Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie taka delikatna. Agnieszka Kotecka w krainie bezdomności

Katarzyna Kachel
Katarzyna Kachel
Anna Kaczmarz
Na początku chcesz wszystkim pomóc. Myślisz: flaki sobie wypruję, ale zrobię, co w mojej mocy, by stanęli na nogi, wrócili do domu, pracy, rodziny. A potem dostajesz po głowie i musisz się z tym pogodzić, że to nie twoja wina, kiedy wybierają takie życie. Czasami możesz im tylko towarzyszyć, w bólu, cierpieniu, samotności i umieraniu - mówi Agnieszka Kotecka, pracownik Ogrzewalni w Krakowie.

FLESZ - Zasiłki dla bezrobotnych będą wyższe

od 16 lat

Droga była dziurawa jak sito. Przy budynku z napisem Ogrzewalnia, pod który zaprowadził mnie GPS - stoi kilka koszy, pudła, stare sprzęty AGD. Śmierdzi. Przyjechałam jako wolontariusz, czekałam aż po paczki przyjdą rośli opiekunowie, którzy pracują wśród bezdomnych. Tych, których nie chcą inne ośrodki, tych, których bezdomność tak mocno wyryła się na twarzy, że nie siada się obok nich w tramwaju. Zwłaszcza teraz, kiedy szaleje wirus.

W końcu wyszła ona. Z uśmiechem, ciepłem i taką energią, o której mówi się, że zaraża. - Agnieszka, jestem po prostu Agnieszka - rzuciła, biorąc pudła w ręce, i poszła. Zamurowało mnie, odjechałam, ale potem wróciłam, choć Agnieszka cały czas dziwiła się, po co pisać o tym, co normalne. - Jestem tu, bo chciałam zobaczyć bezdomność głęboką, taką od podszewki, właściwie od gleby. I zobaczyłam. Może dużo więcej niż bym chciała - mówi. Niż była gotowa.
Nie rozumie mojego strachu, ani zdziwienia, choć przecież wie, bo jest to ujęte w przepisach, że

Ogrzewalnia to placówka najniższego progu. Że ci, którzy tu trafiają, zamarzliby w kanałach, zaćpali się albo zapili na śmierć. Że mają lęki, psychozy, padaczki. Kradną i kłamią. Każdego zna z imienia. Mówi, że kiedy wraca do domu, widzi ich twarze. - Dzień przed chciałam się wycofać - rzuca. Ale wtedy Krzysiek Muzyk, koordynator Ogrzewalni, powiedział ze spokojem: przyjdź na jeden dyżur, zobaczysz i podejmiesz decyzję. - Tak było - przyznaje Krzysztof Muzyk. - Siedzę „w bezdomności” od wielu lat i wiem dobrze, że nie wszystko jest tak straszne, jak się ludziom wydaje.
Czułem, że Aga da radę.
Chciała dać. Choć na co dzień też pracuje z bezdomnymi, jako ich asystent, wiedziała, że teraz będzie inaczej. Intensywniej. Bo wtedy, kiedy się z nimi umawia, gdy przychodzą do urzędu, starają się być trzeźwi, mili. Tu nie muszą się starać.

Idealistka

Gdy się czyta potem takie zdania, wydają się egzaltowane, ale trudno. Zawsze wierzyła, że może zmieniać świat. O takich dziewczynkach jak ona, mówi się zazwyczaj, że są nadwrażliwe, zbyt emocjonalne. Czy to rodzinne? - Moja mama jest pedagogiem, pracuje z dziećmi, a mnie zawsze ciągnęło do bezdomności. Mama była zła, bo wynosiłam rosół z domu i karmiłam nim podwórkowe koty i były też całe kilogramy cukru dla mrówek, bo przecież na pewno pracują głodne. A potem Kraków i Planty, na których siedzieli bezdomni: młodzi, starzy, trzeźwi, pijani. - Nie mogłam zrozumieć dlaczego, co ich tak złamało - nie potrafiła znaleźć dobrej odpowiedzi. Potem długo jej szukała, właściwie szuka nadal. Były po kolei: studia ze specjalizacją praca socjalna, pedagogika, potem magisterka o bezdomności, praca z dziećmi ulicy i rozwożenie ze Wspólnotą Hanna zupy na Planty. W to, że uda się jej zostać asystentem bezdomnych, nie wierzyła. - Wydawało mi się, że na rozmowie kwalifikacyjnej wypadłam fatalnie, dlatego kiedy dostałam telefon i usłyszałam, że mnie chcą, niemal go całowałam.

Lekcja

Mówi wprost: - Przejechałam się na swoim idealizmie. Bo na początku chcesz wszystkim pomóc. A potem dostajesz po głowie i musisz się z tym pogodzić, że to, iż wybierają takie życie, nie jest twoją winą. Dziś to wie, ale to były długie dni i noce, kiedy musiała sobie radzić z poczuciem bezsensu, bezradnością. Bo przecież trudno wyjść po dyżurze i nie myśleć.
Zwłaszcza, kiedy się ich lubi. A ona tak ma. Przekonuje, że są wartościowi, mają dramatyczne historie. Nasłuchała się o nich w Wigilię, którą spędziła razem z nimi.
Nie kryje: - To była jedna z najlepszych Wigilii w moim życiu, pierwsza z dala od rodziny i pierwsza, podczas której tak mocno czułam się na swoim miejscu. Nie wiem, może to dziwne, ale pomyślałam, że jestem u siebie. W domu.

Ogrzewalnia

To miejsce, do którego mogą przyjść tacy, którzy są za trzeźwi na izbę, a zbyt pijani na inne ośrodki. Działa zwykle od jesieni do wiosny. W tym roku dłużej. Bo koronawirus.- Widzisz, jak to wygląda, ale dla wielu z nich to namiastka domu, daje im poczucie zakorzenienia, jakiejś stałości w ich życiu, w którym nic nie jest stałe i pewne - tłumaczy.

Zimą jest ich setka, wiosną trochę mniej, około 70. Przychodzą przed zmrokiem, wychodzą rano. Niewyspani, zwykle dosypiają w tramwajach lub na ławkach. Z najróżniejszych warstw społecznych, z doktoratami i bez szkół, niektórzy byli bogaci, ale więcej jest takich, którzy niczego się nie dorobili. Pokazują na zdjęciach piękne żony, mądre dzieci i dobrych rodziców. Są tacy, którzy nie pokazują niczego; wychowani w domach dziecka, trafili na ulicę kilka dni, miesięcy po uzyskaniu pełnoletności. Niektórzy mają swoje śpiwory, koce, inni tylko plecaki. Noszą je przez cały dzień i pilnują, bo w nich jest cały ich świat, dobytek, ich tożsamość i godność. Niektórzy dopijają alkohol przed samymi drzwiami, dobrze wiedząc, że w środku już nie można, inni kombinują.

Konflikty wybuchają o: wódkę, papierosy, jedzenie, ubrania. - Andrzej miał komin, wiesz, taki szal, który dostał od przyjaciela, zostawił do prania - opowiada Agnieszka. Doszło do pomyłki, wydałam go komuś innemu. Andrzej zlecił pobicie tego, który ten nieswój komin nosił. O buty też mogą się pobić. Buty są ważne.

Noce są trudne. Widziała: padaczkę, szał, delirkę, jak budzą się w nocy z wrzaskiem, albo dostają drgawek i pocą się tym zimnym jak śmierć potem, który leje się powoli wzdłuż kręgosłupa.

Pierwszy dyżur

Pamięta go dobrze. Bo był dobry, zaskakująco dobry. Oni zdziwieni, bo zwykle na dyżurze siedziało dwóch rosłych facetów, ona czujna, filigranowa, trochę jak egzotyczny kwiat. Zbiła ich z tropu, ale też wymusiła pewne zachowania, jakby obudziła delikatność, zapomnianą, może skrywaną. - Słuchali mnie, nie było dyskusji, jakiś głupich odzywek - wspomina. Została, ale postawiła granice i musiała nauczyć się mówić „nie”. Tylko raz chciała uciec, kiedy uciszony przez nią młody chłopak rzucił się, by ją pobić. Inni błyskawicznie stanęli w jej obronie. Została dla tych innych. I dla historii. Dla różnych wersji czasem tych samych zdarzeń. Słucha ich uważnie, nie kwestionuje. - Pewnie opowieści ich bliskich byłyby całkiem inne - wie to dobrze.
- Kłamią, manipulują - dodaje Joanna Batko, która od lat pracuje w Ogrzewalni. - Czy to miejsce dla delikatnych kobiet? Agnieszka wcale nie jest taka delikatna! Radzi sobie, choć wiele jeszcze przed nią. Najważniejsze, że lubi swoją pracę i czuje, że jest w dobrym miejscu.
A w tym miejscu spotyka na przykład młodego chłopaka o urodzie modela, któremu ręce aż palą się do pracy: czy przy wydawaniu posiłków, sprzątaniu czy odwszawianiu. Myślała, że nie ma ani domu, ani rodziny. Ostatnio dowiedziała się, że czeka na niego mieszkanie, żona i dziecko. Nie chce wrócić. Pyta: Bezdomność z wyboru? Co w tych domach musiało się podziać, że miłość zastąpiła nienawiść, rodzinę alkohol, przywiązanie agresję, czasem wstyd. Ile żalu jest w każdym z nich, ile w rodzinach. Mówią: „mój synek” dziś kończy dwa, trzy, pięć lat. W takich momentach wierzą, że jutro zrobią zdjęcie do dowodu, znajdą pracę, wrócą, a potem się gubią. Idą „w długą”.

Norma

Bezdomni nauczyli ją, by nie oceniać. Gdyby to robiła, nie byłaby w stanie tu pracować. Próbuje ich rozumieć i już wie, że nie dając nic, też się pomaga. Potrafi odmówić, choć to trudne, bo ludzka tragedia ma twarz pana Andrzeja, Józka, Tadeusza. Tu odebrała wiele lekcji, na przykład o umieraniu. Bo wielu odchodzi, ostatnio pan Roman. Wyszedł z budynku, oddalił się kawałek i położył na trawie, jakby chciał odpocząć. Oglądała później monitoring, widziała jak umiera. Samotnie. Takie też są ich pogrzeby. Za trumną idzie ksiądz i pracownik socjalny. O takich ludziach, jak ci z ogrzewalni, Agnieszka mówi, że znikają w szczelinach świata, coraz bardziej się oddalają, po cichu. A my im to czasami ułatwiamy, bo jak podać rękę komuś, kto cuchnie i ma krwawiące, otwarte rany. Dla niej takie podawanie jest normalne. Nie jest jedną z wielu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski