Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ruszać się z miejsca

Paweł Głowacki
Wiersze czytali Beata Malczewska i Maciej Jackowski
Wiersze czytali Beata Malczewska i Maciej Jackowski fot. Wacław Klag
Salony. Na przykład - robiliśmy łańcuchy, z pasków wyciętych z kolorowych kartonów, mozolnie lepiliśmy długie, jak najdłuższe łańcuchy, żeby opasana nimi choinka, kiedy nadejdzie jej czas, wyglądała przepięknie” - wspominała Halina Jarczyk na ostatnim Salonie Poezji.

Mówiła o adwentach jej dzieciństwa, o czterech tygodniach oczekiwania na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa, Mesjasza, który ma się zjawić na koniec czasów. Mówiła o powtarzających się czterech tygodniach wypatrywania, wypełnionych czynnościami konkretnymi, wcale nie świętymi.

Mówiła też, że wszystkie w przeszłości Salony Poezji, organizowane w tym czasie szczególnym, były Salonami Bożonarodzeniowymi, nigdy adwentowymi. Rzeczywiście. Zawsze była w nich radość, że Chrystus znów się narodził, a nigdy nie było tej dziwnej, oczywistej niepewności, czy przyjdzie powtórnie. Zawsze brzmiały słowa o doczekaniu, nigdy o czekaniu. Ostatni Salon był pierwszą godziną o tym drugim.

Ze starych śpiewników, co jej zostały po dziadkach, Jarczyk wybrała kilka pieśni na czas czekania, pieśni o czekaniu, o ufności czekania, pieśni, których nucenie zawsze było i jest trochę jak lepienie z nut i słów łańcuchów muzycznych, i takie pozostanie. Te stare pocieszenia śpiewali, wybornie śpiewali: Agnieszka Judycka, Karolina Kazoń, Karol Kossakowski, Daniel Malchar i Rafał Szumera.

I równie wybornie grali muzycy, których mogę nazwać kapelą adwentową: Jarczyk na skrzypcach, Mateusz Jędrysek na drugich skrzypcach, Jacek Kociuban na wiolonczeli i Józef Michalik na kontrabasie. Tak, niepewność czekania mniej doskwiera, gdy nuty tańcują nad głową. Podobnie, kiedy się wiersze mówi, jak na ostatnim Salonie Beata Malczewska i Maciej Jackowski, prawie „na biało” - i słusznie, bo gdy Mesjasz blisko, cudować nie uchodzi.

On, jeśli przyjdzie powtórnie, to przyjdzie na koniec czasów. Ale przecież koniec czasów oznacza koniec wszystkiego - tutaj. Więc? Co dalej? Początek innych, niepojętych czasów? Zacznie się inne światło? A co, jeśli nie? Jak pytał Czesław Miłosz: - A co, jeśli to, co jest, nie ma drugiej strony, żadnych nieskończonych ciągów dalszych, i ten drozd na gałęzi jest tylko drozdem na gałęzi? Odpowiedział: - Zostaną słowa.

Inny poeta, Samuel Beckett, dodałby może: - Słowa to jest wszystko, co mamy. Szare to są zdania, szary brak złudzeń, szare pocieszenia. Ostatni Salon, adoracja czekania, był jasny bardzo, radosny. I dobrze. Ale przecież nie sposób było nie pomyśleć o szarym znużeniu czekania. Albo o takiej oto ironii. „Rankiem obudziła mnie matka, mówiąc: - Józefie, Mesjasz jest blisko; ludzie widzieli go już w Samborze”. Powiadają, że to prolog zaginionej opowieści Brunona Schulza „Mesjasz”. Czy to nie ironia, że trzeba czekać, aż „Mesjasz” się odnajdzie?

Początki adwentu sięgają drugiej połowy IV wieku naszej ery. Dziś mamy koniec roku 2015. Zatem - ponad 1600 lat czekania. Niemało. I nic. Znużenie nieuchronne. Lecz jest druga strona znużenia, pytanie: - Jaki jest sens przestać czekać, przestać wciąż od początku snuć stare opowieści? Albo jak u Becketta, w doskonałości „Czekając na Godota”, Vladimir i Estragon. Gdy On znów nie przychodzi, mówią, że przestają czekać, że odchodzą definitywnie. Po czym - nie ruszają się z miejsca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski