Nie było tłumu chętnych do pracy w komisjach

- Udało nam się dojść do porozumienia z komitetami, by tam, gdzie chętnych było nieco więcej niż miejsc, przesunąć ich do tych komisji, gdzie brakowało kandydatów. Dzięki temu komisje będą pracowały w pełnych składach, a my uniknęliśmy losowania - mówi Filip Szatanik z biura prasowego Urzędu Miasta Krakowa.

Nie ulega jednak wątpliwości, że zainteresowanie możliwością dorobienia przy najbliższych wyborach do Sejmu i Senatu jest znacznie mniejsze niż w ostatnich latach. Główny powód to mniejsza liczba komitetów. W Krakowie kandydatów do Sejmu i Senatu wystawia 11 komitetów. I gdyby wszystkie zgłosiły chętnych do wszystkich obwodowych komisji, to musiałoby się odbyć publiczne losowanie, bo miejsc dla komitetów jest tylko 8.

To oznacza, że powodów mniejszej liczby chętnych do pracy przy liczeniu głosów trzeba szukać także gdzie indziej. - 25 października wyborcy znowu dostaną karty do głosowania w formie książeczki. Będą więc kłopoty z ustaleniem wyników, a wielu członków komisji pamięta, ile wylano na nich pomyj przy okazji ubiegłorocznych wyborów samorządowych - usłyszeliśmy od osoby od lat zasiadającej w obwodowych komisjach.

Nie bez znaczenia jest także wysokość wynagrodzenia za pracę. Członkowie komisji mogą liczyć na 160 zł, przewodniczący komisji na 200 zł, a jego zastępca na 180. Tyle samo płacono za pracę przy ostatnim referendum, gdzie policzenie głosów trwało godzinę.

Wczoraj minął termin powołania obwodowych komisji. W całej Polsce będzie ich ok. 28 tysięcy. Teraz ich członkowie przejdą krótkie szkolenie. Pracę rozpoczną w sobotę 24 października od przygotowania lokalu wyborczego. W niedzielę powinni pojawić się co najmniej godzinę przed otwarciem lokalu, by wszystko sprawdzić i opieczętować karty do głosowania.