Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie oglądaliśmy się na trendy

Rozmawiał Paweł Gzyl
Róże Europy przebudzone ze snu zimowego
Róże Europy przebudzone ze snu zimowego Fot. KAROLINA WALAWENDER
Rozmowa z Piotrem Klattem, wokalistą zespołu Róże Europy o jego najnowszej płycie – „Zmartwychwstanie” .

- Pierwsza próba powrotu na scenę Róż Europy odbyła się sześć lat temu przy okazji premiery płyty „8”. Nie była ona udana, że znowu zrobiliście sobie przerwę?

- Gramy od trzydziestu lat. Nigdy nie rozwiązaliśmy zespołu. Nie ogłaszaliśmy końca działalności i ostatniej trasy, aby się potem reaktywować. To tanie chwyty wykorzystywane przez niektórych artystów. Po prostu... leżakowaliśmy. Jak niedźwiedzie, które zakopały się w liściach na okres zimy. Lubimy zimę. Posłuchaj choćby naszej piosenki „Zima”. Przechodziły kolejne wiosny, a my nie budziliśmy się. Może nie chciało nam się, a może nie mieliśmy nic do powiedzenia? W końcu wróciliśmy.

- Jaki był tym razem impuls, który Was obudził?

- Podobny, jak w 1993 roku, kiedy nagraliśmy płytę „Poganie. Kochaj i obrażaj”. Postanowiliśmy zrobić album, który będzie nas kręcił. Nie oglądaliśmy się na trendy, wytwórnie, radia, telewizje, czy opinie speców z branży. Stąd poniekąd tytuł - „Zmartwychwstanie”. Odradzamy się w takiej sytuacji, jaką najbardziej lubimy. To my rozdajemy karty. Nie liczymy, że uda się nam zawojować świat. Ale cieszymy się z efektu swojej pracy, jak małpy na widok na banana. Jeśli komuś innemu też się spodoba, to super, a jeśli nie – to nie będzie dramatu. Ta płyta oddaje stan naszych emocji tu i teraz.

- Podczas tego leżakowania Róż Europy, zrobiłeś karierę w polskiej telewizji. Czy te doświadczenia pomogą Wam w obecnej działalności?

- Już mi pomogły. Dzięki nim złapałem dystans do tego, co dzieje się w polskim show-biznesie. Poznałem bowiem świat muzyki popularnej od strony administracji, a nie kreacji artystycznej. Jest w nim sporo historii budowanych z potrzeby chwili. A tą chwilą zawsze jest pieniądz, wyrywany każdy każdemu. Artyści złapani są w finansowe sieci mediów, reklamodawców i własnych managementów. Nie myślą o sztuce. Myślą o fortelu, dzięki któremu mogą coś zdobyć. Nam to nie grozi. Mamy inne źródła utrzymania niż muzyka. Nie musimy naginać się do dyktowanych przez odbiorcę komercyjnych wymogów rynku, aby zarobić na chleb. Mamy więc dosyć komfortową sytuację.

- Jesteś na scenie już 30 lat. To doświadczenie ułatwia, czy utrudnia tworzenie nowych piosenek?

- W przypadku „Zmartwychwstania” nie miało to większego znaczenia. Zdjęliśmy swój bagaż trzydziestu lat i odstawiliśmy w kąt. Nagrywając nowy album, byliśmy pod wrażeniem twórczości Jacka White’a, znanego u nas głównie z zespołu The White Stripes. Podobnie jak on uważamy, że fundament muzyki rockowej powstał w czasach między debiutem Presleya, a ostatnią płytą Zeppelinów. Tam tkwi istota rocka. Bez niej muzyka jest pozbawiona smaku.

- Mnie z kolei Wasze nowe nagrania kojarzą się z ostatnimi dokonaniami Primal Scream, ponieważ łączą „korzenne” granie z psychodelicznym brzmieniem i taneczną energią.

- OK. Trafiony! To fajny band. W tę psychodelię weszliśmy świadomie. Ale z innej beczki. Kiedy teraz rozmawiamy, przypomina mi się scena z filmu o Metallice. Jeden z muzyków nagrywa solówkę na gitarze, a drugi mówi: „Znowu to samo? Nie możesz zagrać czegoś nowego?”. Takie podejście było dla nas znamienne przy „Zmartwychwstaniu”. Nie chciałem powtarzać się i spoglądać w tył na swoje trzydzieści lat grania rock’n’rolla. Dlatego tytułowe „Zmartwychwstanie” ma sens w kontekście historii zespołu. Chcieliśmy wrócić do tego momentu życia, kiedy muzyka była dla nas pasją, hobby, a nie pracą.

- Na początku la 90. w tekstach Róż Europy słychać było zachłyśnięcie się ówczesną wolnością. Słowa z nowej płyty są bardziej gorzkie. Co poszło nie tak?

- Już w 1992 roku byłem sfrustrowany. Słyszałeś piosenkę „Wesołych świąt” z tamtego okresu?

- Jasne, pamiętam ten utwór.

- Już wtedy było marnie, bo zdradzali cię przyjaciele wybrani demokratycznie. Spośród trzech z nich, dwóch nie mówiło prawdy. A ja myślałem, że ludzie związani z solidarnościowym podziemiem są święci. Tymczasem okazało się, że większość z nich nie różni się mentalnie od władzy sprzed 1989 roku. Dlatego dziś bez żadnego zabezpieczenia ruchają Polaków z uśmiechem na ustach. Pełna chamówa, bez jakiejkolwiek przyzwoitości. Myślę podobnie, jak pisarz Szczepan Twardoch: „Polski w Polsce wszyscy nienawidzą”. To moim zdaniem makabryczna spuścizna posolidarnościowej nomenklatury.

- Czujesz się trochę kombatantem?

- Absolutnie nie. Za komuny byliśmy dzieciakami. Czułem potrzebę walenia w system, ale nie byłem częścią podziemia. Kiedy przyszedł do mnie oficer SB i powiedział, że za piosenki „Jego uszy są diabelskie” poświęconej Urbanowi i „Kości czerwone, kości czarne” z dedykacją dla Jaruzelskiego grozi mi siedem lat więzienia, to tylko się śmiałem. Nie zdawałem sobie sprawy, czym jest „Polska oprawców”. Dziś czuję, że z innych powodów, w innym stylu odradza się kraj oprawców. Premier Tusk ma trzy razy więcej podsłuchów niż miał premier Kaczyński. Chodzi o to, aby wszystkiego bać się i nic nie mówić?

- Płytę zamyka jednak piosenka dająca nadzieję – „Słonecznik”.

- Skoro przegrywamy na innych polach, może warto poświęcić się choćby udanemu związkowi? Dlatego w innym utworze śpiewam: „Na miłość nigdy nie jest późno”. Może te wszystkie wojny polsko-polskie są mało istotne? Może są w życiu ważniejsze rzeczy? Dlatego płyta kończy się dobrze. Nie jak filmy Formana, czy Kieślowskiego, ale w amerykańskim stylu z happy endem. Taki pop-kulturowy chwyt.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski