Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie da się wrócić do siebie na dobre. Na pewne rzeczy jest już za późno

Rozmawia Katarzyna Kachel
Grażyna: - Kiedy powiedziano mi, że jestem współuzależniona z mężem, myślałam, że to żart
Grażyna: - Kiedy powiedziano mi, że jestem współuzależniona z mężem, myślałam, że to żart M. Rigamonti / Wprost / FORUM
Kiedy wyszła z psychiatryka, postanowiła lecieć do Amazonii. I choć Wojtek mówił: Nie jedź, w domu będziesz kim tylko chcesz, ruszyła w samotną podróż. Grażyna Jagielska, żona słynnego korespondenta wojennego, musiała wreszcie znaleźć odpowiedź, dlaczego nie umie być szczęśliwa

- Myśli Pani o sobie „ona”?

- Jeszcze nie. Przestraszyło mnie to pytanie, bo wyobraziłam sobie, że może być ze mną jeszcze gorzej.

- Jak więc Pani myśli: żona, matka, tłumaczka literatury?

- Na pytanie: „kim jesteś”, zadawane mi przez wiele miesięcy w szpitalu, uparcie udzielałam takiej właśnie odpowiedzi. Wydawało mi się, że to moja tożsamość. I byłam bardzo z tego zadowolona. Wierzyłam, że to mnie doskonale określa i że wszystko jest w porządku.

-Tyle że nie było?

- Po kilku tygodniach moja terapeutka zapytała: co w momencie, kiedy przestaniesz być żoną, być może i matką. Kiedy nie będzie zapotrzebowania na tłumaczy, bo zadanie wykona inteligentny program. Kim wtedy będziesz?

-Nikim?

- Nikt nie chce być nikim. Dlatego zaczęłam szukać innej odpowiedzi. Musiałam znaleźć coś poza rolą, którą pełniłam w rodzinie i w życiu zawodowym. Co bowiem będę mówiła, gdy Wojtek umrze, albo gdy się ze mną rozwiedzie, bo nie będzie w stanie dłużej wytrzymać. Jestem wdową, rozwódką. To już nie brzmiało dobrze.

- Było to poszukiwanie czegoś, co gdzieś po drodze Pani zgubiła?

- Do 24. roku życia doskonale wiedziałam, kim jestem, kim być chcę. Realizowałam się. Świetnie mi szło. Chciałam podróżować, miałam pisać o Indiach. Bardzo dobrze się do tego przygotowałam.

- I co się stało?

- Zostałam matką. I w tym momencie całkowicie przewartościowałam swoje życie. Obowiązki były na miejscu, musiałam je wypełniać. Wtedy też wmówiłam sobie, że bycie podróżnikiem nie jest dla mnie. Że to mało poważne zajęcie. Śmieszne, nic nieznaczące. Chyba nawet zaczęłam się tego wstydzić. W końcu zapomniałam, kim jestem.

- W Pani najnowszej książce, Ewie, która również ma problem z odpowiedzią „kim jest”, mąż przynosi dowód osobisty.

-Bo to tak zwany dowód tożsamości. Zdałoby się idealny dla osób, które mają z nią problem. Kiedyś, prócz imienia, nazwiska był tam jeszcze wpisany wykonywany zawód i dzieci. To dużo mówiło o człowieku.

- Co dla Pani znaczy „na dobre” w tytule najnowszej Pani książki „Ona wraca na dobre”? Na zawsze, na dobre i na złe?

- Obie z Ewą dostałyśmy wypis z zakładu psychiatrycznego, w którym była identyczna diagnoza: jesteśmy lękowe z zanikiem tożsamości. Naszym zadaniem, po wyjściu, było przełożenie tego, czego nauczyłyśmy się w czasie terapii, na życie. Miałyśmy naprawić to, co spaprałyśmy i zacząć od nowa. Tak, by już nie przekroczyć drzwi psychiatryka po raz kolejny. Musiałyśmy wrócić do życia na dobre.

-Poszłyście uczcić tę wolność kawą, wypiłyście herbatę. Niezbyt udany początek.

-A wie pani, jakie to trudne powiedzieć kelnerce, czego się chce, na co ma ochotę? Albo wsiąść do autobusu i skasować bilet? W szpitalu wszystko jest jak w stymulatorze. Tworzą nam idealne warunki, w których możemy przepracować zachowania, na co dzień sprawiające nam kłopoty. Tyle że różnica między terapią a życiem jest mniej więcej taka jak między lądowaniem na niby, a podczas burzy na prawdziwym lotnisku.

-Dlaczego to takie trudne?

- Bo mamy wrażenie, że działamy przeciwko sobie. Że musimy w końcu coś ze sobą zrobić. Drugi problem jest większy, bo nasi bliżsi, którzy nas kochają, tak naprawdę nie mają ochoty na to, byśmy się zmieniali. Dla nich oznacza to zburzenie porządku, w którym mieli swoje miejsce. Chcą zatem, byśmy byli tacy sami, tylko zdrowi. Tyle że mój mąż nie zdawał sobie kompletnie sprawy, że fakt iż wyszłam z psychiatryka, nie oznacza, że jestem zdrowa.

- Bo szpital nie leczy?

- Tylko stawia diagnozę. Właściwie pacjent sam sobie ją stawia. Leczenie, powrót odbywa się po wyjściu. Na własną rękę.

-Dlatego tak trudno opuścić zakład?

- Paradoksalnie są tam świetne warunki. Obcy, czyli ci z zewnątrz, nie mają do nas wstępu. Nie mogą przynieść problemów, z którymi musielibyśmy walczyć. To pierwsza warstwa izolacyjna. Drugą były leki psychotropowe, które pozwalały odepchnąć lęk i zająć się sobą. Byłam chroniona.

- Po wyjściu wydawało się Pani, że wszyscy wiedzą, skąd pani wraca. Dlaczego?

- To były urojenia, ale, faktycznie, długo po wyjściu miałam wrażenie, że wszyscy mnie obserwują. Spodziewają się nienormalnych zachowań. Kłopotów. Nie zapomnę, kiedy pojechałam na spotkanie autorskie, panie wyszły po mnie na peron z niepokojem wymalowanym na twarzy. Niesamowicie im ulżyło, gdy powiedziałam „Dzień Dobry”. „To ona jednak gada, nie jest tak źle” - pomyślały pewnie.

- Kiedy wymyśliła Pani sobie podróż do Amazonii?
- Długo zastanawiałam się, co bym mogła zrobić, aby normalnie żyć, funkcjonować. Tak pojawiła się Brazylia, podróż nieprzypadkowa, planowana od dzieciństwa. Myślę, że mogła to być próba powrotu do tego momentu, kiedy jeszcze wiedziałam, kim jestem.

- W książce porównuje się Pani do psa husky’ego, który umiera, bo nie może biegać. Robić tego, co jest istotą jego życia.

-Tak jak himalaiści, żeglarze i podróżnicy. Gdy to zrozumiałam, ucieszyłam się, że nie tylko ja jestem psychiczna. Że jest cała masa, może wioska, może nawet miasto ludzi podobnych do mnie, którzy szczęśliwi są wyłącznie w drodze. W podróży. To dało mi siłę, by zaakceptować tę skazę.

-Ja bym nie nazwała tego skazą.

- W porządku, ale proszę zobaczyć, ja się cały czas tłumaczę. Cały czas mam poczucie winy.

- Problem w tym, że podróż, w którą Pani rusza, nie daje wcale wolności. Pisze Pani: Ludzie, którzy nie potrafią niczego zmienić, wracają zawsze do tego, czego nie zmienili.

-Wychodząc ze szpitala, ma się ogromną siłę. Determinację. Tylko że ta energia z czasem się wyczerpuje. Już w momencie wyjścia. Chodzi o to, by zrobić jak najwięcej, zanim całkowicie się zużyje. Zdążyłam pojechać do Amazonii. Do Tybetu już nie.

- I co się wtedy dzieje?

- Wiele osób pyta, co zostaje z człowieka. Czy da się odzyskać wszystko, czy da się dalej żyć po chorobie, znaleźć sens. W moim przypadku było za późno.

- Nie można tych baterii doładować?

- Można, tylko trzeba wrócić do szpitala. To nie jest poddanie się. To też forma walki, próba kontrolowania siebie i swojego życia.

- Wyjście awaryjne?

- Czasami jedyne możliwe. Próba powrotu do równowagi.

- Poprzez czerpanie siły z historii innych pacjentów? Pasożytnictwo?

- Czerpiemy, ale również dajemy swoją historię. Nikt nic nie traci. Ewie, z którą byłam na terapii, zawdzięczam chyba najwięcej w życiu. Gdy patrzyłam przez długie tygodnie, jak odrzuca terapię - nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie chce powrotu do swojego poprzedniego, pozornie szczęśliwego życia. Dopiero potem dotarło do mnie, że prawdziwym jej zagrożeniem jest wyzdrowienie. Straciła 10 lat w szpitalu, z dala od męża i dzieci, bo wolała śmierć niż powrót do tego, co wydawało się idealne. Gdy uświadomiłam sobie, co może mnie czekać, gdy nie zacznę walczyć, przeraziłam się. Zabrałam się za robotę. Inaczej przez resztę życia byłabym w stanie, który mogę nazwać jednym słowem: śpiączka.

-Dlaczego się Pani zdenerwowała, gdy lekarz zapytał: kiedy ostatnio była Pani szczęśliwa?

- Gdy je usłyszałam, myślałam, że to on zwariował, nie ja. Przyszłam właśnie do szpitala, a on rzuca mi pytanie filozoficzne. Egzystencjalne. Później jeszcze wiele razy musiałam się z nim zmierzyć. Sięgnęłam po filozofów, ale im też nie szło idealnie. Dlaczego mnie miałoby iść? Nadal nie znam tej odpowiedzi. I do końca nie wiem „kim jestem”. Tak jak przez całe życie nie uświadamiałam sobie, że jestem współuzależniona z mężem. Kiedy to usłyszałam, parsknęłam śmiechem. To było dla mnie absurdalne. To Wojtek jeździł na wojny, Wojtek mógł zginąć, nie wrócić, dlaczego ja miałam to odczuwać. Dopiero później uzmysłowiłam sobie, że on mnie swoim stresem zarażał. Opowiadał, a ja przejmowałam wszystkie jego lęki. I będę je w sobie miała do końca życia.

***

W krakowskim Teatrze Ludowym można obejrzeć sztukę „53 wojny” w reżyserii Pawła Szumca. Scenariusz powstał na podstawie pierwszej książki Grażyny Jagielskiej „Miłość z kamienia”: Dla pań będzie to spektakl o miłości, dla panów - o wojnie, a tak naprawdę to pełna emocji opowieść o tym, jak dwoje ludzi z pasją, twórczych i ciekawych świata, wśród wielu realnych wojen, rozgrywających się bliżej i dalej od naszych domów i granic, stoczyło tę najważniejszą batalię - o siebie nawzajem, o dom i rodzinę.

Najbliższe spektakle 28 i 29 października

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski