Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie chcę, by na wyrost robiono ze mnie gwiazdę

Redakcja
Maor Melikson (przy piłce) podczas treningu w pojedynku z Osmanem Chavezem. Jutro w Gdyni Izraelczyka czekają starcia z obrońcami Arki. Fot. Michał Klag
Maor Melikson (przy piłce) podczas treningu w pojedynku z Osmanem Chavezem. Jutro w Gdyni Izraelczyka czekają starcia z obrońcami Arki. Fot. Michał Klag
Jakie wrażenia po zgrupowaniu z nową drużyną? Wkomponował się Pan już w zespół? - zapytaliśmy 26-letniego pomocnika, który niedawno podpisał z Wisłą 4,5-letni kontrakt.

Maor Melikson (przy piłce) podczas treningu w pojedynku z Osmanem Chavezem. Jutro w Gdyni Izraelczyka czekają starcia z obrońcami Arki. Fot. Michał Klag

PIŁKA NOŻNA. Rozmowa z MAOREM MELIKSONEM, nowym zawodnikiem Wisły Kraków

- Na pewno najlepszy kontakt złapałem z tymi piłkarzami, którzy mówią po angielsku, jak Kew Jaliens. Ale uczę się też porozumiewać po polsku. Jeśli chodzi o stronę sportową, futbol tutaj jest zupełnie inny, niż w Izraelu. Bardziej agresywny, szybszy. W lidze izraelskiej kochamy być przy piłce, bawić się nią. Wisła ma jednak wielu świetnych graczy. Jestem podekscytowany tym, że liga już za moment się zacznie.

- A jak odbiera Pan trenera Roberta Maaskanta?

- Niesamowicie zabawny człowiek. Ale na obozach pracowaliśmy naprawdę bardzo ciężko.

- Niedawno otrzymał Pan polskie obywatelstwo. Dlaczego zdecydował się Pan o nie wystąpić? Jakie sentymentalne związki łączą Pana z naszym krajem?

- Wystąpiłem o polskie obywatelstwo prawie rok temu, zanim jeszcze dowiedziałem się, że mam szansę na grę w Wiśle. Moja mama się tu urodziła, chciałem posiadać obywatelstwo kraju Unii Europejskiej. Matka wyjechała do Izraela, gdy była jeszcze dzieckiem. Mówi nieco po polsku, choć nie perfekcyjnie. Ja nie potrafię powiedzieć za wiele: "dzień dobry", "spokojnie", kilka futbolowych terminów. Byłem ponadto bardzo związany z babcią, czyli matką mojej mamy, która też mieszkała w Polsce.

- Zdążył Pan przed wyjazdem na zgrupowanie z Wisłą zwiedzić Kraków?

- Musiałem spędzić tu 10 dni przed podpisaniem kontraktu, gdy nie mogłem jeszcze dołączyć do drużyny. Byłem zaskoczony, że Kraków to takie piękne miasto. Miałem okazję zobaczyć Rynek, galerie handlowe. Podoba mi się nawet pogoda, lubię gdy jest trochę zimno.

- A był Pan na Kazimierzu? To dzielnica Krakowa związana nierozerwalnie z kulturą żydowską. Znajduje się tam kilka synagog, muzea prezentujące kulturę judaizmu, a także restauracje z kuchnią żydowską.

- Opowiadano mi o tym. Pewnie będę tam zaglądał. Choć po prawdzie, nie jestem bardzo religijny. Ale zawsze to miło spotkać rodaków. Mam jeszcze wiele miejsc w Polsce do odwiedzenia. Słyszałem np. wiele dobrego o Zakopanem.

- Nigdy wcześniej nie grał Pan poza ojczyzną. Karierę seniorską zaczynał Pan w Beitarze Jerozolima, pobierając pensję... żołnierza.

- W Izraelu od 18. do 21. lub 22. roku życia odbywa się obowiązkową służbę wojskową. Zarabiałem około 3 tys. złotych na miesiąc (zawodnik podał kwotę właśnie w naszej walucie - przyp. juk), bo tyle wynosi żołnierska pensja. Jednak zamiast zwyczajnej służby w armii, grałem w piłkę. Nie miałem oczywiście zajęć ze strzelania na poligonie, itp. Każdy pełni tę służbę dla kraju w taki sposób jak potrafi, niektórzy w biurach, niektórzy na boisku.

- Gdy przyszedł czas na podpisanie profesjonalnego piłkarskiego kontraktu z Beitarem, zaproponowano Panu umowę w wysokości 70 tys. dolarów rocznie. Określił Pan wówczas tę sumę jako "śmieszną".

- To rzeczywiście była zabawna sprawa. Po czterech latach gry za tak niewielkie, żołnierskie pieniądze zaoferowali mi śmiesznie mały kontrakt. Miałem już wówczas oferty z Europy i innych klubów z Izraela, ale oni twierdzili, że nie mam prawa odejść z Beitaru, że nadal wiąże mnie umowa. Dlatego zaproponowali mi tak niską umowę. Beitar sprowadzał wówczas do drużyny sporo sławniejszych piłkarzy, za duże pieniądze. Okazało się, że działacze nie mieli racji, odszedłem do Maccabi Hajfa.
- Ponoć w kolejnych miesiącach długo przesiadywał Pan na plaży w Palmachim, patrząc w morze i rozmyślając o tym, że po przejściu do Hajfy pańska kariera utknęła w miejscu.

- Patrząc na to z perspektywy, powinienem już wówczas wybrać ofertę z Europy. Nie chcę mówić o tym, skąd miałem propozycje, bo to już przeszłość. Gdybym jednak miał cofnąć czas, nie zostałbym zawodnikiem Maccabi Hajfa. Tam złapałem kontuzję, byłem wyłączony z gry przez pół roku. Gdy patrzę wstecz, widzę, że to był błąd. Ale uczymy się na własnych błędach.

- W 2008 roku podpisał Pan umowę z drugoligowcem, Hapoelem Beer Szewa. Media w Izraelu grzmiały, że to dla Pana sportowa degradacja.

- Beer Szewa zaoferowała mi bardzo dobre warunki umowy, na 5 lat. A ja dochodziłem do formy po kontuzji, chciałem odbudować się w drugiej lidze. Lubiłem też tamtejszego trenera i właścicielkę klubu, Alonę Barakat. Budowali zespół na przyszłe lata, pod kątem awansu do ekstraklasy. To był dobry wybór.

- Gdy właścicielka Hapoelu Beer Szewa ciągle piętrzyła trudności w sprawie pańskiego transferu do Wisły, w Polsce żartowano, że tak to bywa z kobietami - ciągle zmieniają zdanie.

- Cóż, nie wiem (śmiech). Tak naprawdę, rozumiem ją. Bardzo chcieli, żebym został. Przekonywałem ją jednak, że oferta Wisły to dla mnie szansa na skok na wyższy poziom. Mają tu ambicje, by awansować do Ligi Mistrzów. To, że moja mama jest Polką, też miało znaczenie. W Beer Szewie czułem się jak w domu, byłem kapitanem drużyny. Uwielbiałem tam wszystkich, właścicielkę też. To było trudne rozstanie dla wszystkich, ale musiałem spróbować.

- Fakt, że kobieta została prezydentem klubu nie był w Izraelu szokujący?

- To rzeczywiście był tam chyba pierwszy taki przypadek. Ale to bardzo miła kobieta.

- Niedawno w Polsce głośno było o pani prezes Warty Poznań, Izabelli Łukomskiej-Pyżalskiej. O tym, że objęła stery w klubie rozpisywała się prasa na całym świecie, od Hondurasu po Islandię. Wszyscy publikowali oczywiście jej zdjęcia, bo to była fotomodelka.

- Pani Alona Barakat też jest piękną kobietą. Ponadto robi naprawdę świetną robotę w tym klubie.

- Fani z Beer Szewy nadal o Panu pamiętają. Jeden z nich napisał nawet do kibiców Wisły z propozycją, by na meczach w Krakowie wykonywali tę samą piosenkę, którą ułożyli o Panu w Izraelu.

- Nie wiedziałem o tym (śmiech). Ale fani Beer Szewy są fantastyczni. Widziałem też kilka filmików w internecie na temat fanów Wisły. Są pozytywnie szaleni! Pamiętam, jak grał tu Beitar, kibice zachowywali się niesamowicie. Lubię taki żywiołowy doping.

- Fani Hapoelu wołali na Pana "Messi". Po meczach krzyczeli: "Messi, chodź do nas". Dlaczego Pan się krzywi?

- Nie można przesadzać, także z oczekiwaniami wobec mnie. Mam wiele do zaoferowania Wiśle, ale wszystko musi następować powoli. Próbuję pozostać skromny, nie chcę, by robiono ze mnie gwiazdę na wyrost. Futbol jest tu zupełnie inny i trochę czasu na pewno zabierze mi adaptacja. Muszę po prostu ciężko pracować.

Rozmawiała: Justyna Krupa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski