Sprawa wydawała się bardzo prosta. Posłowie mieli uchwalić regulacje dające możliwość tworzenia w dużych miastach stref ograniczonego ruchu.
Dzięki temu np. w dniach alarmu smogowego w Krakowie można by zakazać wjazdu do centrum najbardziej kopcącym pojazdom, a może i nawet wszystkim prywatnym samochodom osobowym na ropę i benzynę. Pełną odpowiedzialność za wprowadzanie takich ograniczeń podnosiliby radni i prezydent miasta, nie posłowie zasiadający w ławach parlamentu przy Wiejskiej w Warszawie.
Ta prosta sprawa nabrała jednak bardzo politycznego charakteru. Politycy PiS udowadniali, że projekt Nowoczesnej jest pełen błędów i niedociągnięć, a jak opozycja chciała takich wspaniałych regulacji, to mogła je sobie uchwalić w poprzedniej kadencji. To ostatnie to prawda - koalicja PO-PSL też uciekała od rozwiązania problemu smogowego.
Ale prawda jest też taka, że nie uciekniemy przed wprowadzaniem zakazów i ograniczeń dla samochodów. Wcześniej czy później stanie się to koniecznością. W innych krajach dotarło już do świadomości decydentów, że czasem trzeba podejmować decyzje niepopularne, czyli takie, na których z pozoru traci większość. Traci, bo np. nie wszędzie i nie zawsze można podjechać własnym autem. Ale z drugiej strony zyskują wszyscy (także ci tracący wygodę jazdy), bo mają czystsze powietrze, są zdrowsi, łatwiej im oddychać, a dojechać mogą komunikacją miejską.
Nasi politycy - nie tylko w przypadku walki o czyste powietrze - ciągle wybierają rozwiązania, na których z pozoru zyskuje większość, a w rzeczywistości tracą wszyscy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Polityczne ekostrefy dla aut. Jak rząd walczy ze smogiem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?