Niekiedy jednak, przy głębszym zastanowieniu, dostrzegam w nich spore pokłady niemoralności, niewidoczne zapewne nie tylko dla większości widzów, ale i samych autorów.
Oto podczas ostatniego weekendu obejrzałem w TVN „Listy do Julii”, film oparty na zabawnym (nie wiem, czy zmyślonym, czy zaczerpniętym z rzeczywistości) pomyśle. We włoskiej Weronie, wsławionej najsłynniejszą historią miłosną, istnieje mur, na którym dziewczęta borykające się z kłopotami sercowymi zamieszczają listy do (szekspirowskiej) Julii.
Opłacane przez miasto sekretarki Julii odpisują autorkom, dając im lepsze czy gorsze rady. Pewnego razu natrafiają na zapomniany list sprzed 50 lat, w którym autorka informuje, że z obawy przed rodzinnym ostracyzmem porzuca swego ukochanego (Włocha) i wraca do Anglii. Pytając oczywiście, czy dobrze robi...
Sekretarki na list odpowiadają. Okazuje się, że nadawczyni nie tylko jeszcze żyje, ale – poruszona reakcją – natychmiast do Werony przyjeżdża. I za pomocą sekretarek odnajduje swego dawnego ukochanego... Tym razem los im sprzyja – oboje już owdowieli – błyskawicznie biorą więc ślub. I – jak można się domyślić – żyją krótko, za to szczęśliwie.
I nowożeńcy, i wspomniane sekretarki Julii, i autorzy scenariusza są tą historią (oraz sobą) zachwyceni. Pieją peany na cześć miłości, która przetrwała dziesięciolecia, by w końcu doczekać się właściwego finału. A mnie w tym wszystkim razi fałsz i zakłamanie. Tak, bo właśnie w fałszu i zakłamaniu owi kochankowie żyli przez 50 lat – pobierając się z innymi ludźmi, mając z nimi dzieci i wnuki...
Czy Państwu, podobnie jak mnie, nie wydaje się to nieco niemoralne?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?