Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezapomniane płyty historii rocka suplement (18)

Redakcja
21.10.1940, w Johannesburgu, w Republice Południowej Afryki, zjawił się na tym łez padole Manfred Lubowitz. Ponieważ miał zamożnych rodziców, mógł sobie pozwolić na prawie wszystko, w tym także na granie i uczenie się muzyki.

Manfred Mann Chapter Three: "Volume One"

W wieku 21 lat przeniósł się do, dającego szansę na wiele, Londynu. Tu, po pierwsze, przyjął pseudonim - Manfred Mann, a po drugie, założył zespół. Co jednak ciekawe, ten działał w sposób dość niezwykły, bo z jednej strony, na singlach, wydawał radosne i lekkie przeboje typu "5-4-3-2-1", "Do Wah Diddy Diddy" czy "Sha la la", a z drugiej, nagrywał albumy z muzyką ambitną oraz wartościową. Taki stan trwał aż do końca lat 60., bo wraz z nim Mann skończył z artystyczną dwulicowością i rozwiązał dotychczasową grupę, a na jej miejsce zorganizował nową - Manfred Mann Chapter Three.

Rozdział Trzeci (Chapter Three) po rezygnacji z nagrywania hitów, zajął się łączeniem rocka z jazzem. Aby to w pełni uskutecznić, mimo że zespół formalnie był kwintetem (Manfred Mann - organy; Mike Hugg - fortepian i śpiew; Steve York - gitara, gitara basowa, harmonijka; Craig Collinge - perkusja; Bernie Living - saksofon altowy, flet), całkiem śmiało korzystał z pomocy muzyków sesyjnych, z których większość grała na instrumentach dętych. To sprawiło, że materiał, który pojawił się na jego debiutanckiej płycie ("Volume One"), zabrzmiał niezwykle awangardowo i interesująco.

Czas otworzyć (czytaj odtworzyć) sobie "Tom Pierwszy". Całość zaczyna się wspaniałym - zresztą jak prawie wszystkie kolejne - utworem "Travelling Lady". Organy, fortepian elektryczny, hipnotyczny rytm, obsesyjny śpiew i wielkie dęcie. Ach, jak brzmi "blacha"! Zaraz potem pojawia się jeszcze lepsze, bo bardziej komunikatywne za sprawą melodii - "Snakeskin Garter". Ależ sola klawiszy, ależ dmuchawce, ależ bas! Wszystko się wije, lgnie i niemal syczy. Trójka to wzniosły "Konekuf". Instrumenty dęte idą równo jak żołnierze na defiladzie, a klawisze brzmią jak te w Rare Bird. Potem kolejno: w "Sometimes" (4) jest nieco balladowo; w "Devil Woman" słyszymy efektowną wokalizę Madeleine Bell; w "Time" znów toniemy w blaszano-klawiszowej psychodelii, w "One Way Glass" jest żywiej i jaśniej; w "Mister You're A Better Man Than I" ulegamy hipnozie za sprawą bajkowego popisu na fortepianie elektrycznym; w "Ain't It Sad" coś nas przez chwilę (2 min) męczy folkowym bałaganem; w "A Study In Inaccuracy" znów jest rock-jazzowo; a w "Where Am I Going" - pięknie i akustycznie (fortepian). Cudny finał cudnej płyty!

Jerzy Skarżyński, Radio Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski