Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie lubimy siedzieć w domu

Redakcja
Uwaga - trzech przystojniaków wynajmie pokój na jedną noc Fot. SP Records
Uwaga - trzech przystojniaków wynajmie pokój na jedną noc Fot. SP Records
Rozmowa z PRZEMKIEM ZDUNKIEM, wokalistą grupy The Cuts, która zagra 11.02 w klubie Kazamaty.

Uwaga - trzech przystojniaków wynajmie pokój na jedną noc Fot. SP Records

- Macie chyba niezbyt dobre skojarzenia z Krakowem. Dwa lata temu ukradziono Wam tutaj komputer, kiedy przyjechaliście na koncert.

- Zostawiliśmy samochód w centrum, a kiedy wróciliśmy, okazało się, że brakuje kilku przedmiotów, które zostawiliśmy wewnątrz, w tym mojego laptopa, a był on potrzebny na występ, żeby odpowiednio ustawić brzmienie basu. Miałem również w tym komputerze zapisane szkice tekstów na nową płytę. Musiałem więc je potem odtwarzać - na twardym dysku w mojej głowie. Ale występ okazał się całkiem udany - i trochę zatarł złe wspomnienia związane z kradzieżą.

- Teraz gracie trasę liczącą aż 22 występy w całej Polsce.

- Nie lubimy siedzieć w domu. Nie ma nas w telewizji, nie licząc Teleekspresu, w którym pokazaliśmy się niedawno, największe rozgłośnie radiowe też nie grają naszych piosenek. Jedynymi kanałami promocji są więc dla nas koncerty i Internet. Poza tym, kiedy gramy na żywo, czujemy że to, co robimy bardzo się ludziom podoba. Bez koncertów - taki zespół jak nasz po prostu nie istnieje.

- Wasze energetyczne brzmienie powstało w wyniku połączenia rytmów electro i rockowych melodii. Skąd ten pomysł?

- To wynika z naszych muzycznych fascynacji. Ja zawsze słuchałem gitarowego grania, a Tom Horn - elektroniki. Ponieważ znamy się od bardzo dawna, kiedy zaczęliśmy razem pracować, nie mogło powstać nic innego. To połączenie naszych światów.

- Teraz gracie w klubach, ale mieliście okazję pokazać się również na dużych scenach - podczas Top Trendy w Sopocie i na festiwalu piosenki w Opolu. Warto było?

- W polskim showbiznesie, który nie do końca mi odpowiada, trzeba korzystać z każdej możliwości promocji swojej muzyki. Przecież nie gramy tylko dla siebie. Chcemy, żeby usłyszało nas jak najwięcej ludzi. Chociaż nasza muzyka niezbyt pasowała do tych festiwali, dzięki telewizyjnym transmisjom dotarliśmy do szerokiej publiczności. I wcale nie musieliśmy się naginać.

- W ten sposób wylansowaliście swój największy przebój - "Pokój na jedną noc".

- Początkowo funkcjonował on w wersji angielskiej. Zresztą cały nasz pierwotny materiał został zaśpiewany w tym języku. Ale postanowiliśmy spróbować zrobić coś po polsku. Wtedy powstał "Kochać cię chcę". Zaśpiewaliśmy go na "Top Trendy" i zrobiło się wokół niego małe zamieszanie. Postanowiliśmy więc pójść za ciosem i przerobić inne kawałki na język polski. W ten sposób narodził się "Pokój na jedną noc", który w pierwotnej wersji był zupełnie o czym innym i miał bardziej gitarowe brzmienie. Ponieważ jego nowa wizja spodobała się naszemu wydawcy, zgłosił ją na festiwal w Opolu. I spodobał się również jurorom.

- Wolisz jednak śpiewać po angielsku?

- Bo po angielsku jest łatwiej - i śpiewać, i pisać. Ten język jest bardziej śpiewny. Polski brzmi strasznie. Komuś z zewnątrz chyba trudno słuchać polskich piosenek. Poza tym, kiedy po angielsku zaśpiewa się "I love you baby", to jakoś przechodzi, a po przetłumaczeniu na polski - robi się totalny kicz. Mimo wszystko od jakiegoś czasu śpiewam tylko po polsku. Na koncertach nietrudno zauważyć, że polskie piosenki mają znacznie lepszy odbiór.
- Twoje teksty dotyczą głównie miłości, ale raczej jej ciemnych stron. To efekt własnych doświadczeń?

- Raczej wymogi konwencji. Nie czuję się na tyle ważny, aby podejmować tematy polityczne, ale z drugiej strony jestem na tyle inteligentny, że nie muszę śpiewać o serduszkach i kwiatuszkach. Lubię opowiadać w swych tekstach różne historie, bo pozwalają mi one wprowadzać element zaskoczenia. I naszym fanom to odpowiada, co potwierdzają w rozmowach po koncertach. Co ważne, historie w moich tekstach często są zmyślone, ale wywołują prawdziwe emocje. A o to właśnie mi chodzi.

- Macie na swym koncie sporo teledysków. Lubicie bawić się z kamerą?

- Nierzadko historie z tekstów od razu narzucają treść wideoklipom. To niskobudżetowe produkcje. Jedynie na pierwszy teledysk się wykosztowałem - żeby sfilmować, jak gramy na żywo, sprzedałem... samochód. Potem budżet ograniczał się już do kilkuset złotych. Aby zrobić wideoklip do utworu "Anastazja" pożyczyłem od mamy kilka lalek i nakręciłem scenkę z ich udziałem u siebie w domu na stole. W teledysku do "Smutnej dziewczyny" wystąpiła moja żona, a właściciel lokalnej szwalni udostępnił nam grzecznościowo pomieszczenia swej firmy. A zatem - wystarczy pomysł i pomoc przyjaciół.

Rozmawiał PAWEŁ GZYL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski