Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie stoi za mną żadna partia

Redakcja
Fot. Grzegorz Ziemiański
Fot. Grzegorz Ziemiański
Początek lat 80. to nie był dobry czas dla prokuratury. Pan został wówczas przyjęty do pracy.

Fot. Grzegorz Ziemiański

ARTUR WRONA, prokurator okręgowy w Krakowie

- Od kiedy zacząłem studia prawnicze, wiedziałem, że będę prokuratorem. Zaczęło się od praktyki na studiach. Potem w wyborze utwierdziła mnie aplikacja, a także późniejsza praca w prokuraturze. Stan wojenny nie wpłynął na moją decyzję. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, by zmienić zawód.
Adwokatura Pana nie kusiła? Ze względów finansowych dla wielu absolwentów prawa wydaje się być atrakcyjniejsza.
- To prawda. Sytuacja materialna adwokata zasadniczo różni się od statusu materialnego prokuratora. Jednak ja się do tego nie nadaję. Z prostej przyczyny: nie potrafiłbym nikogo bronić. O innych zawodach prawniczych też nie myślałem.
Od przeszło 25 lat wspina się Pan z powodzeniem po wszystkich szczeblach kariery prokuratorskiej. Najpierw w Prokuraturze Rejonowej w Tarnowie, teraz w krakowskiej Prokuraturze Okręgowej. Po drodze był jeszcze krakowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie pełnił Pan funkcję naczelnika pionu śledczego. W zeszłym roku otrzymał Pan tytuł prokuratora apelacyjnego.
- Na pewno pełnienie tych funkcji i awans na prokuratora apelacyjnego jest zawodowym osiągnięciem. Nie nazwałbym jednak tego karierą.
Przyzna Pan jednak, że tylko nielicznym prokuratorom się to udaje. Większość pozostanie w prokuraturze okręgowej, czy rejonowej na szeregowych stanowiskach. Wiele osób nie ma szans na awanse i funkcje kierownicze, choćby z tego względu, że jest ich niewiele. Pan, mając zaledwie 32 lata, został szefem Prokuratury Rejonowej w Tarnowie.
- Dziś mogę powiedzieć, że miałem szczęście do przełożonych, którzy doceniali moją pracę. Już podczas aplikacji trafiłem na bardzo dobrego patrona, czyli prokuratora, który uczył mnie zawodu. Aplikant nie może być kimś od noszenia, kserowania i numerowania akt. Powinien uczyć się warsztatu. Mój patron interesował się tym, co robię. Nie kazał spinać akt, tylko dopuszczał mnie do pracy przy śledztwach. Brałem więc udział w czynnościach, w których aplikant mógł uczestniczyć. Byłem protokolantem przy przesłuchaniach, uczyłem się pisać wytyczne dla policjantów, formułować pytania dla biegłych, a także sporządzać akty oskarżenia i apelacje. Patron znał dobrze sprawy, które prowadziłem, więc potrafił mi wytknąć błędy i doradzić, jak je naprawić.
Co miało wpływ na Pana awanse w następnych latach?
- Trudno jest mi siebie oceniać. Mogę jedynie o tym opowiedzieć z perspektywy pełnionej przez ze mnie dziś funkcji prokuratora okręgowego, który decyduje o awansie podległych mu pracowników. Zawsze uważałem, że należy promować najlepszych, czyli tych, którzy potrafią sprawnie prowadzić postępowania karne. Kwestia wieku prokuratora nie ma znaczenia. W latach 90. w Tarnowie powstał międzyrejonowy wydział śledczy. Udało się w nim zgromadzić młodych prokuratorów, chętnych do pracy. Dostawali nagrody prokuratora generalnego. Wszyscy pełnią dziś kierownicze funkcje.
Może mieli mocne plecy?
- Nie, myślę, że sobie na te awanse zasłużyli. Byli najlepsi. Marek Jamrogowicz - wówczas asesor, dziś jest prokuratorem apelacyjnym w Krakowie. Prokurator Dariusz Makowski kieruje Prokuraturą Okręgową w Tarnowie, zaś naczelnikiem wydziału śledczego tamtejszej prokuratury jest prokurator Mieczysław Sienicki, natomiast prokurator Marek Wełna to obecnie zastępca prokuratora apelacyjnego w Krakowie.
Nie można mówić jednak o awansie w prokuraturze, pomijając rolę polityków przy obsadzaniu stanowisk. Gdy zmienia się władza, rotacja odbywa się na każdym szczeblu prokuratury. Pan też był z politycznego nadania?
- Nie znam żadnych polityków. Żaden z nich nigdy mnie nie promował.
Panie Prokuratorze, wiadomo, że trzeba "podczepić się" pod jakieś ugrupowanie polityczne, żeby iść do góry. Pana poprzednicy byli ludźmi ministra Zbigniewa Ziobry, teraz Pan jest postrzegany jako człowiek obecnej koalicji rządzącej.
- Naczelnikiem pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej mianował mnie minister Zbigniew Ziobro, z kolei prokuratorem okręgowym w Krakowie - Zbigniew Ćwiąkalski. Nie jestem człowiekiem żadnej partii.
Jednak wielu jest przekonanych, że fotel prokuratora okręgowego w Krakowie zawdzięcza Pan tarnowskiemu PSL-owi.
- Proszę mi wierzyć, że nie stoi za mną żadna partia. Mówię to ze stuprocentowym przekonaniem. I dlatego nie wyobrażam sobie sytuacji, by jakikolwiek sprawy prowadzone w podległej mi prokuraturze miały podtekst polityczny. Obojętnie, czy podejrzanym będzie członek PO, Pis-u, PSL-u, SLD czy też bezpartyjny. Wszystkie te osoby, gdy popełnią przestępstwo, traktowane będą tak samo. Uważam się za apolitycznego prokuratora, odpornego na naciski. W mojej pracy zawodowej zdarzył się jeden przypadek i to kilkanaście lat temu, kiedy członek jednego z ugrupowań interweniował u mego bezpośredniego przełożonego i nawet sugerował odwołanie mnie z pełnionej funkcji. Ten człowiek nic nie wskórał.
Proszę powiedzieć o kogo chodzi.
- Wolałbym nie wymieniać jego nazwiska.
Czy teraz, jako szef prokuratury w Krakowie, odbiera Pan telefony z naciskami?
- Nie. Nikt nie może zarzucić mi związków z partiami politycznymi i przynależności do układów politycznych. Trafiłem tu jako osoba spoza środowiska. Była opinia, że za moich poprzedników dochodziło do nadużyć w prowadzonych śledztwach. Dziś widzę, że w żadnej sprawie nie doszło do naruszenia prawa, najwyżej można dyskutować o kontrowersyjności nielicznych incydentalnych decyzji.
No właśnie, chodzi o te kontrowersyjne decyzje, które mieszczą się w granicach prawa. Zawsze można było przyjąć jedyną wersję wypadków i zbierać dowody na jej poparcie. Nie podejrzewałabym prokuratorów o popełnianie przestępstw. Zostawmy też kwestie polityczne. Co jeszcze, oprócz dobrych nauczycieli, pracowitości i odporności na stres może ułatwić prokuratorowi awans?
- Znajomość przepisów i orzecznictwa, umiejętność słuchania innych, korzystania z ich wiedzy i doświadczenia. Ważne, by prokurator uświadamiał sobie, że nie zawsze to, co uważa za słuszne, w konkretnej sytuacji jest odpowiednie. Warto więc pytać innych zwłaszcza, gdy się ma wątpliwości.
A jeśli prokurator twierdzi, że jest mało dowodów na postawienie zarzutów?
- Nie jestem zwolennikiem zachowawczej postawy. W prokuraturze podejmuje się pewne ryzyko. Zwłaszcza w sprawach kryminalnych. Jeśli są poszlaki, trzeba zaryzykować i pójść do sądu z aktem oskarżenia.
Jeśli jednak ów domniemany prokurator nie zmieni zdania, wyda mu Pan polecenie na piśmie?
- Nigdy nie otrzymałem poleceń na piśmie i sam ich też nie wydawałem. Nie godzę się na taką formę nacisków. Co innego dyskusja nad sposobem prowadzenia sprawy. Trzeba rozmawiać, ponieważ nasze decyzje mają wpływ na losy innych ludzi. Gorzej jest ze sprawami gospodarczymi, które przed sądem trudno obronić. Podjęte ryzyko przekreśliło awanse, a nawet zmusiło niektórych prokuratorów do odejścia z zawodu. Prokuratorzy nie chcą specjalizować się w zwalczaniu przestępczości białych kołnierzyków. Postępowania gospodarcze należą do najtrudniejszych. Na nich też - wbrew pozorom - można się wybić. Są to sprawy podatkowe, prywatyzacyjne, dotyczące prania brudnych pieniędzy. Wydziały gospodarcze powinny mieć najlepszą obsadę i nasz krakowski właśnie taką ma. Do prowadzenia śledztw gospodarczych muszą być wybierani prokuratorzy dobrze przygotowani, z odpowiednimi predyspozycjami. Ich praca polega na drobiazgowym sprawdzeniu tysięcy dokumentów.
Muszą więc cały czas się szkolić...
- Każdy prokurator powinien pogłębiać wiedzę. Trzeba być na bieżąco z przepisami i orzecznictwem. Teraz prokuratorzy - zwłaszcza rejonowi - mają więcej czasu, bo do ich referatów wpływa o wiele mniej spraw. Mają komfort pracy. Jeszcze 10 lat temu z szaf wysypywały się setki akt i nie było wiadomo, gdzie ręce włożyć. Teraz jest tam więcej prokuratorów, a mniej spraw. Śledztwa są jednak trudniejsze, więc prokuratorzy powinni się dokształcać.
Wróćmy jednak na początek Pana drogi zawodowej, do pracy w prokuraturze rejonowej. Pamięta Pan swoje trudne śledztwa?
- Na początku lat 90. prowadziłem sprawę, która "męczy mnie" do dziś. Wyjaśniałem przyczynę śmierci 2-miesięcznego dziecka. Opinia biegłych nie była jednoznaczna. Twierdzili bowiem, że obrażenia głowy dziecka mogły powstać po upadku z wózka albo od uderzenia pięścią. Ostatecznie mężczyzna został skazany na 4,5 roku pozbawienia wolności za nieumyślne spowodowanie śmierci. Gdy wyszedł na wolność, żona urodziła drugie dziecko, które zabił w podobny sposób. Dziś nie wiem, czy w tej sprawie popełniłem błąd, czy można było coś więcej zrobić, by mężczyzna nie zabił powtórnie. Ostatecznie zabójca został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Pamiętam też sprawę zabójstwa kobiety przez funkcjonariusza MO w okolicach dworca PKP Tarnowie. Przez trzy tygodnie poszukiwano sprawcy. Tyle trwały okazania, przesłuchania świadków. W tym czasie gasiłem jeszcze bunt w tarnowskim więzieniu. Pracowałem wtedy po kilkanaście godzin dziennie.
W innej sprawie o zabójstwo był Pan ostatnim prokuratorem, który przed laty domagał się kary śmierci. Wyrok został wykonany.
- To był rok 1986. Byłem wówczas prokuratorem z dwuletnim stażem. Na ławie oskarżonych zasiadł mężczyzna, który zabił kobietę, a potem usiłował zabić dwie jej córki, bo były świadkami zbrodni. Wniosłem o karę śmieci i taką karę orzekł sąd. Był to ostatni wyrok śmierci, który wykonano.
Konsultował Pan ze swymi przełożonymi wniosek o karę śmierci?
- Oczywiście. Sprawa tego rodzaju wymagała konsultacji. Poza tym, taki wniosek musiała jeszcze zaakceptować Prokuratura Generalna.
Ale propozycja co do rodzaju kary wyszła od Pana?
- Tak.
To była trudna decyzja?
- Bardzo. Byłem wówczas przekonany, że to jedyna słuszna kara.
Dziś w dalszym ciągu jest Pan o tym przekonany. A może stał się Pan mniej surowy?
- Nie można porównywać obecnych spraw, do tych sprzed 20. lat. Z końcem lat 80., kiedy obowiązywało moratorium na karę śmieci i potem, gdy zastąpiono ją karą dożywocia, śmierci uniknęli poważniejsi przestępcy. Na przykład czterej sprawcy, którzy w bestialski sposób zastrzelili pracowników warszawskiego KredytBanku, czy nauczyciel z Piotrkowa Trybunalskiego, który zamordował czterech chłopców. Oczywiście, o wiele łatwiej jest wnioskować o karę dożywotniego więzienia, która jest również dotkliwa, bo mimo wszystko człowiek żyje i ma perspektywę wyjścia na wolność.
Czy wykonując zawód prokuratora bał się Pan kiedykolwiek o swoje bezpieczeństwo?
- Nie byłem już prokuratorem liniowym, kiedy zaczęła się rozwijać przestępczości zorganizowana. Poza tym Tarnów był na uboczu. To nie Warszawa i nie Kraków, gdzie w latach 90. zaczęły powstawać pierwsze grupy przestępcze. Oczywiście, grożono mi, ale nie było to nic poważnego.
Praca prokuratora to pewna, wygodna posada. Żeby zostać wydalonym z prokuratury, trzeba popełnić poważne błędy. Rzadko się to zdarza. Czy ta pewność zatrudnienia nie rozleniwia prokuratorów?
- Kiedyś w żartach mówiłem, czy nie dałoby się sprywatyzować prokuratury, gdyż dla sprawnego funkcjonowania wystarczy posiadany budżet i 2/3 kadry. Boli mnie nasz wizerunek w opinii publicznej, ale zdaję sobie sprawę, że sami sobie na to częściowo zapracowaliśmy. Chodzi o błędy w śledztwach. Do środków masowego przekazu mam apel o bardziej obiektywną ocenę naszej pracy.
Prokuratorzy nie mają motywacji. Przed laty odebrano im nagrody, teraz tzw. awans poziomy.
- System nagród ustanowił w połowie lat 90. minister Cimoszewicz. Za prowadzone śledztwa można było otrzymać kilka, a nawet kilkanaście tysięcy złotych. Raz zostałem wyróżniony taką nagrodą. Po kilku latach ministerstwo wycofało się z nagradzania prokuratorów, bo przyjęto takie same zasady, jak w sądach. Szkoda, bo dodatkowy zastrzyk pieniędzy motywował prokuratorów do lepszej pracy. Żałuję też, że nie pozostawiono tzw. awansu poziomego, który na przykład osobie pracującej 20 lat w prokuraturze rejonowej umożliwiał uzyskanie tytułu prokuratora okręgowego. Nie podobało mi się jedynie, że ów awans był obligatoryjny. Za to awans fakultatywny jak najbardziej byłby wskazany. Decyzję o wystąpieniu z wnioskiem podejmowałby przełożony, ale oczywiście ktoś musi ocenić pracę prokuratora. Trzeba zakładać, że szef nie będzie awansował protegowanych, tylko obiektywnie oceniał pracę.
Dziś prokuratorzy walczą o podwyżki, protestują, zakładają Komitety Obrony Prokuratorów...
- Mam mieszane uczucia w stosunku do takich metod działania. Jednak prokurator, podobnie jak sędzia, powinien godziwie zarabiać. Przez ostatnie lata nasze zarobki nie wzrastały. Cieszy nas więc ostatnia podwyżka w wysokości 1000 zł brutto. Moje pokolenie nie walczyło w ten sposób. Do głowy nam nie przyszło, by starać się o dodatkowe pieniądze za dyżury, czego teraz domagają się młodzi prokuratorzy. Byliśmy idealistami.
ROZMAWIAŁA: MAGDALENA STRZEBOŃSKA

Artur Wrona

Artur Wrona ma 51 lat. W prokuraturze pracuje od 1981 roku. Zaczynał od Prokuratury Rejonowej w Tarnowie. Potem pracował w prokuraturze w Bochni, a następnie ponownie w Tarnowie. W latach 80. prowadził najgłośniejsze śledztwa kryminalne w Małopolsce. Jedno z nich zakończyło się - w 1986 roku - wyrokiem śmierci dla mężczyzny oskarżonego o brutalne zabójstwo kobiety oraz usiłowanie zabójstwa dwóch jej córek. Był to ostatni - jak się później okazało - wyrok śmierci wykonany w Polsce. Od 2002 roku Artur Wrona pracował w Instytucie Pamięci Narodowej. W 2007 roku został szefem pionu śledczego tej instytucji. Stanowisko prokuratora okręgowego w Krakowie objął w styczniu ubiegłego roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski