza, zwana czułkiem, to roślina z ciepłych krajów. Słynie z wrażliwości na dotyk.

W naszym klimacie jesieni nie przeżyje i co ważniejsze, na żółto nie kwitnie. Czyżby dwóch cenionych mistrzów pióra i muzyki popełniło tak wielką gafę? Bynajmniej. Ponad pół wieku temu, gdy Tuwim pisał wiersz, mimozami nazywano nawłocie. Kwitną od sierpnia do początku października. Uginają się pod ciężarem żółtych kwiatów. Nie przejawiają najmniejszej wrażliwości na dotyk, ale za to przyjemnie pachną.

Czas na botaniczne porządki. Nawłoci rośnie u nas kilka gatunków. Najczęściej widywane to kanadyjska, późna i pospolita. Julian Tuwim zapewne miał na myśli nawłoć pospolitą. Okazała, wysoka roślina rodzimego pochodzenia. Za jego czasów rosła na wszystkich miedzach, krajach łąk i lasów.

Żółte kwiaty, trzymane dumnie na wysokich łodygach, łatwo wpadały w oko. Szczególnie pod koniec wakacji, kiedy pozostałe rośliny już przekwitły. Nawłoć doczekała się wielu ludowych nazw. Polska mimoza, złota dziewica, złota rózga, złotnik, prosiana włoć, głowienka, urasz. Rozumiem poetyckie parabole, ale porównanie do mimozy absolutnie nie pasuje. Ta prawdziwa pochodzi z Ameryki Południowej.

Ciernisty krzew o różowych kwiatach i wrażliwych na dotyk liściach przypominających podwójny grzebień. U nas raczej rzadki kwiat doniczkowy. Poecie i muzykowi można wiele wybaczyć. Szczególnie po wysłuchaniu nastrojowego utworu.

Pozostałe dwa gatunki nawłoci to rozbójnicy. Wpisani na czarne listy gatunków inwazyjnych, które demolują naszą przyrodę. Pierwsza z nich, nawłoć kanadyjska, jest ponoć pierwszą rośliną sprowadzoną do Europy z Ameryki Północnej. Od 1645 roku łatwe w uprawie sadzonki przesyłali sobie królewscy ogrodnicy. Później szybko trafiła do parków i prywatnych ogrodów. Widziano w niej jeno piękną ozdobę letnich i jesiennych rabat kwiatowych.

Nikt nie pamięta, kiedy wyrwała się na wolność, ale od XIX wieku botanicy zaczęli na nią zwracać baczniejszą uwagę. Łany żółtych kwiatów rosły dosłownie wszędzie. Nad brzegami rzek, na ugorach i przydrożach. Na całym kontynencie. Podobną karierę zrobiła przywieziona nieco później z Ameryki nawłoć późna, zwana też olbrzymią.

Obydwa gatunki można rozpoznać po kształcie kwiatostanów i włoskach na łodygach. Warto, bo to największy wróg dla europejskiej flory. Nie wierzycie? Proszę rozejrzeć się dookoła. Porzucone pola w przeciągu dwóch, trzech lat zakrywa zwarty szpaler żółto kwitnącego zielska. Tak samo wyglądają kraje dróg. Gdzieniegdzie są to już lite dziesiątki hektarów. Nawłoć. Nawłoć. I więcej nic. I o to nic właśnie chodzi.

Jeśli nucąc szlagier Niemena, zechcecie wejść w nawłociowy gąszcz, raczcie łaskawie zerknąć pod nogi. W gęstwinie twardych, brązowych łodyg nie znajdziecie innych roślin prócz rachitycznych, usychających traw. Tak działają obcy. Na jednym metrze kwadratowym można naliczyć nawet kilkaset wysokich łodyg. Zabierają innym dostęp do światła, wody i minerałów. Do tego wydzielają do gleby specjalne substancje, które hamują rozwój pozostałych roślin.

Obydwie nawłocie z łatwością zagłuszą nawet siewki drzew i krzewów, jeśli te przed inwazją nie zdążą osiągnąć przynajmniej metrowego wzrostu. Niskie zioła i kwiaty są wobec agresywnych przybyszy bezradne. Do tego nawłocie są trujące i właściwie wszystkie roślinożerne zwierzęta omijają je szerokim łukiem. Prócz tego korzystają z bonusu w postaci odporności na nasze grzyby. Ot, przywilej obcego.

Strategia ataku jest zawsze taka sama. Wpierw wiatr przynosi lekkie jak piórko nasiono. Nawłocie są niebywale płodne. Jedna łodyga po przekwitnięciu wyda kilka tysięcy puszystych owoców. Nasionko szybko kiełkuje, rośnie wzwyż i rozsyła na boki rozłogi. Niewinna, możliwa do przeoczenia łodyżka następnego roku wyrasta w małą kępę. Kwitnie pierwszy raz i już nic jej nie powstrzyma.

Sprzyja im nawet nielegalne wypalanie traw i nieużytków, które są plagą naszego kraju. Konkurencja ginie w płomieniach, zaś podziemne i wieloletnie kłącza nawłoci znoszą pożogę bez szwanku. Razem z rodzimymi roślinkami niknie baza pokarmowa dla owadów. Brakuje jedzenia dla owadożernych ptaków i innych zjadaczy insektów. Łańcuch pokarmowy sypie się niczym domek z kart. Właśnie się zastanawiam, czy deficyt kolorowych motyli na łąkach nie jest powiązany z inwazją nawłoci. Obym się mylił.

Ratunku nie ma. Na nic zdadzą się unijne dyrektywy zakazujące handlu nawłociami. Na nic nakazy niszczenia. Nikt przy zdrowych zmysłach nie handluje nawłociami, gdyż są wszędobylskie. Herbicydy są drogie i niebezpieczne dla otoczenia. Opcja przywiezienia z Ameryki patogenu czy szkodnika atakującego nawłocie, nie wchodzi w grę.

Ryzyko zbyt duże, bo nikt nie zagwarantuje, że prześladowca nie wyrwie się spod kontroli. Jedyne, co może je powstrzymać, to kosa. Dwukrotne koszenie. Każdego roku. Byle tylko nie dopuścić do kwitnienia. I dosiewanie traw, tudzież koniczyny. Co tu gadać, setek tysięcy hektarów nawłoci nikt nie wykosi. Z braku pieniędzy. I chęci. Nawłoć ładnie wygląda. W odróżnieniu od słynnego barszczu Sosnowskiego nie parzy. Że niszczy różnorodność przyrodniczą? Oj tam, oj tam. Na co komu ta bioróżnorodność…

W obydwu roślinnych rozbójnikach znalazłem kilka zalet. Amerykańscy Indianie leczyli zielskiem rany i alergie. Do tego kwiaty nawłoci są szalenie wydajnym źródłem pyłku i nektaru. Pszczelarze nazywają to pożytkiem. Z hektara powierzchni porośniętej żółtymi kwiatami owady mogą zebrać dobrze ponad sto pięćdziesiąt kilogramów pyłku i porównywalną ilość nektaru.

Jest już nawet miód nawłociowy wybierany z uli późną jesienią. Wodnisty, żółtawej barwy. Słodki, ale o poślednim smaku i aromacie. Ma leczyć męskie sprawy. Wszystko to marność nad marnościami. I nędzne zadośćuczynienia. Równocześnie stracimy inne, bardziej cenne smakowo i leczniczo miody. Choćby mniszkowe, kwiatowe czy wrzosowe. Jeśli nawłoć całkowicie opanuje ziołorośla, łąki i wrzosowiska, pszczoły stracą inny pożytek.

I jak tu cieszyć się urokami jesieni?

***

Nawłoć pospolita - gatunek rośliny wieloletniej należący do rodziny astrowatych. Inne jej nazwy: polska mimoza, złota dziewica, złota rózga, złotnik, włoć, prosiana włoć

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski