Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie rozgrzeszamy tej muzyki, zdejmujemy stygmat obciachu

Rozmawiała Monika Jagiełło
Bochniak: aktorzy doskonale wczuli się w role gwiazd disco polo
Bochniak: aktorzy doskonale wczuli się w role gwiazd disco polo fot. Piotr Smoliński
Film. Reżyser MACIEJ BOCHNIAK o tym, że jego "Disco polo" jest baśnią o Polsce.

- Czy zakochuje się Pan trochę w filmowanych przez siebie fenomenach? Wcześniej zrobił Pan dokument "Miliard ludzkich serc" o zespole disco polo, Bayer Full. Debiut fabularny również zbudował Pan wokół tego gatunku. Dziś w kinach możemy oglądać "Disco polo"

- Nie da się nie zakochiwać. Człowiek zżywa się z bohaterami. Praca dokumentalisty nie pozwala bezpośrednio wejść w czyjeś życie. Obiektywizm to wygodne hasło. Nie ma neutralności, gdy spędza się z kimś kilkadziesiąt dni na planie zdjęciowym.

- Z jakiego miejsca obserwowaliście świat disco polo? Chodziliście na koncerty?

- Tak, ale postawmy pewną granicę. "Disco polo" nie jest filmem o disco polo. To jedynie wspólny mianownik. Film jest o amerykańskim śnie, który w latach 90. śnili Polacy. Zgłębialiśmy ten sen. Poniekąd mój wkład był już gotowy, dzięki dokumentowi o podboju Chin przez Bayer Full. Moim zadaniem było wprowadzić w świat disco polo scenarzystę Mateusza Kościukiewicza i aktorów. Były spotkania z muzykami, koncerty. Ale scenariusz to też nawiązania do amerykańskiego kina. Wybraliśmy z niego te elementy, które nas fascynują. Zapożyczaliśmy je z premedytacją, o czym przekonają się widzowie.

- Czy efekt to satyra i zarazem baśń o Polsce B?

- Nie jest to baśń o Polsce B. To baśń o Polsce. O pewnym stanie umysłu. Polegał na tym, że wielu Polaków uwierzyło, że wszystko jest możliwe. To jest motor napędowy naszego filmu. "Disco polo" jest inteligentną rozrywką, odrobinę też satyrą na Polaków. Film ma wydźwięk pozytywny. I takiego ducha ma disco polo. Sprawia, że podziały między ludźmi giną. Bo nie słucha się tego w samotności. Trzeba słuchać razem.

- Wielu Polaków przyznaje, że choć disco polo nie słucha, to zna te piosenki.

- I to na pamięć. Do czasu pracy nad "Miliardem szczęśliwych ludzi" nie miałem nic wspólnego z tym gatunkiem. Choć nie dało się przed nim uciec. Podobnie jak klasyczne evergreeny, te piosenki zapamiętujemy od razu,

- Odtwórca jednej z ról, Piotr Głowacki, gdy zobaczył scenariusz, stwierdził, że to będzie odważny film. Czy ta odwaga polega na tym, że rozgrzesza disco polo i mówi, że to już nie jest obciach?

- Nie użyłbym słowa "rozgrzeszać". Film pokazuje muzykę i ludzi w taki sposób, że w końcu patrzymy na nich jak na ludzi, a nie postacie ze stygmatem obciachu. Odwaga polega na tym, że zrobiliśmy film, który w swojej formie jest śmiałym eksperymentem, dla którego trudno znaleźć porównanie. Niezręcznie mówić o tym debiutantowi, ale to film ryzykowny. To taki nasz szalony romans z kinem amerykańskim. Do tego przy udziale świetnych aktorów: Dawida Ogrodnika, Tomka Kota, Joanny Kulig i Piotra Głowackiego.

- Którzy na ekranie sami śpiewają hity disco polo.

- Nagraliśmy je na nowo. Konwencja filmu jest dość komiksowa, ale zależało mi, żeby postaci były autentyczne.

- Co w amerykańskim kinie inspirowało Pana jako filmowca najbardziej?

- Zbudowaliśmy polską wersję Ameryki z czasów, kiedy dopiero co skończył się komunizm i myślano, że Stany same zapukają do nas. Opieraliśmy się na hollywoodzkich hitach, telewizyjne serialach…

- Takich, jak "Dynastia"?

- Tak. Dzięki niej dowiedzieliśmy się, jak mieszkają nuworysze. Dzięki Spielbergowi z kolei wyobrażaliśmy sobie, jak wyglądają pościgi na autostradzie w Arizonie. Inspirowały nas westerny, filmy Tarantino, Andersona i Hanekego. Pozornie beztroska zabawa miała jednak ramy. Efekt to równowaga w szaleńczej formie.

- Podobno Dawid Ogrodnik tak dobrze przyswoił wokalną manierę disco polo, że lider zespołu Weekend zaproponował mu duet?

- To prawda. Duetu pewnie nie będzie, bo głos Dawida już opadł z sił. Ale trzeba przyznać, że w szczytowym momencie nagrań doszedł do perfekcji gatunku, co słychać na ścieżce dźwiękowej.

- W epizodycznych rolach pojawiają się dość niespodziewani goście…

- Pojawiają się m.in. Krzysztof Darewicz, bohater "Miliarda szczęśliwych ludzi", Rogers Cole-Wilson, czarnoskóra gwiazda prognozy pogody z Białegostoku i Jerzy Urban. Szczegóły jego udziału chciałbym zachować w tajemnicy.

- Jest Pan w trakcie realizacji innego muzycznego dokumentu. "Ethiopiques" to opowieść o jazzowych muzykach z Etiopii. Kiedy efekty?

- Za kilka dni lecę do Etiopii. To skomplikowany merytorycznie obraz. Jego bohaterowie wciąż noszą w sobie nieprzerobione polityczne historie. Było już parę prób zrobienia filmu o "Ethiopiques", ale bez skutku. Disco polo zostawiam już za sobą. Nie chcę być wtórny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski