Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie zostawił kumpla pod ostrzałem

Piotr Subik
Amerykański śmigłowiec ewakuacji medycznej MEDEVAC zabiera na pokład rannego starszego szeregowego Jakuba Tynkę. Afganistan, dystrykt Koghani, 4 lipca 2012 r.
Amerykański śmigłowiec ewakuacji medycznej MEDEVAC zabiera na pokład rannego starszego szeregowego Jakuba Tynkę. Afganistan, dystrykt Koghani, 4 lipca 2012 r. FOT. ARCHIWUM JAKUBA TYNKI
Wojsko. Świszczące nad głową pociski nie robiły wrażenia na st. szer. Dariuszu Radwańskim. Przecież ratował życie rannego kolegi z plutonu...

– Byliśmy jak na patelni. Rebelianci w zabudowaniach, a my na środku drogi. I „Rad­wan” bez zastanowienia rzucił się i wyciągnął Kubę ze strefy śmierci. Moim zdaniem to bohaterstwo – mówi por. Mariusz Rzekęć. W Afganistanie dowódca plutonu szturmowego, a w Polsce oficer sztabu 16. batalionu powietrznodesantowego w Krakowie.

Prawie 2,5 roku po tym wydarzeniu jego przebieg dobrze pamiętają wszyscy uczestnicy.

Wśród nich starszy szeregowy Jakub Tynka, który oberwał w zasadzce talibów w dystrykcie Koghani, najmniej bezpiecznym w prowincji Ghazni. I starszy szeregowy Dariusz Radwań­ski, ten, który uratował mu życie – nie bacząc na latające nad głową pociski. Obaj służą w „szesnastce”. Pod Hindu­kuszem byli w ramach XI zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego.

Kula przeszła na wylot

Patrol złożony z kilkudziesięciu wozów mija granicę pomiędzy dystryktami Ghazni i Koghani. Żołnierze jadą zluzować inny pluton ze Zgrupowania Bojowego Bravo. Kuba ma niewdzięczną rolę, idzie na „wąsach”. Sprawdza, czy przy drodze, którą posuwa się kolumna, nie podłożono min pułapek. Nagle rozlegają się strzały. Jest 4 lipca 2012 r.

– Głupie uczucie – poczułem ból i nie mogłem złapać oddechu. I jakby ktoś włożył mi metalowy pręt w kręgosłup. Pomyślałem: „Mam dość, wracam do domu”… – opowiada st. szer. Jakub Tynka.

Radwański, ratownik w kompanii szturmowej, był niedaleko. Nie zastanawiał się ani chwilę. Mimo że procedury mówią, iż w takiej sytuacji ranny powinien pomóc sobie sam, na kolegów i ratownika licząc dopiero, gdy ci przestaną się ostrzeliwać.

Rzucił się do rannego, podciągnął za mur dający schronienie i zacząć działać. Próba złapania kontaktu – przytomny, ale odpływa. Pierwsza myśl: ranny w klatkę piersiową. Ale nie, nie ma dziury od kuli. Szuka więc dalej. Jest. Na szyi. Wszystko trwa ułamki sekund – ucisk ręką, potem opatrunek z IPMED-a, osobistej apteczki. Ściągnąć kamizelkę kuloodporną!

Pozostali szturmani przygasili już przeciwnika, więc mogą pomóc – bo trzeba ją rozciąć. Pod kamizelką znajdują drugą dziurę – na plecach. Kula przeszła na wylot… Trzeba obetrzeć krew, przykleić opatrunek uszczelniający. Takie rzeczy robi się odruchowo. Liczy się tylko trzeźwe myślenie. – Nie robiło na mnie żadnego wrażenia, że mamy rannego. Najgorsze było to, że dostał kumpel – mówi Radwański.

Cztery, może pięć minut minęło od początku ataku i szer. Tynka był już w wozie ewakuacji medycznej. Po chwili na miejscu były też amerykańskie śmigłowce MEDEVAC. Po kwadransie ranny znalazł się na stole w szpitalu polowym w polskiej bazie Ghazni. Operowali go Polak i Amerykanin.

Jakub Tynka mówi: – Miałem szczęście, kula weszła przez szyję, wyszła między łopatkami. Ale o 3 milimetry minęła tętnicę szyjną, a o pół centymetra – rdzeń kręgowy. Gdyby nie szybka reakcja Darka, nie miałbym szans.

Ratownik pola walki

Dariusz Rad­wański mówi o sobie „ratownik pola walki”. Nie skończył ratownictwa medycznego na wyższej uczelni. Pierwsze doświadczenia wyniósł z harcerstwa. Później szkolił się w wojsku, m.in. w 5. Szpitalu Wojskowym w Krakowie. Sporo nauczył się podczas dwóch wcześniejszych pobytów w Afganistanie.

Szczególnie podczas V zmiany, gdy do jego bazy – FOB Four Corners – przywożono nie tylko rannych żołnierzy NATO, ale przede wszystkim pokiereszowanych przez talibów afgańskich żołnierzy i policjantów, a także cywili. W tym sporo dzieci…

St. szer. Krzysztof Wiraszka, który także znalazł się w zasadce w Koghani, opowiada: – Wiadomo, w czasie ostrzału każdy chciałby się zapaść pod ziemię. Ale „Radwan” zachował zimną krew. Nie mógł zrobić inaczej. Przecież nigdy nie ma tak, że ktoś zostaje sam…

Spadochroniarska zasada mówi przecież: „Nigdy nie zostawiamy swoich”. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

Poprzez szpital w afgańskim Bagram i niemieckim Ramstein st. szer. Jakub Tynka wrócił do Polski. Ma 45-proc. uszczerbek na zdrowiu. Ponownie włożył mundur. Zachował kulę, która omal go nie zabiła. To talizman.

Z kolei „Radwanowi” niedawno szef MON Tomasz Siemoniak wręczył w Warszawie Kordzik Honorowy Sił Zbrojnych RP.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski