Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niewinni czarodzieje

Redakcja
10 lipca 1969, w wyniku obrażeń doznanych w wypadku samochodowym w Buszkowie, zmarł Bogumił Kobiela. Na zdjęciu jako Piszczyk w "Zezowatym szczęściu".
10 lipca 1969, w wyniku obrażeń doznanych w wypadku samochodowym w Buszkowie, zmarł Bogumił Kobiela. Na zdjęciu jako Piszczyk w "Zezowatym szczęściu".
Hłasko, Komeda i Kobiela. Trzej czarodzieje. Trzy indywidualności. Trzy legendy.

10 lipca 1969, w wyniku obrażeń doznanych w wypadku samochodowym w Buszkowie, zmarł Bogumił Kobiela. Na zdjęciu jako Piszczyk w "Zezowatym szczęściu".

To był okrutny rok. Rok śmierci.

Ponoć Agnieszka Osiecka mówiła, że trzeba się pilnować, bo wszyscy tego roku umierają. W 1969 odeszli wszyscy trzej: pisarz, muzyk i aktor. I każdy z nich zmarł w okolicznościach tragicznych. Pierwszy, 23 kwietnia, odszedł Krzysztof Komeda - wybitny kompozytor, może najwybitniejszy z polskich jazzmenów. Podczas pijackiej wyprawy z Markiem Hłaską w Los Angeles, spadł ze skarpy. Doznał urazu głowy. Po przewiezieniu przez żonę do Polski, zmarł. Niecałe dwa miesiące później, 14 czerwca, zmarł w Wiesbaden Marek Hłasko, pisarz, który już za życia otoczony był legendą. Przyczyną śmierci było przedawkowanie środków nasennych w połączeniu z alkoholem. Świadome? Przypadkowe? Do dziś nie znamy odpowiedzi. Czterdzieści lat temu, 10 lipca, w wyniku obrażeń doznanych w wypadku samochodowym w Buszkowie zmarł Bogumił Kobiela, wybitny aktor charakterystyczny, któremu największą popularność przyniosła rola Piszczyka w filmie "Zezowate szczęście".
Proletariacki książę
Byli zbuntowani, niepokorni, chodzili własnymi ścieżkami, które nie miały nic wspólnego z drogą wytyczoną przez ówczesne władze Peerelu. Odstawali od przaśności tamtych czasów, awangardowi w sposobie myślenia i w pojmowaniu sztuki. Kobiela i Komeda byli równolatkami, o trzy lata młodszy od nich Hłasko zmarł mając zaledwie 35 lat. "Twarz rozgrymaszonego bachora, figura cowboya, ręce Madonny. Wyższy był od naszego pokolenia o pół głowy. A ja przy nim jak mysz polna. Był proletariackim księciem z bajki, którego mi zazdrościły koleżanki. Nie żyliśmy autentycznie. Pisaliśmy powieści własnym życiem" - mówiła o Hłasce Osiecka.
Był jednym z najbardziej niepokornych twórców, autorem wielu opowiadań i kilku powieści. Pracował jako korespondent "Trybuny Ludu", później jako kierowca, co przysłużyło się w powstaniu noweli "Baza Sokołowska" - debiutu literackiego. Stał się jednym z największych odkryć literackich lat 50., co gwarantowało mu pracę w popularnym tygodniku "Po prostu". Był laureatem kilku ważnych nagród, a w 1956 roku ukazał się jego debiutancki tom opowiadań "Pierwszy krok w chmurach". "Ósmy dzień tygodnia" Aleksandra Forda, "Pętla" Wojciecha Hasa i "Baza ludzi umarłych" Czesława Petelskiego - to trzy głośne filmy powstałe w oparciu o utwory Hłaski.
W 1958 roku wyjechał z Polski. A właściwie został do wyjazdu zmuszony. Napisał o tym w "Pięknych dwudziestoletnich": "Odebrali mi najlepszy kraj do pisania". Nigdy do niego nie wrócił. Mieszkał w Paryżu, pracował w Maison Laffitte dla "Kultury", potem przemieszkiwał w Londynie, Zurychu, Wiedniu, wreszcie wyjechał do Tel Awiwu. Wszędzie łamał niewieście serca ten nasz polski James Dean. Przez cztery lata był mężem niemieckiej aktorki Sonii Ziemann, a po rozstaniu z nią w 1966 wyjechał do Hollywood. Pisał, dużo pisał. Niedługo po wspomnianym wypadku wyjechał do Niemiec na plan filmu według jego opowiadania. W Wiesbaden dopadła go śmierć. Jego bohaterowie zwykle przegrywali, nie wytrzymywali zderzenia z brutalną rzeczywistością. "Świat dzieli się na dwie połowy, z tym jednak, że w jednej z nich jest nie do życia, w drugiej - nie do wytrzymania" - napisał. Czyżby on sam nie wytrzymał?
Laryngologia i jazz
Niektórzy twierdzą, że nie wytrzymał psychicznie po tragicznym wypadku z Komedą - drugim niekonwencjonalnym artystą, którego marzeniem było zostać znanym wirtuozem. I został. Trudno się dziwić, skoro Krzysztof Komeda od dziecka pobierał lekcje gry na fortepianie, a w wieku ośmiu lat został przyjęty do poznańskiego konserwatorium. Na swej drodze spotkał Witolda Kujawskiego, znanego swingującego basistę, u którego w "katakumbach", tj. legendarnym mieszkaniu w Krakowie, odbywały się zakazane jam sessions z udziałem m.in.: Matuszkiewicza, Borowca, Skarżyńkiego, Kisielewskiego i świeżo wprowadzonego w środowisko jazzowe Krakowa Komedy. Mimo że z zawodu był lekarzem, przyjaźń ze znanymi muzykami, fascynacja jazzem, doprowadziły do powstania Komeda Sextet, który jako pierwsza grupa jazzowa grał muzykę nowoczesną. Nazwisko Komeda przyjął pracując w klinice laryngologicznej, by ukryć swoją fascynację jazzem, ówcześnie w Polsce owocem zakazanym. Jego właściwe nazwisko brzmiało: Trzciński. Wraz z saksofonistą Janem Ptaszynem Wróblewskim i wibrafonistą Jerzym Milianem Sextet grał jazz będący syntezą dwóch najpopularniejszych wówczas grup: The Modern Jazz Quartet i The Getry Mulligan Quartet. Przełom lat 50. i 60. to był czas wielu zagranicznych sukcesów jazzmana, m.in. w Moskwie, Grenoble i Paryżu. Bo też Komeda był poetą jazzu, którego muzyka miała rozpoznawalne brzmienie. W tamtych latach rozpoczęła się także wielka przygoda kompozytora z muzyką filmową. Powstały wspaniałe kompozycje do filmów: "Nóż w wodzie" Romana Polańskiego, "Niewinni czarodzieje" Andrzeja Wajdy, "Do widzenia do jutra" Janusza Morgensterna. "Etiudy baletowe" wykonane na Jazz Jamboree 62 otworzyły Komedzie drzwi kariery na Europę i świat. Potem było pasmo sukcesów skandynawskich, w Sztokholmie koncertował z wielkim powodzeniem. W styczniu 1968 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował nad muzyką do filmu "Dziecko Rosemary" Polańskiego i "The Riot" Kulika. Wtedy nastąpił ten tragiczny wypadek. Po pijaku. Bo oni pili od zawsze. Tęgo pili: Hłasko, Komeda, Kobiela. Pili i w kłębach tytoniowego dymu dyskutowali do białego rana. W kraju ten, kto nie pił, był wręcz podejrzany. Był to czas, kiedy wódka pomagała tworzyć. Ale też zabijała "ból istnienia", jak powie jeden z nich. "Był niesamowicie pracowity - wspomina Zofia Komedowa, żona kompozytora, w jednym z wywiadów. - Tu, w Warszawie, siedzieliśmy cicho w kuchni, bo on pracował w pokoju. Napisał muzykę do 65 filmów, wszystko w pokojowej wnęce. Nieraz wyciągałam go do SPATiF-u, patrzyliśmy gdzie kto siedzi, i dołączaliśmy do najmilszego stolika. Czasem do Tadzia Konwickiego... I upijaliśmy się. Świadomie Komedę upijałam. Żeby się odprężył - tyle pracował. Piło się i gadało. Ile nocy przegadaliśmy przy wódce. Krzyś też sporo pił. Ale alkoholikiem nie był".
Zmarł na skutek krwiaka mózgu, po tym nieszczęsnym upadku na skarpie. Zostawił po sobie muzykę do kilkudziesięciu filmów, 9 znakomitych autorskich albumów i wiele nagrań ze swoim udziałem jako pianisty.
Komeda, Hłasko, Polański, Skolimowski, Dymny, Cybulski, Kobiela - byli wyjątkowi, choć, jak twierdzą ich przyjaciele i znajomi, nie mieli świadomości wyjątkowości. Łączyła ich sztuka, ale także niechęć do komunizmu, może nawet nienawiść. Z wzajemnością - nie byli pupilami władz reżimowych. Dwaj ostatni: Zbigniew Cybulski i Bogumił Kobiela przyjaźnili się począwszy od krakowskiej PWST, którą razem kończyli. Razem też współtworzyli gdański kabaret "Bim-Bom" z Jackiem Fedorowiczem, Jerzym Afanasjewem.
Bobek
Bogumił Kobiela, dla najbliższych Bobek. Niewielkiego wzrostu, o przeciętnej urodzie i o wielkim wdzięku i talencie. Talencie, który rzadko się zdarza. Dziś miałby 78 lat. Miałby, gdyby nie ten fatalny poślizg. Brawura kierowcy? Oni wszyscy brawurowo żyli i niezwyczajnie umierali. Pokolenie kaskaderów? "Bim-Bom" jeszcze przed październikiem 1956 roku atakował głupotę i arogancję władzy. Kobiela, wraz z Cybulskim, wymyślali, inscenizowali i reżyserowali programy. Tak wspomina te lata Jacek Fedorowicz: "Bim-Bom trwał sześć lat. Od 1954 do 1960 roku. Kobiela był nim pochłonięty od pierwszej premiery do ostatniego spektaklu - poświęcając mu swój talent, czas i siły.(...) Wnosił do naszego teatru lekkość i wdzięk, subtelność i poetycki żart, wspaniały zmysł obserwacyjny i ogromne wyczucie sceny.(...) Był zawsze autorem najcelniejszych sformułowań, błyskotliwych drobiazgów, które nadawały całości niepowtarzalny styl.(...) Był bardzo konsekwentny w przekazywaniu swojego spojrzenia na świat. (...) Stale łamał utarte systemy myślenia, stale szukał czegoś nowego, nie chciał poddawać się konwencjom i unikał powtórzeń".
Każdy z pięciu programów "Bim-Bomu" urastał do rangi wydarzenia. Kobiela założył również krótko działający, eksperymentalny Teatr Rozmów. Reżyserował także ze Zbigniewem Cybulskim w Teatrze Wybrzeże spektakle: "Jonasz i błazen" Jerzego Broszkiewicza i "Król" Gastona de Caillaveta i Roberta de Flersa. W teatrze tym zagrał jeszcze Hieronima w "Pierwszym dniu wolności" Leona Kruczkowskiego i Berengera w "Nosorożcu" Eugéne'a Ionesco. W roku 1961 Kobiela przeniósł się z Gdańska do Warszawy. Występował w teatrach Ateneum, Komedia, a także w znanych kabaretach: "Wagabunda" i "Dudek". Realizował wraz z Jerzym Gruzą i Jackiem Fedorowiczem cykliczny program telewizyjny z udziałem publiczności "Poznajmy się", gdzie sam wystąpił w roli Szefa.
W 1960 roku zagrał swą życiową rolę - Jana Piszczyka w "Zezowatym szczęściu" Andrzeja Munka. "Rola Piszczyka napisana była specjalnie dla Kobieli. Bez niego ten film byłby może tylko dydaktyczną satyrą na ludzi bez własnego oblicza.(...) Aktor pokazywał człowieka uwikłanego w nieprawdę i tę nieprawdę demaskował. Jego bohater chce przybrać formę, w której inni by go akceptowali. Chce być taki jak inni, ale pech czy może nadmiar dobrych chęci sprawia, że ten gorliwiec zostaje rozpoznany i wyśmiany" - pisał Tadeusz Sobolewski.
Stworzył w tym filmie karykaturalną wizję polskiego losu, stworzył postać antybohatera zmagającego się na swój sposób z zawirowaniami polskiej historii. Ciekawą postać drugoplanową obok wspaniałej roli Cybulskiego - wykreował w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" - jego Toledo skrywał się za różnymi maskami. "Bobek, który na ekranie śmieszył, w życiu codziennym był zorganizowany, porządny, świetnie dający sobie radę z kobietami" - pisała Agnieszka Osiecka.
Niezwykły wręcz epizod stworzył w filmie "Wszystko na sprzedaż" Andrzeja Wajdy, który powiedział o Kobieli: "Obdarzony świetną techniką aktorską mógł zagrać właściwie wszystko. Ponieważ posiadał też ogromną siłę komiczną, mechanicznie obsadzano go w rolach komediowych.(...) Chyba najbardziej cierpiał nad tym, że widownia żąda od niego mniej, niż on może z siebie dać".
Miał objąć główną rolę w "Rejsie" Marka Piwowskiego. Andrzej Wajda myślał o zrealizowaniu w TV jakiejś sztuki Szekspira, w której zagrałby Kobiela. Ostatnią wielką rolę zagrał w Teatrze Telewizji, ale nie u Wajdy, lecz u Jerzego Gruzy - jako legendarny już Pan Jourdin z "Mieszczanina szlachcicem" Moliera przeszedł do historii polskiego teatru.
W 1967 tragicznie zginął Zbigniew Cybulski. Na pogrzebie przyjaciela przemawiał Kobiela. Zapytał: "Kto z nas będzie następny?". Dwa lata później odeszli wszyscy trzej: Hłasko, Komeda i Kobiela. Trzej czarodzieje. Trzy indywidualności. Trzy legendy.
Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski