18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie da się wygrać z huraganem, upałem, mrozem

WŁODZIMIERZ KNAP
XVI-wieczny obraz nieznanego malarza przedstawiający klęskę Wielkiej Armady FOT. ARCHIWUM
XVI-wieczny obraz nieznanego malarza przedstawiający klęskę Wielkiej Armady FOT. ARCHIWUM
Często nie mamy pojęcia o czynnikach, które miały istotny, a nawet decydujący wpływ na bieg dziejów. Jednymi z nich są pogoda oraz klimat. Warunki atmosferyczne nieraz decydowały o losach bitew, wojen, państw, a nawet całych cywilizacji.

XVI-wieczny obraz nieznanego malarza przedstawiający klęskę Wielkiej Armady FOT. ARCHIWUM

KLIMAT * Pogoda wielokrotnie decydowała o powodzeniu lub klęsce wielkich władców i wodzów * Persowie, Rzymianie, Napoleon i Hitler na własnej skórze przekonali się o potędze sił natury

Przykładem kolosalnego wpływu pogody jest klęska hiszpańskiej Wielkiej Armady w 1588 r. To, zdaniem wielu historyków, jedno z najbardziej przełomowych wydarzeń w dziejach cywilizacji zachodniej. Filip II wyprawił się na protestancką Anglię, którą rządziła jego szwagierka Elżbieta I. Gdyby mu się udało dotrzeć do jej brzegów, miał dość wojska, by bez problemu uporać się z Elżbietą.

Nie byłoby zatem protestanckiej Anglii, a najpewniej Zjednoczonego Królestwa, Imperium Brytyjskiego, nad którym - przez dziesięciolecia - nie zachodziło słońce. A skoro inaczej potoczyłaby się historia Anglii, to również USA czy szerzej - świata. Także Niderlandy nie wybiłyby się tak szybko na niepodległość, jeśli w ogóle by się tak stało.

Na przeszkodzie Filipowi II stanęła pogoda, a precyzyjniej mówiąc - wiatr, który rozproszył Wielką Armadę i ocalił Anglię. Niderlandczycy, którzy również wiele zyskali, wybili z tej okazji medal. Rozgromienie Wielkiej Armady przypisali Bogu, a na medalu wyryli słowa: "Jehowa zadął i zostali rozproszeni".

Rzadko, bardzo rzadko aura wspomagała walczących. Tak było w kampanii wrześniowej, gdy pogodny początek jesieni przyśpieszył zwycięstwo Niemców.

Burza morska uratowała Europę przed najazdem persów. Generał mróz nie pozwolił Napoleonowi podbić Rosji

Jak wyglądałby świat, gdyby w dziejach Ziemi nie doszło do masowych wymierań? Wielkich było co najmniej pięć. Winą za ostatnie, sprzed około 65 mln lat, można obarczyć warunki pogodowe wywołane przez katastrofy naturalne. Samo tylko uderzenie meteoru, który spadł wówczas na półwysep Jukatan, spowodowało eksplozję równą wybuchowi milionów bomb wodorowych!

Skutki były straszne. Dziś Rosjanie, Amerykanie i inne kraje posiadające broń jądrową w swoich arsenałach mają w sumie kilkanaście tysięcy głowic nuklearnych, a i tak przyjmuje się, że ich detonacja doprowadziłaby do całkowitej zagłady ludzkości. W każdym razie wielkie wymieranie sprzed 65 mln lat przyniosło zagładę około 90 proc. gatunków zwierząt i roślin, m.in. dinozaurów, lecz pozwoliło rozwinąć się ssakom. Niektóre wcześniejsze kataklizmy były, w ocenie fachowców, jeszcze bardziej tragiczne.

Dla dziejów człowieka kluczowe znaczenie mógł mieć wybuch wulkanu na terenie obecnej Sumatry, do którego doszło ok. 70 tys. lat temu. Wulkan wyrzucił tyle lawy, dymu, popiołu, że temperatura na Ziemi znacznie spadła. Zrobiło się zimno, promienie słońca miały przez długi czas kłopot, by choć zerknąć na Ziemię. Do tego dołożyło się kolejne zlodowacenie. W konsekwencji, co jest istotne, nastąpił monstrualny kryzys demograficzny. Naukowcy, głównie genetycy, oceniają, że liczba kobiet z gatunku homo sapiens, zdolnych do rozrodu, mogła w pewnym momencie spaść do około 500. Niewiele brakowało, byśmy podzielili los np. neandertalczyków.

Przypomnijmy jednak ostrzeżenie badaczy, że wcześniej czy później czeka nas kolejny megakataklizm spowodowany przez erupcję wulkanu. Najpewniej "zło" czai się na obszarze Parku Narodowego Yellowstone, gdzie pod ziemią gotuje się wielkie jezioro magmy. Wybucha mniej więcej raz na 600 tys. lat. Ostatni wybuch miał miejsce 450-500 tys. lat temu. Jego skutki, zdaniem niektórych ekspertów, będą większe niż ewentualna eksplozja zgromadzonego obecnie całego arsenału jądrowego.

Potop miał miejsce?

Dla ludzi perspektywa zagłady z powodu zjawisk pogodowych nie powinna być zaskoczeniem. Starożytne cywilizacje wytworzyły kilkaset mitów mówiących o zagładzie spowodowanej przez Boga czy bogów, którzy zesłali na ludzi katastrofy, zwłaszcza potop. Sumeryjski epos "Gilgamesz", spisany na glinianych tabliczkach około 4000 lat temu, opowiada, że bóg nakazał Gilgameszowi, królowi miasta Unug, zbudować wielki statek. Tę opowieść ludzie z kręgu cywilizacji judeochrześcijańskiej o wiele lepiej znają z Księgi Rodzaju z opowieści o Noem i arce, którą zbudował na rozkaz Jahwe.
Naukowców od dawna zajmuje sprawa, czy najpierw był faktycznie wielki potop, który zainspirował do powstania mniej lub bardziej fantastycznych opowieści. Wielu z nich przedstawia dowody na to, że kilkadziesiąt tysięcy lat temu część świata dotknął kataklizm. Spierają się natomiast o przyczyny gigantycznego deszczu. Jedno jest pewne, potop, który doprowadziłby do zalania całej ziemi po szczyty najwyższych gór, z przyczyn naturalnych nie jest możliwy. Atmosfera ziemska zawiera bowiem blisko 13 tys. km sześc. wody w postaci pary wodnej. Gdyby nawet cała para skropliła się i spadła na ziemię w postaci deszczu, woda pokryłaby glob warstwą o grubości niecałych 2,5 cm.

W Biblii przeczytać możemy także o cudownym rozstąpieniu się, za sprawą Boga, wód Morza Czerwonego podczas wyjścia Izraelitów z Egiptu. Naukowcy z amerykańskiego Narodowego Centrum Badań nad Atmosferą w Kolorado są zdania, że przejście Mojżesza i Izraelitów przez morze miało miejsce w starożytnej odnodze Nilu. Wskazywali na tekst z Księgi Wyjścia, z którego wynika, że przez całą noc wiał wiatr. Uczeni wprowadzili do modelu komputerowego wszelkie dane i wyszło im, że wschodni wiatr wiejący z prędkością około 100 km/h przez 12 godzin jest w stanie cofnąć wody odnogi Nilu z jednej strony do Morza Czerwonego, a z drugiej do delty. Powstaje wówczas most lądowy o długości 3 kilometrów i szerokości 5 kilometrów. Rozstąpienie się wód morskich trwałoby przy takim założeniu przez 4 godziny. To wystarczy, aby Izraelici przeszli suchą stopą.

Wiatr uratował Zachód

Część historyków przekonuje, że zachodniej cywilizacji nie byłoby, gdyby Grecy ulegli Persom ok. 2500 lat temu. Najpierw pod Maratonem (490 r. p.n.e.), a potem pod Salaminą (480 r. p.n.e.) oparli się Persom, wówczas największej potędze, której władcy nie kryli, że chcą podbić Greków, by ich ucywilizować, a tym samym zmieść z powierzchni ziemi ich kulturę, naukę, filozofię, sztukę. Grecy mieli tego świadomość. Ich wódz, Temistokles, przed bitwą mówił: "Gra idzie o wszystko".

To, że Grecy ocaleli, a wraz z nimi zachodnia cywilizacja, w ogromnej mierze zawdzięczać należy pogodzie. I temu, że Temistokles potrafił ją wykorzystać. Przeciwko sobie miał ponad 1000 okrętów, na których płynęło przeszło 250 tys. ludzi. To była największa flotylla w dziejach. Temistokles wiedział, że na otwartym morzu nie miał. Pod komendą miał około 50 tys. ludzi. Powziął więc plan wciągnięcia floty Kserksesa (króla Persów) w pułapkę, a konkretnie do kanału między wyspą Salaminą a Pireusem dokładnie w chwili, gdy silny wiatr wiać będzie od morza. Persowie dali się oszukać. Wpadli w zasadzkę. Wiatr niszczył ich okręty. Po kilku godzinach prawie 250 wraków dryfowało na wodzie. Wiele innych nie nadawało się do walki. Na wodzie i pod nią było ponad 50 tys. trupów perskich. Persowie nadal mieli dużą przewagę, lecz postanowili się na pewien czas wycofać. Odwrót przeprowadzili jednak nieudolnie. Z obawy, by zimny wiatr nie utrudniał marszu, wojsko ruszyło szybko. Tak szybko, że nie nadążały za nim tabory z żywnością. W konsekwencji żołnierze zmuszeni byli pić skażoną wodę. Wielu z nich poniosło śmierć.

Burza przyniosła śmierć

Na przełomie er imperium rzymskie znajdowało się u szczytu potęgi. Do 7 r. p.n.e. podbiło cały Półwysep Iberyjski. Na północy Europy budowało łańcuch twierdz na Renie i posuwało się coraz dalej. Większość terytorium dzisiejszych północnych Niemiec znalazła się pod władzą Rzymu. W 1 r. n.e. Tyberiusz, późniejszy cesarz, stłumił powstanie germańskich Cherusków. Cesarz Oktawian August odwołał go z Germanii przekonany, że na tym obszarze będzie miał spokój. Tyberiusz dostał zadanie zduszenia buntu w Panonii na terenie obecnej Austrii, Węgier i niektórych państw bałkańskich.

Do Germanii Oktawian August wysłał Warusa, bogacza, arystokratę, który wrócił z Syrii, przedtem łupiąc ją niemiłosiernie. Wydawało się, że Warus idzie na spokojną placówkę. Arminiusz, wódz Cherusków, mamił go, pochlebiał, a za plecami szykował bunt przeciw. Nakłonił Warusa, by przyszedł mu z pomocą, bo z północy najeżdżają go barbarzyńcy. Warus z około 20 tys. ludzi ruszył na pomoc. Jego wojska prowadzili zwiadowcy, którzy byli Cheruskami. Armia szła w luźnym szyku. Zwiadowcy zaprowadzili ją w teren górzysty, zalesiony, bagnisty. Był to Las Teutoburski. Arminiusz zaatakował. Pierwszy szturm został odparty. Następnego dnia przyszła burza, ulewa, grad. Wiatr łamał drzewa, płoszył konie. Dla Rzymian burza miała też znaczenie symboliczne, gdyż uważali, że była oznaką niezadowolenia bogów. Zostali więc pokonani przez pogodę. W swoich ciężkich zbrojach, tarczach nasiąkniętych wodą, zostali w zasadzie unieruchomieni. Tabory ugrzęzły w błocie. Mogli jedynie liczyć na litość Germanów. Ci jednak zabili ich w bitwie. Ocalałych spalili w wiklinowych klatkach. Warus rzucił się na miecz. Jego głowę odesłano do Rzymu w worku. Prawie nikt nie ocalał.

Później Rzym już nigdy nie próbował podbić północnej Germanii. A tamtejsze plemiona rozlały się po całej Europie, by po kilkuset latach przyczynić się do upadku Rzymu. Być może gdyby nie pogoda, Rzym podbiłby północną Germa-nię. Może też dzisiejszą Polskę.

Napoleon i pogoda

Car Mikołaj I jest autorem znanego powiedzenia o dwóch generałach, którym Rosja od wieków bardzo wiele zawdzięcza: "to generał Styczeń i generał Luty". O prawdziwości tych słów przekonali się m.in. Napoleon i Hitler. Gdy w 1812 r. cesarz Francuzów szedł z 600- -tysięczną Wielką Armią na Rosję, wydawało się, że takiej siły nikt nie jest w stanie zatrzymać. Wojska rosyjskie liczyły 180 tys. żołnierzy. Napoleon przeanalizował wcześniej przegrane kampanie Karola XII, króla Szwecji, gdy ten wiek wcześniej także padł ofiarą rosyjskiej pogody. Bo nie tylko zima, lecz pogoda jako całość zmogły Napoleona. Najpierw armię cesarza zaatakowała burza, która uwięziła wiele taborów. Potem przyszedł upał, który też przerzedził jej szeregi.

Armia napoleońska parła jednak naprzód, rosyjska - cofała się. Po dwóch miesiącach trzon wojsk cesarza stopniał do 100 tys. W końcu doszło do bitwy pod Borodino, która nie przyniosła rozstrzygnięcia. Napoleon kazał maszerować w głąb Rosji. Rosjanie nadal cofali się. Zdobycie opustoszałej Moskwy też niewiele zmieniło. 18 października 1812 r. cesarz nakazał odwrót. Panowała wtedy ładna pogoda. Na początku listopada zaczęło się jednak piekło. Francuzi nie mieli zimowych mundurów. Ich ubiór nie chronił nawet brzucha, okrytego tylko kamizelką. Hełmy dragonów potęgowały uczucie zimna. Dzięki jednak temu, że ziemia stwardniała, wozy mogły jechać szybko. Ludzie i konie nie brnęli w błocie. I to się zmieniło.
Nagłe ocieplenie zamieniło teren marszu wojsk napoleońskich w grzęzawisko. Musieli porzucać wozy z żywnością i furażem. Potem znowu przyszedł mróz. Mięso koni, które padły, jedli żołnierze. Zabijali też wszelkie napotykane psy i koty. Na początku grudnia temperatura spadła do prawie minus 40 stopni Celsjusza. W Wilnie żołnierze wdarli się do Szkoły Medycznej, by zjeść zakonserwowane ludzkie organy. Z 600-tysięcznej armii do Francji wróciło 30 tys. ludzi. Padło 160 tys. koni i 800 armat.

Deszcz był z kolei jedną z przyczyn porażki Napoleona pod Wa-terloo. Ulewa, która spadła w nocy z 17 na 18 czerwca 1815 r., spowodowała, że Francuzi musieli opóźnić atak. Pozwoliło to Prusakom dotrzeć na pole bitwy, dzięki czemu jej szala przechyliła się na korzyść antyfrancuskiej koalicji.

Wetter mit uns

Prof. Piotr Wieczorkiewicz zwraca uwagę, że pogoda sprzyjała Niemcom w czasie kampanii 1939 roku, choć o wyniku wojny nie przesądziła. Przez pierwsze dwa tygodnie września było ciepło, sucho, bez zachmurzeń i mgieł. To ważne, bo ówczesna technika wojenna przy diametralnie odmiennej pogodzie nie pozwoliłaby na aktywny udział Luftwaffe. Niemieckie lotnictwo byłoby praktycznie uziemione. Wojska pancerne i zmechanizowane też musiałyby poruszać się znacznie wolniej. Nie byłoby mowy o blitzkriegu. Należy jednak wątpić, czy taka sytuacja zmieniłaby zachowanie Paryża, Londynu czy Moskwy.

WŁODZIMIERZ KNAP, dziennikarz

KSIĄŻKI

Aleksander i Edith Tollmanowie "A jednak był potop. Od mitu do historycznej prawdy".

Kataklizm, o którym czytamy w Biblii czy w licznych mitach, miał miejsce. O istnieniu potopu przekonują nas Alexander Tollman, światowej sławy geolog z Wiednia, i jego żona Edith, mikropaleontolog. Ich zdaniem, ok. 10 tys. lat temu ludzkość przeżyła koszmar: wskutek zderzenia Ziemi z planetoidą wielkie niczym góry fale morskie zmiatały wszystko, co napotykały na swej drodze. Prószyński i S-ka.

Grzegorz Lach "Salamina- -Plateje 480-479 p.n.e.".

Grekom zawdzięczamy być może to, że nie jesteśmy częścią świata arabskiego. Pod Maratonem, Salaminą i Platejami ocalili nie tylko siebie, a zapewne także rozwój cywilizacji zachodniej. Na wynik tych bitew, zwłaszcza pod Salaminą, ogromny wpływ miała pogoda, ale też dowódca grecki Temistokles potrafił wykorzystać wiedzę o niej, głównie o mechanizmach rządzących wiatrem. Bellona.

Laura Lee "Gdyby nie pogoda... Jak pogoda zmieniała historię".

W kilkudziesięciu krótkich rozdziałach autorka opisuje wpływ pogody na dzieje. Interesują ją zarówno wielkie procesy, jak zlodowacenia, zaludnienie Australii, ale również wojny, a nawet niewielkie bitwy. Zastanawia się nad skutkami zmiennej aury, np. na falę polowań na czarownice, na kres schizmy w Kościele katolickim, na skrzypce Stradiviariusa. Dowiedzieć się możemy też, jak pogoda wpłynęła na wynalazek maszynki do golenia. Demart.

Andrzej Zahorski "Napoleon".

Prof. Zahorski był świetnym znawcą Napoleona i jego epoki. Nawet koledzy po fachu nie kryli uznania dla tego dzieła, które ukazało się na początku lat 80. Nie brak było głosów, że Zahorski napisał biografię cesarza Francuzów z mistrzostwem, jakiego przed nim nikt nie osiągnął, nawet Francuzi, oczywiście na polu popularnonaukowym. I do dzisiaj ta ocena jest aktualna. Państwowy Instytut Wydawniczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski