Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezdrowa walka o pieniądze

Redakcja
Fot. ELŻBIETA BOREK
Fot. ELŻBIETA BOREK
Niektórzy mogą być leczeni tylko dzięki badaniom klinicznym - przekonuje prof. dr hab. TOMASZ GRODZICKI, dziekan Wydziału Lekarskiego, prodziekan ds. studiów klinicznych Collegium Medicum UJ

Fot. ELŻBIETA BOREK

Czy badania kliniczne są potrzebne?

- Bez nich nie byłoby postępu medycyny. Tylko w ten sposób można zweryfikować przydatność nowych metod diagnostycznych i leków. Współczesna medycyna opiera się na faktach, czyli na wynikach dużych badań klinicznych. Żaden pojedynczy ośrodek nie udźwignie takiego ciężaru, dlatego wykonuje się badania w wielu miejscach. Na całym świecie jest tak samo. Żadnego nowego leku ani żadnej nowej metody diagnostycznej czy terapeutycznej nie można wprowadzić bez badań klinicznych. Byłoby to narażanie ludzkiego życia.
- Czy Polska musi w takich badaniach uczestniczyć?
- Jeśli nie będziemy brali udziału w dużych badaniach, przestaniemy się liczyć na świecie. Badania umożliwiają współpracę międzynarodową z najlepszymi ośrodkami, a ich wyniki procentują publikacjami w najważniejszych czasopismach medycznych. Pierwsza pozycja Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego w rankingu naukowym wśród uczelni medycznych wiąże się właśnie z tym, że uczestniczymy w międzynarodowych badaniach.
- Badania kliniczne, to badania na ludziach. Przyzna Pan, że nie brzmi to dobrze?
- Jakkolwiek źle by to brzmiało, takie badania są niezbędne, choć oczywiście muszą zostać poprzedzone wieloletnimi badaniami w laboratoriach, a następnie na zwierzętach. Tylko w ten sposób można się przekonać, czy i w jakim stopniu nowe leki są przydatne, oraz czy skutki uboczne ich działania - a każdy lek ma jakieś skutki uboczne - nie są większe, niż działanie zasadnicze. Media, mówiąc o ludziach testujących leki, lubią używać sformułowania "króliki doświadczalne". Ma to fatalny wydźwięk, a przede wszystkim jest nieprawdziwe. Przed wprowadzeniem nowego leku lub techniki medycznej przeprowadza się badania u ochotników. Osoby zakwalifikowane muszą wyrazić świadomą zgodę, są dokładnie informowane, czego mogą się spodziewać oraz podlegają częstej i bardzo dokładnej kontroli.
- Czy to prawda, że kraje Europy Wschodniej są najtańszym rynkiem dla eksperymentów medycznych?
- Nasz udział w badaniach światowych firm wcale nie jest znacząco większy od udziału innych krajów. Centralna Ewidencja Badań Klinicznych co roku rejestruje pomiędzy 400 a 450 nowych badań, w których bierze udział ok. 60 tys. uczestników. Dla porównania - na Węgrzech i w Czechach prowadzi się rocznie niemal tyle samo badań, co w Polsce, mimo że są to kraje od nas mniejsze, w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech z kolei przeprowadza się znacznie więcej, bo ok. 1500 badań. Ukraina i Bułgaria, które dopiero budują zaufanie sponsorów, rejestrują ok. 150 badań w roku. Wiele krajów zabiega aktywnie o zwiększenie ich liczby, zmieniają prawo, usuwają bariery administracyjne. Tymczasem w Polsce atmosfera wokół badań klinicznych jest w ostatnich miesiącach bardzo zła. Już dziś otrzymujemy sygnały, że z niektórych prac badawczych Polska może zostać wyłączona, bo stajemy się niepewnym partnerem. Wiadomo - ktoś, kto inwestuje duże pieniądze, musi mieć pewność, że badania zostaną ukończone. To byłoby bardzo niekorzystne dla naszej nauki, szpitali, a także pacjentów, którzy dzięki tym programom uzyskują dostęp do najnowszych terapii.
- Porozmawiajmy więc o pieniądzach. Kontrola NIK wykazała, że zarobki lekarzy prowadzących badania są nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do opłat dla placówek służby zdrowia.
- Badanie zajmuje sporo czasu, może trwać dwa, czasem cztery lata. Wiąże się z prowadzeniem bardzo szczegółowej dokumentacji. Opłata jest podobna na całym świecie, odzwierciedla doświadczenie lekarza, zależy od wkładu pracy badacza i od liczby badań.
- Pacjenci przyjeżdżają raz na kwartał i jest ich, powiedzmy, dwudziestu, a za każdą z wizyt lekarz dostaje 200 euro, łatwo więc wyliczyć, że badacz dostaje 16 tys. euro w skali roku. Gdy program trwa 4 lata, trzeba tę sumę przemnożyć przez 4. Tymczasem jak twierdzi NIK, Szpital Uniwersytecki zarabia rocznie 400 tys. zł, a przecież na jego terenie prowadzonych jest wiele badań klinicznych. Czy to nie jest zbyt duża dysproporcja?
- Nie wiem, ile wynoszą roczne zyski Szpitala Uniwersyteckiego. Odniosę się więc jedynie do zarobków lekarzy. Jeśli za wizytę lekarz otrzymuje 200 euro brutto, to w ramach tej sumy musi nie tylko wielokrotnie zbadać pacjenta, wypełnić dokumentację, ale przede wszystkim ponosi odpowiedzialność za chorego. Ta stawka jest taka sama dla lekarza w Rumunii, Bułgarii i Wielkiej Brytanii. Czy polski lekarz nie może zarabiać pieniędzy? Jeśli zrezygnujemy z badań klinicznych, szpitale nie dostaną nawet tych hipotetycznych 400 tys.
- Podobno profesorowie podpisują umowy bezpośrednio z firmami farmaceutycznymi i czasami przekazują z łaski 10 proc. swoich wynagrodzeń szpitalowi. Tymczasem profesor badacz nie jest podmiotem gospodarczym, a dyrektor jest jego przełożonym. Dlaczego wszyscy się na to godzą?
- Szpital podpisuje umowę ze sponsorem, która obejmuje jego koszty i uwzględnia zysk. Po stronie zysku szpitala powinien zapisać szkolenie kadry, za które nie płaci, sprzęt, dostęp do najnowszych technologii oraz poważne publikacje naukowe, które podnoszą jego prestiż. W ubiegłym roku w czasopismach lekarze ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie opublikowali 249 prac wieloośrodkowych - wyłącznie na podstawie prowadzonych badań. To, że dzisiaj jesteśmy w czołówce europejskiej w wielu dziedzinach, to sukces polskich lekarzy, jednak niefinansowany przez budżet państwa ani Narodowy Fundusz Zdrowia.
Nie chcę powiedzieć, że system badań klinicznych nie wymaga zmian, ale naprawiamy system, niszcząc, a nie budując. Badania przeprowadza się w Polsce co najmniej od 25 lat. Dzisiaj próbuje się szukać winnych wśród lekarzy, którzy je prowadzą, podczas kiedy nie ma żadnych regulacji prawnych dotyczących tego zagadnienia. Wszystkie umowy zawierane z firmami były i są zgodnie z prawem polskim. Pacjenci objęci programami wymagają różnych badań. Dla przykładu weźmy tomograficzne. Jeśli choroba pacjenta nie wymaga tomografii, a wykonuje się ją tylko na potrzeby badania klinicznego, to sprawa jest oczywista - płaci sponsor. Jeśli jednak normalna procedura leczenia wymaga tomografu? Kto ma za to zapłacić? Dopiero 30 kwietnia prezes NFZ określił, że badanie to powinno być opłacone w ramach hospitalizacji.
Aktualne kontrole dotyczą tylko wybranych jednostek klinicznych, a badania w Polsce, także w Krakowie, prowadzone są we wszystkich szpitalach publicznych, a także w wielu ośrodkach niepublicznych, które żyją z badań klinicznych. Mam ogromne wątpliwości, czemu mają służyć te kontrole?
- Żeby wykluczyć oszustwo? Może pieniądze, które trafiają do kieszeni lekarzy, należałyby się szpitalowi?
- Dlaczego oszustwo i dlaczego miałyby się należeć szpitalowi? Szpital wie, że na jego terenie prowadzone jest badanie i zgadza się na to, żeby lekarz zarobił. A więc nikt nikogo nie oszukuje. Regulacje prawne dopuszczają tzw. umowy dwustronne. Szpital podpisuje umowę ze sponsorem na prowadzenie badań na swoim terenie - za określoną kwotę - a sponsor podpisuje drugą umowę z badaczem, czyli lekarzem. Oczywiście w większości przypadków istnieje klauzula tajności, szpital nie wie, ile otrzymuje badacz, ale każda taka umowa jest zarejestrowana w Centralnej Ewidencji Badań Klinicznych.
- Każda? Podobno nawet 80 proc. badań może być prowadzonych bez wiedzy dyrektorów placówek, a więc i bez rejestracji w CEBK.
- Nie wydaje mi się to możliwe. Sponsor musi uzyskać zgodę dyrektora szpitala na prowadzenie badania, a każde badanie musi zostać zarejestrowane w CEBK oraz posiadać zgodę Komisji Etycznej. W innym wypadku, jeśli coś przydarzyłoby się choremu i wyszłoby na jaw, że badanie było prowadzone nielegalnie, firma by zbankrutowała.
- Nadal jednak wydaje mi się niemoralne, że lekarz, zatrudniony w państwowym szpitalu, na państwowej posadzie zarabia krocie, podczas gdy szpital ledwo zipie spod góry długów i zyskuje rocznie 400 tys. zł.
- Nie wiem, skąd ta suma 400 tys. zł, ale gdyby nie prowadzone przez lekarzy badania kliniczne, szpital nawet tego nigdy by nie wypracował. I dlaczego to jest niemoralne? Przecież badania kliniczne nie odbywają się kosztem szpitala. Powiem więcej: niektórzy chorzy mogą być leczeni tylko dzięki badaniom klinicznym - bo mamy leki albo finansujemy badania z programów.
- Czyli Pana zdaniem wszystko jest w porządku?
- W Szpitalu Uniwersyteckim badania kliniczne w większości prowadzą lekarze akademiccy, którzy są zatrudnieni na części etatu, a często pracują w pełnym wymiarze. Czy to jest moralne? Może powinni pracować jeden dzień w tygodniu, a resztę spędzać w prywatnych gabinetach? Jeśli w skali roku zarabiają na badaniach klinicznych 10 tys. euro, czyli mniej niż 1 tys. euro miesięcznie ekstra, to ma być naganne?
Zgadzam się, że szpital powinien zarabiać na badaniach więcej, ale to zależy od indywidualnych negocjacji w przypadku każdego badania. Rok temu podjęliśmy starania, aby stworzyć w SU ośrodek badań klinicznych, który będzie koordynował badania, jakie trwają na jego terenie. Remont pomieszczeń, w których będą przyjmowani chorzy, i gromadzenie danych właśnie się kończy i bardzo byśmy chcieli, by ruszył od lipca. Jego główną rolą będzie kontrola strony organizacyjnej, prawnej oraz finansowej badań, prowadzonych na terenie szpitala.
- Większy zysk dla szpitala oznacza utratę części dochodów lekarza. Boję się, że tak naprawdę o to chodzi. Bolesna strata pieniędzy?
- Obawa jest niepotrzebna, myślę, że lekarze nie stracą, bo ich wynagrodzenia są ustalane na podstawie umów i stawek, obowiązujących na świecie. Szpital może nieco zyskać, ale jeśli będą zbyt wielkie naciski ze strony administracji państwowej, to w końcu wszystkie badania kliniczne przejmą ośrodki niepubliczne, w których nie obowiązują np. przepisy zamówień publicznych i które mogą prowadzić dowolną działalność komercyjną.
- A może tak byłoby sprawiedliwiej?
- Nie. Z punktu widzenia uczelni jest bardzo ważne, aby w Szpitalu Uniwersyteckim były prowadzone badania, a nasi lekarze mogli współpracować z najlepszymi na świecie. Szpital, prowadzący badanie naukowe, zyskuje nie tylko w gotówce. Powtórzę raz jeszcze: dostęp do nowych technologii, nowoczesnych leków, sporo sprzętu, który pozostaje, szkolenie lekarzy, za które w Polsce nikt nie płaci. To jest zysk niewymierny, ale bardzo istotny dla chorych - dzięki wyszkolonym, zorientowanym w najnowszych technikach lekarzom, mają większą szansę na powrót do zdrowia.
ROZMAWIAŁA ELŻBIETA BOREK

WARTO WIEDZIEĆ

Badania kliniczne
Badania kliniczne, to temat, który budzi wielkie emocje. Tym większe, im mniej wiemy. Negatywnie oceniane są zarówno same badania, dobór pacjentów, rzekomo liczne skutki uboczne testowanych leków, jak i zarobki badaczy. W ostatnich tygodniach temat ożył ponownie, gdy Najwyższa Izba Kontroli przeprowadziła w 11 polskich placówkach kontrolę sposobu rozliczania badań klinicznych. Okazuje się, że zyski placówek medycznych z tytułu badań są znikome, a czasem nawet zerowe. Jest to wiadomość zaskakująca, biorąc pod uwagę, że zagraniczne koncerny, przeprowadzające badania kliniczne zostawiają co roku w szpitalach i placówkach badawczych - według różnych szacunków - między 1 a 2 miliardami złotych.
Wielka kontrola
Od jesieni ub. roku NIK kontroluje ponad 20 placówek publicznej służby zdrowia w Polsce, w większości będących szpitalami klinicznymi. Nie wiadomo, kiedy kontrola zostanie zakończona, bo wciąż pojawiają się nowe wątki. Wszędzie jednak, jak ustalono, szpital zarabia na badaniach klinicznych grosze, wobec sum, kasowanych przez lekarzy.
Wszystko zaczęło się od kontroli w Szpitalu Klinicznym nr 5 Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. W lutym ub.r. na stronach NIK opublikowano jej wyniki: "Przyjęte warunki umów spowodowały, że zdecydowana większość środków z tytułu wykonania badania klinicznego przypadała nie szpitalowi, ale osobom prywatnym, w tym przede wszystkim dyrektorowi szpitala jako osobie fizycznej, mimo że szpital dysponował warunkami do samodzielnego wykonania tych badań". I dalej: "Inspektorzy ustalili i ujawnili, że szpital zawierał dwie umowy - w imieniu szpitala i w imieniu badaczy (...) Szpital otrzymywał za jednego pacjenta 803 dolary, badacze 9077 dolarów. (W innym badaniu) szpital zarobił 1421 zł za pacjenta, badacze 5500 funtów. NIK wyliczyła, iż z tytułu dwóch badań zespołowi badaczy przypadło 2,1 mln. zł, z czego połowę zarobiła dyrektor szpitala. Szpital zyskał na tym nieco ponad 62 tys. zł, czyli niecałe 3 proc. wynagrodzenia badaczy".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski