Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niebezpieczne zwiĄzki

Redakcja
Wczerwcu do krakowskiego sądu wpłynął akt oskarżenia przeciwko trzem podejrzanym o udział w jednej z najpoważniejszych zbrodni ostatnich czasów - serii napadów na właścicieli kantorów. W ciągu dwóch lat, między 2005 a 2007, trójka bandytów zamordowała 5 osób. Najpierw strzelali z automatycznych "skorpionów", potem szukali pieniędzy. Nie działali na oślep - znali zwyczaje swych ofiar i wiedzieli, gdzie szukać gotówki. Nie zostawiali świadków. Według prokuratury mają na koncie napady w Tarnowie, Piotrkowie Trybunalskim, Kraśniku i w Myślenicach. Zrabowali w sumie ok. 230 tys. zł. Bandyci pochodzą z woj. świętokrzyskiego. Jeden z nich był tajnym współpracownikiem policji. Jego oficer prowadzący to zastępca szefa jednego z wydziałów CBŚ.

Ewa Kopcik

Nie ma żadnej taryfy ulgowej dla informatorów: jeśli popełniają przestępstwo, ponoszą odpowiedzialność - zapewnia oficjalnie policja. Faktem jest jednak, że najgroźniejsi polscy gangsterzy byli jednocześnie wtyczkami policji lub służb specjalnych.

- Powiązania wyszły na jaw już po zatrzymaniu podejrzanych, kiedy zaczęliśmy analizować billingi ich rozmów telefonicznych - mówi krakowski policjant ze specjalnej grupy, która została powołana do tropienia bandytów po zabójstwie dwóch kantorowców w Myślenicach, w lutym 2007 r.
Okazało się, że policjant i podejrzany pochodzą z tej samej małej miejscowości. Przez lata byli kolegami, chodzili do tej samej szkoły. Kiedy prokuratura zaczęła badać ich kontakty, policjant wyjaśniał, że przestępca był jego informatorem. Jednocześnie zapewniał, że o morderstwach nie miał pojęcia. Odtajnienie materiałów operacyjnych potwierdziło, że gangster od kilku lat był informatorem CBŚ. Podobno dzięki jego pomocy udało się rozbić kilka przestępczych grup. Ale w tej chwili prokuratorzy dokładnie analizują, jakie informacje przekazywał. Czy nie chodziło jedynie o wyeliminowanie konkurencji i rozciągnięcie parasola ochronnego nad własną działalnością przestępczą? Ostatnio pojawiła się też informacja, że podejrzani o napady na kantory kilka tygodni przed zatrzymaniem wiedzieli, że są obserwowani przez krakowską policję. Ktoś miał ich ostrzegać. Dowodów na to, że robił to oficer prowadzący agenta, na razie nie ma. Nie przedstawiono mu dotąd żadnych zarzutów.

\\\*

Wszystkie policje świata bazują na informacjach agentów. W PRL siłą MO byli TW, czyli tajni współpracownicy. Dzisiejsza policja ma POZI - poufne osobowe źródła informacji. Szacuje się, że ok. 95 proc. z nich to przestępcy.
Najsłynniejszym tajnym współpracownikiem policji był Jarosław S., ps. "Masa", późniejszy świadek koronny. Sam zgłosił się na policję w połowie lat 90., gdy kilku liderów "Pruszkowa" trafiło do więzienia. Obawiał się, że czeka go podobny los. Dzięki współpracy z policją nie tylko pozostał na wolności, ale umocnił swoją pozycję w pruszkowskim gangu. W końcu - po śmierci "Pershinga" - zaczął zagrażać interesom braci D., najpotężniejszych ludzi "Pruszkowa", którzy postanowili go zgładzić. Policja ukryła go wtedy w areszcie i przekonała, by został świadkiem koronnym.
Wtyczką był też Jeremiasz B., ps. "Baranina". Od połowy lat 70. współpracownik milicji, a potem Służby Bezpieczeństwa. Został zwerbowany jeszcze w czasach, kiedy był poznańskim cinkciarzem. W latach 80. współpracował z osławionym "Nikosiem" przy kradzieży i przemycie samochodów. Potem wyjechał do Wiednia, gdzie zorganizował gang zajmujący się wymuszeniami, przemytem, handlem narkotykami i żywym towarem. Gdy wpadł na przemycie papierosów w Niemczech, zwerbował go Federalny Urząd Kryminalny (BKA). W efekcie otrzymał symboliczny wyrok - dwa lata w zawieszeniu - i pomoc w uzyskaniu obywatelstwa austriackiego. Po trzech latach Niemcy zdali sobie jednak sprawę, że "Baranina" działalność informatora wykorzystuje wyłącznie do eliminowania konkurencji i zerwali współpracę. Wtedy przejęły go austriackie służby specjalne. W tym czasie "Baranina" wyrósł na najpotężniejszego polskiego przestępcę: współpracował z "Pruszkowem", był łącznikiem mafii z byłego ZSRR i kolumbijskich karteli narkotykowych. Do więzienia trafił dopiero w 2001 r., a razem z nim dwaj austriaccy policjanci. Mieli oni prowadzić agenta, ale faktycznie dla niego pracowali, udzielając mu pomocy m.in. w przemycie papierosów na wielką skalę. Po oskarżeniu "Baraniny" o zlecenie zabójstwa Jacka Dębskiego, byłego ministra sportu w rządzie Jerzego Buzka, podjęli nawet starania o objęcie go amerykańskim programem ochrony świadków. Zostali za to skazani na dwa lata więzienia.
Podobne powiązania w latach 80. miał z milicją Andrzej K., ps. "Pershing", związany wówczas z bandą "Barabasza" w Pruszkowie. W latach 90. ponoć zerwał współpracę, co jednak nie przeszkodziło mu w przestępczej działalności. Początkowo ściągał haracze, kradł samochody, napadał na tiry, handlował narkotykami. Z czasem inwestował tylko w największe przerzuty kokainy z Kolumbii. Założył kilka legalnych firm i równocześnie kierował gangiem pruszkowskim. Zginął w 1999 r. w Zakopanem na polecenie swoich byłych wspólników.
Znanym policyjnym agentem był były żołnierz KGB Igor Pikus vel Aleksander Wołodin, współsprawca jatki w Magdalence, w której zginęło dwóch warszawskich policjantów, a kilkunastu zostało ciężko rannych. To właśnie dzięki współpracy z gorzowską policją i prokuraturą przebywał legalnie w Polsce, choć był ścigany wystawionym w 1995 r. w Niemczech międzynarodowym listem gończym za udział w zbiorowym gwałcie i napady zbrojne. Przy jego pomocy przeprowadzono m.in. rozgrywkę z dwoma słubickimi policjantami, którym postawiono zarzuty korupcji i współpracy z przestępcami.
- To nie przypadek, że najgroźniejsi przestępcy byli policyjnymi "ucholami". Demaskowali przecież wyłącznie konkurencję, która im zagrażała. Pozbywali się jej w wygodny dla siebie sposób - naszymi rękami, bez konieczności sięgania po pistolety czy bomby. Takie ryzyko zawsze istnieje. Trzeba też wziąć pod uwagę, że w czasie wieloletniej współpracy często nawiązuje się specyficzna więź między policjantem, a jego źródłem. Obydwaj działają jak system naczyń połączonych: to dzięki informacjom swojego agenta policjant ma wyniki, jest nagradzany, awansuje. W sytuacji, gdy zdobywa przeciwko niemu dowody przestępczej działalności, często staje przed dylematem: wsadzić do więzienia, czyli narazić swoją karierę i siebie na ryzyko zemsty, czy przymknąć oko - mówi emerytowany policjant z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną.

\\\*

W PRL powszechną metodą werbunku był szantaż. Kogoś złapano np. na jeździe po pijanemu albo na kradzieży i przedstawiano mu propozycję: albo idziesz siedzieć, albo będziesz współpracował. Od 1990 r. przepisy zabraniają już werbowania współpracowników na podstawie materiałów obciążających. Zasady pracy z agenturą reguluje instrukcja nr 0018. Mówi ona o podjęciu współpracy przez POZI z pobudek obywatelskich lub za pieniądze. Funkcjonariusz współpracujący ze źródłem cennym dla policji może mu pomagać w istotnych sprawach życiowych.
- Chodzi o pomoc socjalną, np. załatwienie pracy. Przymykanie oczu na przestępstwa informatora formalnie jest niedopuszczalne. W praktyce nie da się tego uniknąć. Zgodnie z zasadą, że grubą rybę łowi się, zakładając małą na haczyk wędki. Jeśli np. w napadzie uczestniczą cztery osoby, ale jedna z nich z nami współpracuje, to trzeba ją jakoś "wymiksować" ze sprawy. Nie da się inaczej rozbijać naprawdę groźnych gangów. Możliwości wypłaty kilkuset złotych z funduszu operacyjnego budzą najwyżej śmiech. Donosząc na kolegów, przestępca podcina przecież gałąź, na której sam siedzi - mówi policjant z pionu kryminalnego.
- Praca operacyjna to balansowanie na cienkiej linie - dodaje inny. - Wielu przestępców decyduje się na współpracę w zamian za roztoczenie parasola ochronnego. Niektórzy prowadzą podwójną grę. W razie wpadki nie ma jednak żadnego tłumaczenia - policjant idzie siedzieć.
Taką wpadkę przeżył dwa lata temu krakowski CBŚ, gdy znany krakowski przestępca o ps. "Goebbels" zastrzelił w barze na Rybitwach dwie osoby, jedną zranił, a potem sam się zastrzelił. Wszystko z legalnie posiadanej broni. Wkrótce też okazało się, że był policyjnym informatorem. Postępowanie dyscyplinarne zakończyło się odwołaniem ze stanowisk naczelnika CBŚ i dwóch innych funkcjonariuszy, którzy mieli przyczynić się do wydania "Goebbelsowi" pozwolenia na broń. Formalnych przeszkód nie było, bo nie figurował w kartotece skazanych, jednak kto jak kto, ale funkcjonariusze CBŚ powinni wiedzieć, że ich informator jest gangsterem. Przy okazji wyszło na jaw, że policja zlekceważyła doniesienie o groźbach "Goebbelsa". Takie zawiadomienie, razem z nagraną kasetą, złożyła w komisariacie jego była partnerka. Wyznaczono jej termin przesłuchania… za tydzień. Nie zgłosiła się, a kilka godzin później już nie żyła.
Bywały też inne wpadki - związane z fałszywymi pomówieniami policjantów przez ich informatorów. Najgłośniejszą w Polsce policyjną ofiarą pracy z POZI jest Piotr W., który w połowie lat 90. jako oficer wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną Komendy Stołecznej Policji zwerbował "Masę". Przez kilka następnych lat utrzymywali ze sobą kontakt. To właśnie Piotr W. miał największe zasługi w operacyjnym rozpracowaniu warszawskich grup przestępczych. Paradoks polega na tym, że później stał się ofiarą "Masy" - pomówiony przez własnego agenta, że domagał się od niego łapówki w wysokości 10 tys. dol., został wyrzucony z policji i aresztowany. Po kilku miesiącach "Masa" odwołał swoje oskarżenia i dziś twierdzi, że Piotr W. to najlepszy gliniarz, jakiego znał. Ten jednak już nie pracuje w policji, prawomocny wyrok w jego sprawie ciągle nie zapadł.
Adam Rapacki, wiceminister MSWiA, były zastępca komendanta głównego policji, nadzorujący Centralne Biuro Śledcze podkreśla, że każdy policjant pracujący na styku ze światem przestępczym narażony jest na fałszywe pomówienia. Nie ma przed nimi żadnej ochrony. "Z tego powodu straciliśmy już bardzo wielu dobrych policjantów" - mówi. Ale przyznaje też, że we współpracy z agenturą dochodzi do wielu patologii.
Bo pozyskanie dobrego informatora to gra, w której każdy ma jakiś interes. Chodzi tylko o to, żeby stroną rozdającą karty byli policjanci, a nie gangsterzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski