Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieobecna - aresztowana

Redakcja
(INF. WŁ.) Lidia J., szanowana obywatelka miasta, otoczona rodziną i przyjaciółmi, od 35 lat prowadząca administrację własnego budynku w Krakowie, do stycznia ubiegłego roku mogła o sobie mówić "niekarana". Dziś ma na swoim koncie list gończy, trzy dni w areszcie i wyrok 6 miesięcy pozbawienia wolności, zawieszony na 3 lata.

Uwaga! List gończy!

   - Złożyłam apelację, ale czy to coś da? - wątpi pani Lidia ze zgrozą wspominając zatrzymanie przez policję, areszt, a potem rozprawy, na których - jak twierdzi - nie była dopuszczana do głosu.
   Pod koniec stycznia 2002 r. została zatrzymana przez drogówkę do rutynowej kontroli. - Nie ma pani jednego światła - _poinformował ją policjant, zabrał dokumenty i poszedł do radiowozu. - _Proszę czekać.
   - Długo czekałam, w końcu poszłam zapytać, ile to jeszcze potrwa - opowiada kobieta. - Policjant otworzył drzwi radiowozu i zaprosił mnie do środka. Wsiadłam. Drzwi się zatrzasnęły, a wtedy policjant poinformował mnie, że jestem aresztowana, bo jest za mną list gończy. Ciśnienie od razu skoczyło mi tak, że mało ducha nie wyzionęłam. Ale policjanci nie pozwolili mi pójść do mojego samochodu po torebkę, gdzie miałam również leki na nadciśnienie, za to założyli mi kajdanki i zadzwonili po pogotowie. Lekarka pogotowia potwierdziła co prawda ciśnienie 170 na 195, ale stwierdziła, że nadaję się do aresztu. Zawieźli mnie na komisariat na Borku, a stamtąd przewieźli na "dołek" przy Mogilskiej.
   Tam Lidia J., kompletnie oszołomiona, spędziła pierwszą noc. Podano jej lekarstwo, dzięki czemu uspokoiła się i jakoś - w warunkach, jak twierdzi, uwłaczających ludzkiej godności, doczekała rana.
   - Brudną, nieuczesaną, bez możliwości umycia zębów i zmiany bielizny, przewieźli mnie na komisariat przy ul. Szerokiej. Nie mogłam tego znieść. Myślałam, że oszaleję. Zdawało mi się, że śmierdzę i tak mnie traktowano - jak jakiś stary, zatęchły łachman - mówi Lidia J.
   Na Szerokiej dowiedziała się jednak, co jest powodem ścigania jej listem gończym. Powstał otóż zarzut, że się ukrywa i niemożliwe jest ustalenie miejsca jej pobytu, ponieważ dwukrotnie nie stawiła się do sądu na rozprawę, gdzie była wzywana, jako oskarżona.
   - To prawda, nie stawiłam się, ale nie jest prawdą, żebym się ukrywała - mówi z oburzeniem Lidia J. - Wezwania nie odebrałam osobiście. Pierwsze odebrała prawdopodobnie córka, drugie w październiku 2001 r. przyniósł nasz dzielnicowy akurat w momencie, gdy wychodziłam do sądu na inną sprawę. Ma pani wezwanie - powiedział dzielnicowy od drzwi. Zapytałam, jaki jest numer tej sprawy, ale odparł, że nie jest napisane. Myślałam, że chodzi właśnie o tę sprawę, na którą wychodziłam. Niestety, chodziło o inną.
   Lidia J., analizując wypadki, jakie doprowadziły ją do więzienia uważa, że całe zło zaczęło się w momencie, gdy zdecydowała się sprzedać jedno z ośmiu mieszkań w swoim budynku. Od 1985 r. kilkakrotnie zmieniało właścicieli. Ostatnia lokatorka, która wprowadziła się do mieszkania jesienią 1999 r., rozpoczęła w nim remont, ale przestała płacić za wodę.
   - Na początku nasze stosunki sąsiedzkie były całkiem poprawne, żeby nie powiedzieć przyjacielskie. Ona z tego korzystała i ciągle nie płaciła. Ostrzegałam ją, że jeśli nie wyrówna rachunku, wyłączę wodę - mówi administratorka. - W końcu, po półtora roku oczekiwania na zapłatę, w maju 2001 zrobiłam to. Wtedy przyszedł do mnie jej architekt i zażądał włączenia wody, bo jej brak uniemożliwia dalszy remont. Powiedziałam, że owszem, ale po wyrównaniu długu. Zaczął na mnie wrzeszczeć, wyzywać mnie. Ty stara k…, co ci do tego, to jest prywatne mieszkanie - krzyczał. Zapukałam do sąsiadki, ale ona była w mieszkaniu sama z małym dzieckiem i niewiele mogła pomóc. Zadzwoniłam po policję. Przyjechali, pogadali i wtedy tak się skończyło.
   Wkrótce okazało się, że ów człowiek złożył na policji oświadczenie, że Lidia J. straszyła go i mierzyła do niego z pistoletu. Rzeczywiście, administratorka ma pistolet gazowy, o czym wiedziała właścicielka spornego mieszkania. W październiku 2000 r. sprawa trafiła do wydziału karnego sądu dla Krakowa Śródmieście.
   W styczniu 2001 r. Lidia J. została wezwana na policję, gdzie dowiedziała się, iż właścicielka mieszkania oskarża ją o to, że groziła jej śmiercią, pozbawieniem majątku i zniszczeniem mienia. To była właśnie ta druga sprawa, która również trafiła do sądu karnego w Śródmieściu, a na którą oskarżona dwukrotnie się nie stawiła. Już siedząc w areszcie dowiedziała się, że drugie wezwanie, które przyniósł dzielnicowy, było na ten sam dzień (pół godziny później), na który wzywano ją w pierwszej sprawie. A więc w czasie, kiedy nie stawiła się na sprawie, a zdaniem sądu - kiedy się ukrywała - Lidia J. była w budynku sądu, tylko w innej sali rozpraw.
   9 kwietnia 2001 został wystawiony za nią list gończy.
   - Po co - pyta bezradnie kobieta. - Czy ja jestem jakimś przestępcą? Nigdy się nie ukrywałam, od lat mieszkam pod tym samym adresem. Dzielnicowy doskonale wiedział, gdzie. Wystarczyło go zapytać, zamiast wysyłać list gończy, prawda?
   Drugi dzień aresztu pani Lidia spędziła w więzieniu na Montelupich. Kolejną noc przespała w znacznie lepszych niż na mogilskim "dołku" warunkach, bowiem jako osobę cierpiąca na nadciśnienie, umieszczono ją na sali chorych. Wyszła trzeciego dnia, po wpłaceniu przez córkę kaucji w wysokości 5 tys. zł.
   - Podsunięto mi do podpisu oświadczenie, że nie wnoszę zażalenia na areszt i poradzono życzliwie, żebym podpisała, jeśli chcę wyjść - mówi Lidia J. - Podpisałam, choć wszystko się we mnie burzyło, bo przede wszystkim marzyłam o kąpieli i czystej bieliźnie.

\\\*

   Zdaniem adwokata Arkadiusza Wołka, instytucja listu gończego jest w ostatnich latach w Polsce poważnie nadużywana.
   - Oskarżony raz czy drugi nie stawia na rozprawę i często to już wystarcza, by wszcząć poszukiwania z pomocą listu gończego - mówi adwokat. - Tymczasem list gończy jest równoznaczny z pozbawieniem wolności na minimum 7 dni. W wielu wypadkach chodzi o zwykłe niedbalstwo organów ścigania, którym nie chce się ustalić adresu poszukiwanego - choćby korzystając z Centralnego Biura Adresowego. A przecież oskarżenie, to jeszcze nie udowodnienie winy, trzeba poważnie rozważyć wszystkie konsekwencje, jakie niesie wystawienie listu gończego.
   Dariusz Nowak, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej w Krakowie, twierdzi, że sąd lub prokuratura wystawia list gończy wtedy, gdy są dowody na to, że człowiek jest podejrzany, a nikt nie wie, gdzie on jest. W takiej sytuacji zarzut przedstawia się mu zaocznie i poszukuje listem gończym.
   - W Polsce jest pewnie kilka tysięcy osób poszukiwanych w ten sposób - bagatelizuje rzecznik.
   Kwestię wypisu z aresztu rzecznik wyjaśnia tak: - Każdy opuszczający areszt dostaje do podpisania protokół zatrzymania, w którym znajduje się m.in. rubryka, czy wnosi pretensje do sposobu zatrzymania. Może wnieść swoje uwagi i nie ma to żadnego wpływu na jego zwolnienie.

\\\*

   30 grudnia ub.r. Sąd Rejonowy Kraków Śródmieście, wydział II karny uznał Lidię J. winną tego, że od czerwca 1999 r. do grudnia 2000 groziła właścicielce mieszkania w swojej kamienicy pozbawieniem jej życia i mienia. Lidię J. skazano na 6 miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem kary na trzy lata oraz wymierzono grzywnę w wysokości 1500 zł i zasądzono koszty sądowe na rzecz skarbu państwa.
   - Zostałam oskarżona z art. 191 kk, że groziłam komuś śmiercią. Jak się mam bronić, kiedy nawet łatwy do sprawdzenia argument, że właścicielka mieszkania wprowadziła się we wrześniu, więc nie mogłam jej grozić od czerwca, nie został uwzględniony przez wysoki sąd? - skarży się Lidia J.
   Złożyła apelację, a w odwołaniu napisała, że sędzia prowadzący nie dopuszczał jej do głosu. Rozprawy apelacyjnej jeszcze nie było. Niezależnie jednak od jej wyniku, pani Lidia czuje się poszkodowana. Została zatrzymana jak pospolity przestępca, umieszczona w areszcie na trzy dni, pozbawiona praw ludzkich i godności. - Czy to jest w porządku? - pyta.
ELŻBIETA BOREK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski