Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie mówię, że upływ czasu mnie cieszy. Że nie cierpię i nie płaczę...

Rozmawiała Ryszarda Wojciechowska
Dorota Kolak w filmie Tomasza Wasilewskiego gra kobietę dojrzałą
Dorota Kolak w filmie Tomasza Wasilewskiego gra kobietę dojrzałą archiwum
Rozmowa. DOROTA KOLAK o swojej roli w filmie „Zjednoczone stany miłości”

- Aktorki w Pani wieku już się zawodowo zwijają. A Pani pięknie się rozwija. Ktoś nawet użył porównania do Meryl Streep.

- To porównanie bardzo mi schlebia, ale jest mocno na wyrost. W filmach zaczęłam grać po pięćdziesiątce. Dopiero wtedy otworzyły się przede mną te drzwi i mój kapitał zawodowy zaczął przynosić owoce.

- Na wizytówce mogłaby Pani napisać: Dorota Kolak, specjalistka od scen trudnych i odważnych. W filmie „Zjednoczone stany miłości” Tomasza Wasilewskiego jest taka scena...

- Wiem, nie możemy jednak o niej opowiadać, by nie zdradzić fabuły. Od początku wiedziałam, że jeśli przyjmę rolę Renaty, to także z tą sceną. Bo ona wiele mówi o kobiecym wyzwoleniu, które jest ważnym elementem w budowaniu tej postaci. Po przeczytaniu scenariusza przekalkulowałam sobie w głowie, czy mi się to opłaca. I uznałam, że tak. Bo to, co mam do zagrania wcześniej, warte jest tego. I tyle.

- Pani nie boi się ról, które obnażają duszę, ale też ciało.

- Nie czuję się komfortowo, kiedy muszę się z tego tłumaczyć. Przecież w malarstwie nagość jest czymś naturalnym. Dlaczego ma być wykluczona w filmie czy teatrze, jeśli jest ważna dla ekspresji postaci? Ciało to mój kostium. Ktoś nawet ładnie powiedział, że to pewien rodzaj ofiarowania, otworzenia się, że wtedy jestem bezbronna. I w tych kategoriach chciałabym traktować używanie ciała na scenie czy przed kamerą.

- Gdzie łatwiej włożyć ten kostium, jakim jest ciało: w teatrze czy w filmie?

- W teatrze musimy to robić co wieczór, tak długo, jak sztuka jest grana. I ta powtarzalność przełamywania wstydu, choć wstyd to nie do końca odpowiednie słowo, kosztuje. W kinie robi się to raz, ale za to wszystko jest powiększone, bo na ogromnym ekranie. Jedna i druga sytuacja nie jest łatwa.

- Do nagości młodych jesteśmy w kinie przyzwyczajeni, ale osób dojrzałych już mniej.

- Jeśli pokazanie ciała jest ważne dla roli, to co za różnica, czy pokazuje je dwudziestoletnia czy sześćdziesięcioletnia kobieta? Buntuję się przeciwko kultowi młodości. Widzimy zresztą wiele aktorek uprawiających ten kult, ścigających się z czasem i skalpelem. Nie twierdzę, że upływ czasu mnie cieszy. Że nie cierpię z tego powodu, nie płaczę. Bo tak jest. I robię, co mogę, ale w granicach rozsądku.

- Reżyserzy często Panią obsadzają w rolach kobiet zmęczonych życiem. A na premierze, widzimy kobietę atrakcyjną.

- Tak mnie jakoś widzą reżyserzy. A ja nie boję się tak wyglądać na ekranie. Powiem nawet, że mnie to kręci, kiedy mogę włożyć na siebie postać zmęczoną, zaniedbaną, cierpiącą. I nie zawsze trzeba przy tym wielkiej charakteryzacji. Często jest tak, że gram „gołą” twarzą. Ale lubię wkładać w siebie takiego człowieka. Lubię, jak on się we mnie rozrasta, panoszy przez chwilę, a potem wyłazi na ciało i twarz.

- Na pokazie „Zjednoczonych stanów miłości” siedziałam tuż za pani mężem Igorem Michalskim i córką Kasią, też aktorką. Co oni powiedzieli o roli?

- Kaśka ma analityczny umysł i moją rolę rozłożyła na czynniki pierwsze. Natomiast mąż ciepło się do mnie uśmiechnął i powiedział: - No przecież wiem, że ty potrafisz grać. I tyle tego było.

- Lubi Pani pracować z młodymi reżyserami?

- Lubię. Myślę, że oni, proszę to wziąć w cudzysłów, nie mają dla mnie „szacunku” (śmiech). I widzą mnie w takich buntowniczo-obrazoburczych rolach. Nie bywam u nich matronami ani bohaterkami, które niosą matczyne ciepło. Myślę, że oni patrzą inaczej nie tylko na mnie, ale też na kino. Ciągną mnie w XXI wiek, rozmawiając ze mną innym językiem. Używają skrótu, a ja muszę przestawić się na szybsze i kondensacyjne myślenie. Tak, lubię z nimi pracować. Ale tak naprawdę to najbardziej lubię pracować z tymi reżyserami, którzy z aktorami rozmawiają. Mam to szczęście, że akurat takich spotykam.

- Zawsze ta ostatnia rola jest najważniejsza?

- Zawsze będę pamiętała o roli w filmie „Jestem Twój” Mariusza Grzegorzka. Od niej zaczęło się moje filmowe życie. To Mariusz Grzegorzek mnie dostrzegł, obsadził w filmie i pokazał, że nie jestem tylko aktorką teatralną. Bo wcześniej tak właśnie byłam postrzegana.

- I z takim wizerunkiem aktorki teatralnej nie czuła Pani frustracji, że kino się nie otwiera?

- Od początku grałam w serialach. Zaczęło się od „Radia Romans”, a potem co rok pojawiał się jakiś nowy. Doświadczenie serialowe jest nie do przeceniania, choć wiem, że seriale bywają w pogardzie. A co do frustracji? Pewnie, że była. Ale to nie było na poziomie depresji, tylko raczej złości i pytań: „Cholera, dlaczego nie ja?”

- Za rolę Renaty w „Zjednoczonych stanach miłości” dostała Pani nagrodę na festiwalu w La Valletcie na Malcie.

- Nikt mnie tam w życiu na oczy nie widział, a dostałam nagrodę. I to przyznaną, jak mi powiedziano, jednogłośnie. To bardzo cieszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski