Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niewinne zauroczenie Roberta Oppenheimera

Wiktor Świetlik
Ojciec bomby atomowej Robert Oppenheimer miał pewną słabość. Do komunizmu i ZSRR. O niewinności tej słabości mówi książka Kaia Birda i Martina J. Sherwina „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej”, na podstawie której powstaje film Christophera Nolana w gwiazdorskiej obsadzie.

Ciężko nie sięgnąć po taką książkę. Nagrodzona Pulitzerem. Wkrótce do kin – jak zapowiada wydawca – trafi film z gwiazdorską obsadą. Cilian Murphy, czyli Tom Shelby z „Peaky Blinders”, Robert Downey, czyli Marvelowski Iron Man oraz Matt Diamon. Mówiąc krótko, produkcja niszowa nie będzie. No i sam bohater. Geniusz, który bezpowrotnie zmienił świat. Ojciec bomby atomowej, potem stroskany możliwymi skutkami jej rozwoju. Spodziewałem się, że nieco więcej będzie zresztą o samej tej bombie. Wyścigu technologicznym mocarstw, drogach dochodzenia do rozwiązań, które sprowadziły zagładę na dwa japońskie miasta i ostatecznie zakończyły drugą wojnę światową. O tym też trochę jest, ale tak naprawdę opowieść dominuje „tragedia ojca bomby”, a właściwie to, co do niej doprowadziło, czyli związki z komunizmem i wiara w ZSRR, w sumie w jakiejś tam szczątkowej formie niezachwiana do końca. Tak więc dowiadujemy się o związkach Oppenhaimera z przedwojennymi komunistami. Autorzy książki dają wiarę wersji naukowca – palił, ale się nie zaciągał – bywał na jakichś spotkaniach, wszyscy niemal jego znajomi byli komunistami, ale nie wpłacał składek i nie miał legitymacji. Później, już w Los Alamos, kręciła się wokoło niego sowiecka agentura, ale on o niej nie wiedział, był czasem trochę naiwny, ale powoli zmieniał swój stosunek do ZSRR, a mimo to w latach pięćdziesiątych spotkało go za to prześladowanie. Osławiona senacka komisja senatora Mc Carthy’ego po długim dochodzeniu doprowadziła do cofnięcia Oppenhaimerowi dostępu do informacji niejawnych, co realnie oznaczało koniec jego kariery w newralgicznej branży. Kolejna ofiara fanatyzmu i czarnej sotni. Młodzieńczy idealizm ukarany przez zazdrośników o czarnych gardłach. Ileż razy już nam Hollywood to opowiadał. Z książki można wyczytać, jak się dokładnie wczytać, dużo więcej. Oppenhaimer jeszcze w 39 roku, gdy dochodzi do sowiecko-niemieckiego paktu i jakaś część zachodniej lewicy przegląda na oczy, uważa, że to konieczny sojusz taktyczny. Że ZSRR nie miał innego wyboru. Podczas wojny jest wręcz zwolennikiem podzielenia się wiedzą z Sowietami. Po wojnie z Niemcami staje się w imię bezpieczeństwa ludzkości zwolennikiem nierozwijania technologii atomowej. Co więcej, uważa, że to tylko wyścig zbrojeń doprowadza do tego, że ZSRR podbija i kolonizuje kolejne terytoria. Sowieci chcą spokojnie żyć u siebie, ale my im nie dajemy – mógłby stwierdzić. Tylko jakby wytłumaczył to, co działo się do sierpnia 1945 roku, bo dopiero wtedy Stalin zrozumiał, czym jest bomba atomowa, choćby w Polsce? Rząd PKWN montowano rok wcześniej? A co z samą sowiecką agenturą oplatającą naukowca i dążącą do pozyskania technologii atomowej, co w końcu ZSRR zresztą spektakularnie się udało? Autorzy książki lekko sprawę bagatelizują, szczególnie możliwą rolę wielkiego fizyka w całej sprawie. Ale możemy na to spojrzeć z drugiej strony za sprawą innego tytułu, który wyszedł w tym samym czasie. Jurij Felsztyński, ten od Litwinienki, i Władimir Popow napisali książkę „Służby specjalne Rosji w walce o dominację nad światem 1917-2036” opartą przede wszystkim na dokumentach i relacjach sowieckich. Szkoda, że Robert Oppenheimer nie miał szans jej przeczytać. Sporo by się dowiedział. Dowiedziałby się też, jak istotna była sieć agenturalna go oplątująca i jak on sam był ważny dla ZSRR. No i w końcu sam „proces”, czyli dochodzenie komisji. W książce o naukowcu mamy do czynienia z pomieszaniem „Procesu” Kafki z jakimś pokazowym sądem stalinowskim. Być może faktycznie animozje, konkurencja, małe ambicje małych ludzi odegrały jakąś rolę. Tyle że „proces” kończy się cofnięciem certyfikatu – to finał książki, końcowa tragedia, samobójstwo Antygony. W naszej części świata inaczej by się to skończyło i to nie tylko w latach stalinowskich, ale i 30 lat później. Robert Oppenheimer był wielkim fizykiem, który pomógł pokonać USA jednego z wrogów, ale niestety miał ideologiczny, oderwany od faktów sentyment do drugiego z wrogów i mogło się to skończyć globalnym obozem koncentracyjnym. Jego naiwność mogła wyrządzić gigantyczne szkody i poniósł nie tyle karę, co jej konsekwencje. Ale taka historia raczej nie zdobędzie ani Pulitzera, ani nie zajmie się nią Hollywood.

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Niewinne zauroczenie Roberta Oppenheimera - Nasza Historia

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski