Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niedokończona rozmowa

Katarzyna Kachel
O. Konobrodzki: Moją filozofią życia jest wiara w Boga. Wiem dobrze, co znaczą słowa Jezusa „Wyjdź na pustynię, będę do ciebie przemawiał”
O. Konobrodzki: Moją filozofią życia jest wiara w Boga. Wiem dobrze, co znaczą słowa Jezusa „Wyjdź na pustynię, będę do ciebie przemawiał”
Martwił się, że przyjechałam na darmo. Że z planowanego długiego wywiadu udało się nagrać kilka minut. Uspokajałam go, że na pewno jestem w Tyńcu po coś. Choćby tylko po to, by odetchnąć czystszym powietrzem. „To nie jest zmarnowany czas” - mówiłam mu w sobotę. „W poniedziałek dokończymy, posiedzimy, ile zechcesz” - pożegnał mnie o. Jan Paweł Konobrodzki. Nie dokończyliśmy.

Rekolekcje w milczeniu wybrałam dlatego, że cisza to luksus. A ja właśnie potrzebowałam luksusu. Cztery wrześniowe dni za klasztornym murem Tyńca miały być detoksem dla duszy i ciała oraz tematem na artykuł. Były doświadczeniem trudnym i nieprzynoszącym łatwych rozwiązań. Bo kiedy ja oczekiwałam błyskawicznych efektów, milowych przemyśleń, piorunów w głowie i iluminacji - ani wokół, ani we mnie nie działo się w sumie nic.

I właśnie z tym „nic” poszłam do ojca Jana Pawła Konobrodzkiego, naszego opiekuna i przewodnika duchowego. Jakby z pretensją, że coś nie działa. Że może marnuję czas. - Niemówienie sprzyja w dobrym byciu z samym sobą. Nie musisz nic więcej, nie szukaj na siłę. Wszystko samo przyjdzie. Nie poganiaj się - uspokajał mnie. - Każda ucieczka w przeszłość czy w przyszłość zabiera zbyt dużo czasu. A wtedy ten, który jest teraz, dokładnie ta chwila, ucieka. Nie zmarnuj jej.

To było nasze pierwsze spotkanie.

Kiedy Brak ci słów

Nie znałam go wcześniej. Z krótkiego wywiadu, który nagrałam we wrześniu, wiedziałam, że medytował w Nepalu i w Indiach, ćwiczył jogę, ale przede wszystkim żył chwilą. Powtórzył mi dwa razy: „Moją filozofią życia jest wiara w Boga. Wiem dobrze, co znaczą słowa Jezusa: wyjdź na pustynię, będę do ciebie przemawiał. W ciszy, odosobnieniu. Nie ma lepszej rozmowy”.

Dlatego to nie on szukał kontaktu z ludźmi, którzy przyjeżdżali do Tyńca spędzić czas w milczeniu. Wiedział o nich tyle, ile oni sami chcieli mu powiedzieć. Kiedy pytałam, co mówią, kiedy kończą się rekolekcje, odpowiedział - wprawiając mnie w zdumienie - że chciałby, aby nie powiedzieli nic. Że to niepotrzebne. Bo kiedy doświadczasz czegoś wyjątkowego, po prostu brak ci słów.

I kiedy w niedzielę, przed opuszczeniem Tyńca, siedzieliśmy wszyscy w małej salce starej opatówki, wcale nie mieliśmy ochoty, by ze sobą rozmawiać. Jeszcze nie.

To było nasze drugie spotkanie.

Być dla siebie

Od września minęło sporo czasu. W głowie zostały strzępy rozmów i opowieść Ojca, jak chciał być fotografem, a potem wybrał całkiem inną drogę. Choć przecież to pewnie droga i ktoś, kto ją wytycza, wybrali jego. Zostały rady, by uczyć się ważyć słowa i skupiać na każdej czynności, którą się wykonuje. By zacząć żyć uważniej, bo tylko tak możemy poczuć siebie bardziej.

Zrozumiałam, że wiem o nim niewiele, za mało. Że nie zdążyłam zapytać, czego szukał w Indiach i Nepalu, po co tam pojechał i co znalazł. Chciałam to nadrobić. „W sobotę będę z powrotem w klasztorze, przyjedź po obiedzie” - usłyszałam jego wesoły głos w słuchawce. Był czwartek, 24 listopada, a on wracał właśnie z Wołomina, z rodzinnego domu.

I dziś, kiedy myślę, że ta sobota nie pasowała mi w ogóle, wiem, że miałam po prostu tam być. Pojechać, mimo dnia wolnego od pracy, smogu w Krakowie tak gęstego, że strach było wychodzić z domu, mimo lenistwa. I wiem, że nie zmarnowałam ani minuty z rozmowy, która miała być długa, a trwała zaledwie kilkanaście minut.

Wchodząc po schodach do pokoju gości, zdążyłam mu powiedzieć, jak ważne były dla mnie te cztery wrześniowe dni, kiedy niby nie wydarzyło się nic, a stało się bardzo dużo. I że najbardziej lubię być w drodze, bo wtedy niewiele rzeczy jest ważnych poza tym, by spakować dobrze plecak i dotrzeć do kolejnego miejsca. Nasza rozmowa zajęła w dyktafonie 9 minut i pięć sekund. Zdążyłam zapytać o niewiele, a dowiedzieć się tak dużo. Bo kiedy Ojciec Konobrodzki mówi, że człowiek powinien żyć przede wszystkim dla siebie, myśleć o swoim rozwoju i komforcie bycia ze sobą, wiem, że mówi rzeczy ważne i fundamentalne. Bo tylko wtedy, kiedy jesteśmy w sobie zakorzenieni silnie i mocno, inni mogą z tego korzystać. Czerpać.

Nie wiem, czy gdybym wiedziała, że nie będzie dalszego ciągu, poruszyłabym inne tematy. Czy zamiast pytania o to, co pchało go do Indii i Nepalu i czego szukał tam katolicki duchowny, padłyby inne. Jego podróż miała na celu zgłębienie buddyzmu bez uprzedzeń. Dlatego w Azji był obserwatorem życia, w którego niespiesznym rytmie nie dostrzegł w sumie niczego ponad to, że człowiek jest najważniejszy. Człowiek, który potrafi wyrażać siebie całym sobą.

Czytał z hindusów jak z książki, a oni czytali z niego. Z jego milczenia i modlitwy. Doskonale wyczuwał szczerość i autentyczność jednych, ale i pęknięcia w drugich. Zachwycał mocną i absolutną wiarą prostych ludzi, oni jego ciekawością i szczerą chęcią poznania innej wiary i kultury. Nigdy nie porównywał buddyzmu z chrześcijaństwem, bo nie chciał szukać łatwych przełożeń. Ale wiedział jedno, że i tu, i tam najważniejsze jest stawanie w prawdzie. Tylko tak można dotrzeć do sedna bycia człowiekiem.

W głowie został mu na zawsze prosty tybetański przewodnik, który „kiedy mówił - to mówił, gdy śmiał się - to całym sobą. Kiedy jadł to jadł, a jak się modlił to się modlił. Żył pełnym sobą”.

I to bycie, znajomość siebie, poznanie uważał za najważniejsze w pracy nad sobą. Nie wiedzę ani filozoficzne traktaty. Bo przecież, jak lubił powtarzać, można nie przeczytać ani jednej książki, aby świetnie wyczuć, że ta czy inna osoba jest prawdziwa. Albo że cię okłamuje.

To było trzecie spotkanie. Na czwarte umówiliśmy się dwa dni później. W poniedziałek.

On i tak cię zaskoczy

W niedzielę znaleziono ojca nieprzytomnego. Odszedł nagle, bez zapowiedzi, a może właśnie nie.

Napisałam SMS do Tomka. To chłopak, który kiedyś nawrócił się Tyńcu. Jak mówi „dostał od Pana Boga w twarz”. Po tym ciosie co jakiś czas powraca do miejsca, gdzie zaczęło się jego nowe życie. We wrześniu spotkaliśmy się na milczących rekolekcjach.

Chciałam, żeby wiedział.

Odpisał: „W piątek słuchałem komentarza Ojca do niedzielnych czytań. W Ewangelii Jezus mówi, żeby czuwać i być gotowym na spotkanie z Panem. Bo nie wiadomo, kiedy przyjdzie. Komentarz Ojca Konobrodzkiego kończył się słowami: A jeśli ty czegoś od Niego oczekujesz - uważaj! - On i tak cię zaskoczy”.

Ojciec Jan Paweł Konobrodzki zmarł na zawał serca. Miał 56 lat. Pogrzeb odbędzie się jutro, 3 grudnia o godz. 12 w Tyńcu

***

O. Jan Paweł Konobrodzki urodził się w 1960 r. w Wołominie. Po maturze wstąpił do opactwa tynieckiego. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk papieża Jana Pawła II w Lublinie w roku 1987. Pracował długo w parafii tynieckiej jako wikary i brał udział w wielu projektach wydawnictwa „Tyniec”. Ukończył Podyplomowe Studium Retoryki na UJ/PAT.
Przez wiele osób był ceniony jako rekolekcjonista i spowiednik: często zapraszany do wygłaszania rekolekcji poza murami klasztoru, regularnie prowadził spotkania i warsztaty również dla gości naszego opactwa. Jego przesłanie docierało do setek użytkowników portalu duchowości benedyktyńskiej „PSPO”, gdzie pojawiały się jego konferencje i komentarze, jak również do tych, którzy znaleźli w nim kierownika duchowego i oddanego przyjaciela.
Zmarł nagle 27 listopada w wieku 56 lat. Msza św. pogrzebowa zostanie odprawiona 3 grudnia o godz. 12 w kościele opactwa tynieckiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski