Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie chcą być fabryką korposzczurów. Uczą myśleć. Czy zawsze skutecznie?

Anna Kolet-Iciek
„Wolna Chata” w Krakowie. Do szkoły tej dzieci chodzą bez krzyku i bólu brzucha
„Wolna Chata” w Krakowie. Do szkoły tej dzieci chodzą bez krzyku i bólu brzucha Fot. Anna Kaczmarz
Jurek i Kuba zrywają się z łóżek, robią sobie śniadanie i biegną na autobus, by jak najszybciej znaleźć się w Szkole Demokratycznej. Bez marudzenia, krzyków i stresu. - Nawet jeśli ceną za to będzie gorszy wynik na egzaminie, to warto - mówi Agata Kula, mama chłopców.

Jurek i Kuba od września są uczniami „Wolnej Chaty”, jedynej szkoły demokratycznej w Krakowie. Pierwsza taka w Polsce powstała w 2012 roku w Poznaniu. Założył ją Michał Jankowski, przedsiębiorca, tata trojga dzieci. - Zaczęło się od tego, że nasz najstarszy syn źle czuł się w tradycyjnej szkole - opowiada Michał Jankowski.

- Wtedy pokazaliśmy mu, jak działają szkoły demokratyczne. Spodobało mu się to i kiedy miał 10 lat, wyjechał do Anglii, do najstarszej na świecie szkoły demokratycznej Summerhill. Spędził tam półtora roku i wrócił bardzo odmieniony. Widząc pozytywną zmianę, jaka w nim zaszła, postanowiliśmy doprowadzić do uruchomienia takiej szkoły w Polsce.

Tak powstała poznańska Trampolina, a w ślad za nią kolejne placówki, w których dzieci same decydują, czego się uczą, kiedy i czy w ogóle, a także na równi z dorosłymi ustanawiają prawa panujące w szkole. Lekcje nie są tu obowiązkowe. Dzieci zwykle uczestniczą w zajęciach z dwóch powodów: bo je to interesuje, albo jest to dla nich ważne.

- Uczniowie są wolni, nikt ich do niczego nie zmusza, ale z czasem sami zauważają, że pewne rzeczy opłaca się robić - tłumaczy Michał Jankowski. - W tradycyjnej szkole motywacja do poszerzania wiedzy zwykle płynie z zewnątrz. Dzieci uczą się, bo otrzymują za to oceny, a gdy ten bodziec zanika, przestają. W szkole demokratycznej motywacja zawsze jest wewnętrzna. Robię coś, bo sam tego chcę.

Bez ławek, kartkówek i prac domowych

W Krakowie pierwsza - i jak na razie jedyna - szkoła demokratyczna powstała dwa lata temu. Dziś uczęszcza do niej 16 uczniów w wieku od 7 do 18 lat. Jak wygląda ich dzień? - Przychodzę rano, robię sobie herbatę, potem „siedzę na telefonie” albo gadam z innymi, czasem skaczę na trampolinie, a czasem idę się zdrzemnąć na górę - opowiada gimnazjalistka Zuzia, od września tego roku jedna z uczennic „Wolnej Chaty”. - Nie ma tu lekcji, ławek, tablicy, kartkówek i prac domowych. Uczę się we własnym tempie tego, czego chcę i kiedy chcę. Do mentorów, czyli naszych nauczycieli, mówię po imieniu.

Zuzia po latach spędzonych w zwykłej szkole początkowo miała z tym wszystkim problem, ale już zdążyła się przyzwyczaić. - Jestem tu szczęśliwa i doceniam, że rodzice mnie tu zapisali - wyznaje Zuzia.

„Wolna Chata” przy ul. Zielnej 57 bardziej przypomina dom rodzinny niż tradycyjną placówkę oświatową. Zamiast sal lekcyjnych są zwykłe pokoje, kuchnia, łazienka, duży ogród. Obowiązki? - Posprzątać po sobie naczynia w kuchni i akceptować każdego, nawet jeśli się go nie lubi - wymienia Zuzia.

Agata Kula: - Początkowo problemem były gry komputerowe. Dzieci praktycznie niczym innym się nie zajmowały. Rodzice byli tym zaniepokojeni, więc ustaliliśmy wspólnie z uczniami, że wprowadzamy „dni off”, w którym nie można korzystać z komputera i Internetu - opowiada. - Początkowo miał to być jeden dzień w tygodniu, potem dzieci same poprosiły o dwa.

1300 zł czesnego i pół godziny lekcji dziennie

Niestety, szkoły demokratyczne to luksus dla bogatych. Nie dostają pieniędzy z budżetu państwa, więc utrzymują się wyłącznie ze składek rodziców. W warszawskiej Wolnej Szkole Harmonia czesne wynosi 1300 za miesiąc, w Krakowie rodzice muszą zapłacić 950 zł, ale są też takie, które kosztują ponad 1800 miesięcznie.

To sporo, biorąc pod uwagę, że lekcje trwają tu zwykle pół godziny dziennie i oczywiście są dobrowolne, a przez resztę czasu dzieci po prostu się bawią. - Wspólnie rysują, układają klocki, biegają po ogrodzie, majsterkują. Czas poświęcony na zabawę nie jest czasem straconym - przekonuje Aleksandra Domagała z Harmonii.

W „Wolnej Chacie” lekcje trwają godzinę, czasem pół godziny dziennie, w zależności od potrzeb. - Oprócz tego dzieci wspólnie gotują, grają na instrumentach, mają mnóstwo zajęć ruchowych - mówi Agata Kula.

Nie wszyscy wytrzymują

W Polsce działa kilkanaście takich szkół, najwięcej w Warszawie. Uczy się w nich ok. 300 dzieci. Nie wszyscy jednak wytrzymują. Okazuje się, że po początkowym zachłyśnięciu nowym trendem przybywa rodziców, którzy zabierają pociechy ze szkół demokratycznych. Zrobił to nawet twórca Trampoliny.

- Nasza szkoła zderzyła się z polską rzeczywistością - przyznaje Michał Jankowski. - Przede wszystkim problemem jest zdobycie odpowiedniej kadry do pracy z dziećmi, nauczyciele ze szkół systemowych nie bardzo się do tego nadają, a ci spoza systemu mimo dobrych chęci nie zawsze mają odpowiednie kompetencje do pracy w takich warunkach.

- Przypadki zabierania dzieci ze szkół demokratycznych rzeczywiście się zdarzają - przyznaje Aleksandra Domagała.

Sama zabrała syna z takiej placówki, między innymi dlatego, że przez trzy lata głównie zajmował się tam graniem w gry komputerowe, a jej trudno było to zaakceptować. - Wtedy postanowiłam założyć Harmonię, w której komputery wykorzystywane są tylko do celów edukacyjnych - dodaje Aleksandra Domagała.

Szkoły demokratyczne nie istnieją w polskim systemie edukacji. Ich uczniowie korzystają z tego samego zapisu ustawy oświatowej co homeschoolersi, który mówi o spełnianiu obowiązku szkolnego poza szkołą. Dzieci formalnie są zapisane do zwykłej szkoły. Tam zdają co roku egzaminy klasyfikacyjne. Jeśli ich nie zaliczą, muszą wrócić do systemu. - Dlatego w polskich szkołach demokratycznych dzieci nie mogą w pełni decydować o tym, czego i kiedy się uczą - ubolewa Aleksandra Domagała.

Konieczność przystąpienia do egzaminów i testów kwalifikacyjnych często spędza sen z powiek rodzicom demokratycznych uczniów i dlatego nie wszyscy wytrzymują w tym systemie. - Zwykle rodzice uważają, że szkoła jest najważniejsza, że jak dziecko ma kłopoty z nauką i zbiera słabe stopnie, to nie poradzi sobie również w życiu - mówi Aleksandra Domagała. - My wiemy, że szkolna wiedza nie jest najważniejsza, to zaledwie ułamek prawdziwego życia.

Radzą sobie świetnie?

Jak demokratyczni uczniowie radzą sobie na egzaminach i testach? Podobno bardzo dobrze, ale to deklaracja rodziców. Twardych danych nie ma, bo ani Ministerstwo Edukacji, ani kuratoria oświaty nie interesują się efektami takiego nauczania. Jakiś czas temu o ich wyniki dopytywał w MEN rzecznik praw dziecka. Nie uzyskał jednak konkretnej odpowiedzi.

- Nie posiadamy takich danych - słyszymy od Justyny Sadlak z biura prasowego MEN.

***

Twórcą idei szkół wolnościowych jest Alexander Sutherland Neill, który mawiał, że „lepiej być szczęśliwym zamiataczem ulic niż nieszczęśliwym profesorem uniwersytetu”.

Obecnie na świecie istnieje ponad 200 takich szkół. Prof. Bogusław Śliwerski z PAN od lat bacznie je obserwuje. - Są to szkoły bardzo głębokiej niszy i nie ma szans, by w społeczeństwach wysokorozwiniętych, gdzie trzeba walczyć o jak najlepsze wykształcenie, takie szkoły stały się czymś więcej niż tylko wyspami oporu przeciw wychowywaniu „korposzczurów”. Te szkoły nie muszą gwarantować, a i rodzice tego nie oczekują, że wychowankowie poradzą sobie kiedyś na rynku pracy.

Mimo to, jak przyznaje prof. Śliwerski, absolwenci tych szkół mają się bardzo dobrze. - To wyjątkowo ciekawe osobowości - podkreśla prof. Śliwerski. - Warto zaznaczyć, że żaden z nich nigdy nie wszedł w konflikt z prawem, a to oznacza, że potrafią żyć w społeczeństwie.

W zdecydowanej większości absolwenci szkół demokratycznych to przedstawiciele wolnych zawodów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski