MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nieco inny marzec

Redakcja
Uczestniczyłem w wydarzeniach marcowych 1968 roku od początku do końca. Nie jestem wyjątkiem - takich jak ja były tysiące. Ale marzec, który pamiętam, był pod wieloma względami inny niż ten, który stał się przedmiotem "polityki historycznej".

Na wiecu 8 marca byłem początkowo widzem. Uczestników było zresztą niewielu. Kilkadziesiąt osób stało przed biblioteką UW, wokół kłębił się tłum widzów. Uczestników zrobił z nas pijany motłoch, nazywany "aktywem robotniczym", zwieziony autobusami na dziedziniec uniwersytecki, oraz działania milicji. Dzieła dokończyła kampania propagandowa, której poziom brutalności i zakłamania trudno sobie dzisiaj wyobrazić.
Pijany motłoch, który wtargnął wtedy na teren Uniwersytetu Warszawskiego, stanowił aktyw partyjny oraz "elewi" szkoły milicyjnej z Iwicznej, trzymani i pojeni wódką od rana w pobliskich salach kinowych. Od początku było jasne, że mieliśmy do czynienia z przygotowaną prowokacją.
Dlaczego poszedłem na wiec jako widz? Odpowiedź jest prosta, w mojej opinii, a także wielu innych, środowisko tzw. komandosów stanowiły głównie dzieci komunistycznej elity. Widzieliśmy w nich buntowników w ramach komunistycznego establishmentu. Wrogami ustroju stali się dopiero po wydarzeniach 1968 roku. Wystarczy przeczytać "List otwarty" Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, by uznać, że byli wtedy wciąż jeszcze opozycją w ramach ruchu komunistycznego - a nie opozycją demokratyczną w jakimkolwiek rozsądnym rozumieniu tego słowa.
Później udział w tych wydarzeniach stał się już sprawą przyzwoitości. Trudno nazwać antysemicką kampanię władz komunistycznych inaczej jak nikczemną. Przewyższała ona pod tym względem wszystko, czego byliśmy świadkami w Polsce po 1956 roku, ale nie przewyższała tej z lat 1945-1955. Wiele miesięcy później, gdy uczestniczyłem w pożegnaniu przyjaciela, który z rodziną udawał się na emigrację, jego ojciec, profesor Politechniki Warszawskiej, wziął mnie na bok i powiedział: "Chcę, aby pan wiedział, że decyzja wyjazdu jest dla mnie bardzo trudna. Nie brałem udziału w prześladowaniach akowców w czasach stalinowskich, ale też nie zrobiłem nic, by się temu sprzeciwić. Teraz, kiedy wzięto się za nas, ja pakuję walizki i wyjeżdżam. Robię to ze względu na moje dzieci". Niestety, nie była to częsta postawa, a o tym, że ludzie pochodzenia żydowskiego nie byli pierwszymi ani nawet najbardziej tragicznymi ofiarami reżimu komunistycznego zapomina się - oni przynajmniej mogli wyjechać. Wielu im tego zazdrościło.
Oczywistym celem kampanii antysemickiej było otwarcie drogi awansu w partii i administracji dla kilkuset ambitnych działaczy partyjnych oraz przejęcie kilku tysięcy mieszkań przez ludzi, zapewne z tego samego kręgu, pragnących polepszyć swoje warunki życiowe. Operacji na tak wielką skalę nie przeprowadza się jednak tylko po to, by usunąć z wysokich stanowisk kilkuset ludzi oraz zająć ich mieszkania. Lepszego wyjaśnienia dostarcza zapewne teza o "koźle ofiarnym": kręgi partyjno-rządowe były świadome rosnących napięć społecznych i wykorzystały okazję, by obciążyć odpowiedzialnością za wszelkie braki ustrojowe ludzi pochodzenia żydowskiego. Nie była to, jak sądzę, propaganda skuteczna.
Zwróćmy jednak uwagę na inny, zewnętrzny aspekt tych wydarzeń. Od dłuższego czasu działał już wtedy w MSW kierowany przez płk Walichnowskiego departament, którego głównym zadaniem było wykrywanie ludzi pochodzenia żydowskiego. Wskazuje to na systematyczność przygotowań do prowokacji. Chociaż istnieje u nas świadomość ograniczonej suwerenności PRL wobec Związku Sowieckiego, to zapomina się czasem, że resorty siłowe znajdowały się pod szczególnym nadzorem sowieckiego aparatu władzy. Działalność Walichnowskiego i jego departamentu nie byłaby więc możliwa bez aprobaty Moskwy, a być może także bez jej inicjatywy. Jeżeli tak, to trzeba na problem marcowy spojrzeć z perspektywy całości bloku komunistycznego oraz interesów jego sowieckiego hegemona, a nie tylko jako problem wewnętrzny Polski.
Kłopotem najpoważniejszym dla kremlowskiego kierownictwa były wydarzenia w Czechosłowacji. Stanowiły one groźbę dla integralności bloku sowieckiego. Inwazja Czechosłowacji, jako opcja, musiała być poważnie brana pod uwagę co najmniej od wczesnej jesieni 1967 roku. Dokonanie tej inwazji w warunkach nieustabilizowanej sytuacji w Polsce, gdzie sympatia dla dążeń Czechów i Słowaków była przynajmniej w środowisku inteligencji powszechna, a do tego dochodziły powszechne frustracje związane ze złą sytuacją gospodarczą, było ryzykowne. Prowokacja marcowa pozwalała zmobilizować komunistyczny aparat władzy oraz sterroryzować społeczeństwo: potencjalna bomba została rozładowana.
Jeszcze jeden efekt tych wydarzeń z pewnością był dla Moskwy korzystny: wydarzenia te skompromitowały Polskę, czyniąc z niej kraj wojującego antysemityzmu. A chociaż był to antysemityzm władzy raczej niż społeczeństwa, to odium spadło na naród, który był ofiarą, a nie sprawcą. Gdyby nie prowokacja marcowa wizerunek Polski na świecie byłby zapewne inny, a argument o polskim antysemityzmie mniej nośny.
Dodajmy jeszcze jedno. Emigrujące ofiary represji były często traktowane z zazdrością przez ludzi pozostających w kraju. Oferowano całkiem wysokie opłaty za zawarcie fikcyjnych związków małżeńskich w celu wyjazdu z PRL. W niedawnym wywiadzie radiowym jedna z emigrantek tego okresu powiedziała, że marzec 1968 roku był dla niej końcem wspaniałego świata. Wypowiedź ta lekko mnie zaskoczyła, bo lat 60. nie wspominam w ten sposób, chociaż nie widzę powodu, by kwestionować to odczucie. Zauważę tylko, że wiek XX był końcem światów dla różnych grup i środowisk - dla każdej był to koniec innego wspaniałego świata.
Perspektywa historyczna w ocenie zdarzeń objawiła się między innymi w apelu, jaki wystosowała "Gazeta Wyborcza", by rząd Polski zrekompensował straty materialne, jakie ponieśli ludzie emigrujący z Polski w konsekwencji wydarzeń marcowych. Być może tak powinno być. Nie dostrzegłem jednak, by wcześniej "GW" występowała z postulatem reprywatyzacji nawet tej własności, którą komunistyczne państwo wywłaszczyło z naruszeniem ustanowionego przez siebie prawa.
ANTONI Z. KAMIŃSKI*

*Autor jest profesorem politologii, pracownikiem PAN, przewodniczącym Stowarzyszenia "Obywatelska Polska", byłym prezesem Transparency International - Polska, ekspertem Obserwatorium Polityki Polskiej przy Centrum Informacji Obywatelskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski