Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niepotrzebna śmierć Marka Darcy

Włodzimierz Jurasz
Książka. Po kilkunastu latach Helen Fielding postanowiła reanimować słynną Bridget Jones. Pisarka miała chyba spore kłopoty finansowe.

Szczerze mówiąc, nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego czytelniczki tak pokochały Bridget Jones, bohaterkę dwóch słynnych powieści Helen Fielding ("Dziennik Bridget Jones" - 1998, "Bridget Jones. W pogoni za rozumem" - 2000).

Może dlatego, że - jak to zwykle bywa - odnalazły w niej siebie? Ale jak można utożsamiać się z kimś takim jak ona - nieodpowiedzialnym, kompletnym beztalenciem nienadającym się do wykonywania żadnej sensownej pracy? Roztrzepaną bałaganiarą, niemającą pojęcia o niczym zupełną idiotką? Opętaną dwoma obsesjami: odchudzaniem oraz szukaniem okazji, by sobie gdzieś względem tego, co i owszem? Na dodatek szpetną jak noc i potwornie zaniedbaną, co jednak - przyznajmy - jest już kreacją nie tyle pisarki, ile filmowego wcielenia bohaterki, zagranej przez Renee Zellweger.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że patrzę na te książki i filmy z pozycji szowinistycznej męskiej świni.
Wiem, że Bridges Jones powstała "ku pokrzepieniu (kobiecych) serc", przekonując panie, iż nawet takie indywidua mogą mieć fajne życie, mogą liczyć na uwielbienie płci przeciwnej ("każda potwora znajdzie amatora").

Ale uważam też, że Helen Fielding była wobec swoich czytelniczek zwyczajnie nieuczciwa. Bo chociaż jestem zatwardziałym mizoginem, w swoim otoczeniu dostrzegam góra dwie-trzy osoby, w jakimś, i to niewielkim, stopniu Bridget Jones przypominające.

Ale przecież wiadomo, że z kobietami nikt nie doszedł do ładu. Nie bardzo zdziwiło mnie więc, iż po kilkunastu latach przerwy (pozbawionych większych osiągnięć literackich), Helen Fielding postanowiła swą bohaterkę reanimować. Licząc zapewne na powtórzenie sukcesu. I to licząc niebezpodstawnie, jak dowodzą pierwsze płynące z rynku sygnały.

Zafascynowany fenomenem Bridget Jones i ja sięgnąłem po tę powieść nie bez emocji. Ciekawiło mnie, jak to też po tym długim czasie (Bridget ma już 51 lat) wygląda jej życie. I - jak się okazało - żadnych zmian. Wzrosła tylko liczba życiowych obsesji bohaterki - doszło uzależnienie od Twittera i wysyłania esemesów, co jest jeszcze bardziej wkurzające; Bridget nie może się powstrzymać nawet w trakcie poważnych negocjacji w sprawie pracy.

Nie wiem, czy to wyraz konsekwencji autorki, czy raczej dowód na jej bezradność, niezrozumienie zmian, jakie przez kilkanaście lat musiały zajść w psychice dojrzewającej, chcąc nie chcąc, bohaterki.

Z tej właśnie bezradności Helen Fielding zdecydowała się uśmiercić wspaniałego Marka Darcy, zdobytego po wielu perypetiach męża Bridget, tylko po to, by pani Jones-Darcy mogła wrócić do intelektualnego i emocjonalnego punktu wyjścia. Kolejny raz powtarzając znane z poprzednich części zachowania, tyle że teraz już w wykonaniu podstarzałej podfruwajki. Co jest jeszcze bardziej żenujące.

Muszę więc na koniec zaapelować do czytelniczek powieści Helen Fielding. Szanowne Panie, nie wierzcie autorce! Naprawdę nie jesteście jak Bridget Jones.

Przynajmniej taką mam nadzieję.

Helen Fielding "Bridget Jones. Szalejąc za facetem", Zysk i S-ka, Poznań 2014

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski