Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie zwalniać pędu

WALD
Zawsze żył intensywnie, zawsze był w ruchu, zawsze między ludźmi. Emerytura niczego więc nie mogła zmienić, ale nawet on się nie spodziewał, że czas teoretycznego odpoczynku okaże się czasem aż tak pracowitym. I nawet teraz, gdy przyszła choroba, nie wyobraża sobie, żeby miało być inaczej. Owszem, musiał nieco zwolnić, ale żeby całkiem wstrzymać pęd... Nigdy!

SYLWETKI. Jeśli czegoś ten dobroduszny, życzliwy światu człowiek nie lubi, to ponurości i gnuśności

Tadeusz Ortyl przez całe życie był muzykiem. Po stosownej szkole i egzaminie państwowym na muzyka zawodowego - z wyuczoną, acz nigdy nie wykonywaną profesją chemika. Skrzypkiem, pianistą, akordeonistą, kontrabasistą. Lubił muzykę, a ona lubiła jego; zresztą w ogóle praca go lubiła. Dlatego stale był w ruchu i rozjazdach. I w rodzinnym Jarosławiu, kiedy pracował jednocześnie w domu kultury, domu dziecka, na poczcie i w zakładach mięsnych, wszędzie prowadząc zespoły, a na dodatek jeździł do podmiejskich wsi i miasteczek, aby już to uczyć dzieci grać na instrumentach, już to śpiewać w chórach. Wieczorami zaś - jako elegancki szef orkiestry - przygrywał do tańca gościom lepszych lokali Jarosławia i Przemyśla.
Po Jarosławiu były Ustrzyki Dolne. A tam, oprócz lokalu, także etat w kopalnictwie naftowym, gdzie kierował 40-osobowym zespołem mandolinistów i jeździł po bieszczadzkich wsiach uczyć dzieci górników muzyki. A potem Sanok i kolejne rozpościeranie skrzydeł: jednoczesna praca instruktorska w kolejnym przedsiębiorstwie naftowym, osiedlowym domu kultury i ośrodku maszynowym. I w podmiejskich świetlicach, do których przychodziła młodzież zdolna i chętna też. Obok tego wszystkiego - muzykowanie, nazwijmy je, gastronomiczne. Takie było jego zawodowe życie.
Obowiązków miał wiele, ale i satysfakcji - dość. Także tej wymiernej, pozwalającej mu nie liczyć się z każdym groszem i bez szkody dla rodziny pielęgnować całkiem prywatne zamiłowania: kolekcjonerskie. Długo zbierał zegary, ale kiedy przestały się mieścić w mieszkaniu, przekazał kolekcję do muzeum. Chwilowy nadmiar czasu zastąpiła numizmatyka.
Ta pasja dała mu - dosłownie, bez popadania w przesadę - nowe życie. Okazało się, że emerytowany muzyk ma mnóstwo tej energii, której właśnie brakowało w sanockim kole Polskiego Towarzystwa Archeologicznego i Numizmatycznego. Wybrany szybko prezesem nadał kołu dynamiki. Po przekształceniu organizacji w Polskie Towarzystwo Numizmatyczne usamodzielnił koło, uzyskując dlań status oddziału, i narobił w nim tyle dobrego fermentu, że o sanoczanach stało się głośno w całym kraju. A to urządzał wystawy, na które zapraszał największe tuzy tego ruchu, a to wydawał ceniony w środowisku periodyk pt. "Sanockie Zapiski Numizmatyczne", a to zwoływał sesje i konferencje popularnonaukowe, a to namnożył osobliwych obiektów kolekcjonerskich w postaci wycofanych z obiegu banknotów z nadrukami, dokumentującymi ważne wydarzenia i nietuzinkowe osoby.
Z tej działalności jest dumny. I nie próbuje nawet - bodaj kokieteryjnie - wypierać się tego. Za jego czasów oddział podpisał pięć międzynarodowych umów o współpracy (z partnerami z Czech, Słowacji i Ukrainy), zorganizował w Sanoku zjazd Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego oraz dwie duże konferencje, w których brali udział przedstawiciele siedmiu i ośmiu państw. On sam stał za zawarciem umowy o współpracy organizacji kolekcjonerów z Polski i Słowacji, urządził dwa uroczyste jubileusze macierzystego oddziału, przez 15 lat wydawał nadruki na banknotach.
Do tego rozwijał swoje ściśle prywatne hobby: gromadził ekslibrisy o tematyce numizmatycznej i muzycznej. Zbiór składa się wyłącznie z prac wykonanych dla niego, na jego zamówienie; wszystkie noszą napisy "Ex libris Tadeusza Ortyla" albo "Ex musicis Tadeusza Ortyla" i są dziełem najwybitniejszych grafików z całego świata. Pośród blisko tysiąca pozycji (brakuje mu 50, może 60 do równej liczby) nie ma tylko dzieł pochodzących z... Antarktydy; wszystkie pozostałe kontynenty są reprezentowane - i to licznie. A ekslibrisy te prezentował na 13 wystawach, w tym 5 zagranicznych (na Słowacji, Ukrainie i Węgrzech oraz w Czechach). Wydał do tego sporo publikacji: katalogów, kronik, monografii. Wszystko o tematyce numizmatycznej.
Teraz przyszedł gorszy czas: choroba. Ale i ona nie zdołała powstrzymać całożyciowego pędu. W tym roku Tadeusz Ortyl obchodzi 70. urodziny, więc czy miałby taką okazję zmarnować tylko dlatego, że zdrowie szwankuje? No przecież, w życiu...
Wydał więc własnym sumptem (co dla niego jest oczywiste, bo że swoje hobby finansował z prywatnego portfela, to zrozumiałe; ale on i do działalności społecznej o wiele częściej dokładał, aniżeli wspierał się jakimiś dotacjami) na początek bloczek filatelistyczny w Poczcie Miejskiej Doręczeniowej w Rybniku (tej poczcie, która jako pierwsza w Polsce złamała monopol państwowego molocha) i reprint przedwojennej dwudziestozłotówki z nadrukiem "70-lecie urodzin Tadeusza Ortyla, członka ZG PTN w Warszawie, prezesa oddziału PTN w Sanoku" - a na jesień planuje dołożyć do tego jeszcze numizmat, który skromnie nazywa żetonem miejskim. Będzie to 300 egzemplarzy monety z tombaku (z gładkim rantem) i tyle samo egzemplarzy z tzw. nowego srebra (z rantem ząbkowanym) o nominale 10 ortów, czyli - w przeliczeniu - 10 zł. To odmiana miejskich dukatów, niezwykle modnej ostatnimi laty w kraju lokalnej monety, wprowadzanej do obiegu w wielu miejscowościach. Orty będą jednak pierwszym pieniądzem prywatnym.
Ortyla cieszą takie figle, bo jeśli czegoś ten dobroduszny, życzliwy światu oraz jego mieszkańcom, zawsze uśmiechnięty człowiek nie lubi, to ponurości i gnuśności. Ruch, działanie - to jego życie.
- Całe lata pracowałem zawodowo - mówi. - Lubiłem swoją pracę, płacono mi za nią dobrze. Byłem bardzo zadowolony. Nie mogłem narzekać, nie miałem prawa narzekać. Ale nigdy nie czułem takiej satysfakcji, jak z pracy społecznej, którą param się już 30 lat. Tę pracę cenię sobie najwyżej. Udało mi się dzięki niej zawrzeć wiele przyjaźni. To bardzo ważne i jednocześnie trochę paradoksalne: ja zawsze uważałem, że tam, gdzie w rachubę wchodzi pieniądz, kończy się przyjaźń, a mnie się udało, że w towarzystwie, zajmującym się przecież pieniądzem, zaznałem tyle przyjaźni, iż mogę być tylko dumny. I każdemu tego życzę: tak, jak radzę, żeby nie siedzieli bezczynnie, nie izolowali się od świata. Warto być blisko ludzi...
(WALD)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski