Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykłe piętnastolecie

Włodzimierz Knap
Wojciech Kossak, „Olszynka Grochowska, Czwartacy”
Wojciech Kossak, „Olszynka Grochowska, Czwartacy” FOT. ARCHIWUM
27 LISTOPADA 1815 – 29 LISTOPADA 1830. Od podpisania konstytucji Królestwa Kongresowego przez Aleksandra I po noc listopadową. Królestwo było fenomenem – wrogiem dla Polaków był książę Drucki-Lubecki, przyjacielem car.

Książę Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, minister skarbu w Kró­lestwie Polskim, podkreślał, że Polsce potrzeba trzech rzeczy: „szkół, to jest oświaty i rozumu; przemysłu i handlu, to jest zamożności i bogactwa; fabryk i broni. Mam nadzieję, że z czasem przeprowadzić to zdołam”. Nie zdołał. Realizację jego programu prze­rwała noc listopadowa, która rozpoczęła powstanie.

Drucki-Lubecki był znienawidzony przez społeczeństwo Królestwa Polskiego, traktowano go jak urzędnika carskiego. Niewielu obchodziło to, że, jak pisał Szymon Askenazy: „Zastał kasy puste, zostawił w nich 30 mln, zastał skarb przywalony deficytem, zostawił aktywa 50 milionów...”.

Z Prusami wygrał wojnę celną, podobnie jak – upraszczając – z Rosją. Skutecznie reformując Królestwo, zmagał się z kłodami rzucanymi mu pod nogi zarówno przez wielkiego księcia Konstantego, Nikołaja Nowosilcowa, jak i większość Polaków.

Absolutna większość naszych rodaków za to przez dobrych kilka lat ubóstwiała cara Aleksandra. To na jego cześć Alojzy Feliński napisał hymn „Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki”, a niemal wszyscy go w kościołach z zapałem i przekonaniem śpiewali, w tym słowa: „Przed twe ołtarze zanosim błaganie, Naszego Króla (Aleksandra) zachowaj nam, Panie”.

Ile byśmy dzisiaj w wolnej Polsce dali, by rządził nami ktoś tak skuteczny jak Drucki-Lubecki. Wtedy jednak, gdy zawiódł car Aleksander, a potem Mikołaj I, Polacy szukali innego rozwiązania. Był nim czyn zbrojny.

Czy godzina zemsty musiała wybić?

Krótkie, piętnastoletnie, dzieje Królestwa Polskiego oceniane są z reguły przez pryzmat dramatycznego finału, czyli nocy listopadowej. Zapomina się, niestety, że ten okres był swego rodzaju fenomenem w historii Polski. Być może Polacy nigdy nie rozwijali się tak prężnie pod względem gospodarczym czy wręcz cywilizacyjnym.

W tych to latach mieszkańców Królestwa przybywało w tempie niesamowitym. W 1816 r. było ich około 3 mln, a w chwili wybuchu powstania listopadowego 4,3 mln, czyli więcej niż liczyła wtedy m.in. Szwecja, Belgia, Grecja, Portugalia czy Dania.

Warszawa 29 listopada 1830 r. była miastem ponad 130-tysięcznym, gdy piętnaście lat wcześniej tylko 80-tysięcznym. Szybko przybywało też mieszkańców Wolnemu Miastu Krakowowi: z 23,4 tys. w 1815 r. do 43 tys. w 1843 r.

Hamletowskie pytanie
Czy zatem Polacy powinni bić się z Rosją, rzucić wyzwanie imperium carów? W 1830 r. mieszkało w nim 53 mln osób, miało najliczniejszą armię lądową w Europie, liczącą 826 tys. żołnierzy, gdy angielska miała 140 tys., a francuska 259 tys. bagnetów i szabel. Może należało bogacić się i czekać na lepsze czasy? Tym bardziej że ekonomicznie Królestwo Polskie rozwijało się znacznie szybciej niż Rosja. Prusy i Austria na tle Królestwa w aspekcie gospodarczym też zostawały w tyle.

Na pytanie, czy powstanie miało sens, nie ma łatwej odpowiedzi. Nie warto natomiast kipieć z oburzenia na tych, którzy 29 listopada 1830 r. je rozpoczęli. Dlaczego? Kapitalnie ujął to prof. Wacław Tokarz, wybitny znawca epoki. Pisał: „Narody pobite zawsze i wszędzie odpowiadały powstaniami i my nie mogliśmy stanowić wyjątku”.

Wcześniej, bo w 1835 r., tak samo – co do istoty –sprawę tę widział Adam Mickiewicz. W liście do Bohdana Zaleskiego zwrócił uwagę, że Polacy skorzystali z prawa przyrodzonego, „które nakazuje gwałt gwałtem odbijać, stąd insurekcja jest jedynym środkiem zbawienia dwudziestomilionowej Polski”.

Maurycy Mochnacki w „Powstaniu narodu polskiego w roku 1830” twierdził: „Pod łagodnym, obcym panowaniem Polacy powstają, bo mogą. Pod surowym, bo muszą”. Ale też warto pamiętać, że jedynie dla niewielkiej części społeczeństwa Królestwa Polskiego sprawy dotyczące bytu politycznego Królestwa i polskich interesów narodowych były czymś ważnym.

Oczywiście, że rzucanie się z motyką na słońce jest głupotą, ale powstanie listopadowe było jedynym ogólnonarodowym, które mieliśmy szanse wygrać, pod szalenie trudnymi do spełnienia warunkami, które trzeba było umiejętnie wykorzystać. Tak się jednak nie stało.

Konstytucja na papierze
Polacy z katastrofy napoleońskiej wyszli z autonomicznym Królestwem Polskim i Wolnym Miastem Krakowem. Tyle zdołali ocalić po Księstwie Warszawskim. Aktem z 27 listopada 1815 r. car Aleksander I przyznał Królestwu konstytucję. W teorii była jedną z najliberalniejszych. Gwarantowała obywatelom nietykalność osobistą, wolność religijną, wolność prasy, ochronę własności, swobody językowe i kulturalne.

Spośród 3-milionowej ludności Królestwa około 100 tys. obywateli uzyskało prawa wyborcze. Dla porównania, w tym samym okresie Ludwik XVIII nadał konstytucję, która takie uprawnienia dawała ok. 80 tys. Francuzów, choć Francja liczyła 32 mln ludzi. Praw, które mieli mieszkańcy samej Rosji, nawet nie można porównywać z tymi, które dał Aleksander I Królestwu Polskiemu.

To była jednak głównie teoria. W praktyce Aleksander robił wszystko, by w swoich rękach mieć pełną kontrolę nad Królestwem, którego był królem. Zadbał, by też na papierze mieć szeroką władzę, bo m.in. dysponował dochodami Królestwa i rozdawał wszystkie stanowiska w administracji. W rzeczywistości, jak pokazało życie, papierowe ustalenia miał za nic, gdy miał w tym interes.

Boże, chroń Aleksandra
Zanim jednak car pokazał poddanym prawdziwą twarz, był wynoszony pod niebiosa. W 1815 r. witano go w Warszawie z wielkimi honorami. Tadeusz Kościuszko ze Szwajcarii przesłał 1000 franków na wybudowanie łuku triumfalnego. Antoni Feliński napisał hymn „Boże, coś Polskę”. W refrenie śpiewano: „Przed twe ołtarze zanosim błaganie/ Naszego Króla zachowaj nam, Panie!” W hymnie porównany został do „anioła pokoju”, który połączył dwa braterskie ludy.

Do dziś wielu historyków uważa, że między polityką Aleksand- ra I a Mikołaja I wobec Polski były zasadnicze różnice. Ten pierwszy, uproszczając, chciał dobrze, choć wyszło marnie. Ten drugi, od początku miał złe zamiary w sprawie polskiej. Takie stanowisko zajął już wielki historyk, prof. Szymon Askenazy, a w ślad za nim podobnie tę sprawę oceniają inni.

Odmienne zdanie w tej kwestii przedstawił znawca epoki prof. Jerzy Łojek, a ze współczesnych np. prof. Andrzej Nowak z UJ. W ich ocenie obaj carowie prowadzili wobec Polski podobną politykę, gdy idzie o osiągnięcie celu. I Aleksander, i Mikołaj chcieli mieć Polaków „pod butem”. Różnice były w gestach, co wynikało z różnych charakterów i osobowości obu władców.

Oczekiwania społeczeństwa polskiego były zasadniczo rozbieżne z celami cara. Polacy chcieli zjednoczenia przynajmniej znacznej większości ziem dawnej Rzeczypospolitej w osobnym państwie połączonym z Rosją unią personalną, na wzór unii polsko-litewskiej. Takiego rozwiązania niczym ognia lękał się car. Pamiętał, że Księstwo Warszawskie wystawiło przeciw Rosji w 1812 r. prawie 100 tys. żołnierzy.
To Aleksander chciał – bo nie musiał – oddać Prusom już w 1813 r. znaczną część ziem Księstwa Warszawskiego, z Poznaniem i Bydgoszczą na czele. Taką postawą cara zaskoczony był nawet Fryderyk Wilhelm III, bo król Prus wiedział, że jego armia w zasadzie wtedy nie istniała.

Inaczej mogłoby się potoczyć powstanie listopadowe, gdyby Królestwo Polskie zachowało obszar Księstwa Warszawskiego, które było o 30 tys. kmkw. większe niż Królestwo, a potencjał ekonomiczny Wielkopolski i Krakowa był spory.

Za wybitnymi znawcami wojskowości, np. prof. Tokarzem, gen. Marianem Kukielem czy prof. Marianem Zgórniakiem, przypomnijmy, że w czasie powstania listopadowego udało się zmobilizować 140 tys. osób do obrony kraju, czyli dużo więcej niż w czasie insurekcji kościuszkowskiej czy wojen napoleońskich. Gdyby Królestwo zachowało obszar Księstw,a mogłoby wystawić ok. 200-tysięczną armię, równą powstańcom styczniowym, ale o lata świetlne lepiej wyszkoloną.

Kto rządził
Konstytucja przewidywała, że pod nieobecność cara rządy w Królestwie Polskim sprawował będzie namiestnik. Niemal wszystkim wydawało się oczywiste, że zostanie nim książę Adam Jerzy Czartoryski.

To niezwykle ciekawa postać w naszej historii. Najpewniej jego faktycznym ojcem był ambasador Katarzyny II w Warszawie Nikołaj Repnin ­– i książę Adam miał tego świadomość. Po upadku Polski wyjechał z rozkazu carycy do Petersburga. Tam przyjaźnił się z księciem Aleksandrem, czyli przyszłym carem, lecz współżył... z jego przyszłą żoną księżną Elżbietą Aleksejewną.

Aleksander wiedział o tym i tolerował związek swojego przyjaciela z narzeczoną, bo sam oddawał się uciechom cielesnym z Marią Naryszkinową. Cesarz Paweł powiedział jednak „dość”, gdy do­szło do niego, że dziewczynka urodzona przez Elżbietę przypominała księcia Adama. „Wygnał” Czartoryskiego na Sardynię, gdzie ten został posłem rosyjskim. Gdy Pawła zamordowano, książę Adam wrócił. Przez trzy lata był ministrem spraw zagranicznych Rosji.

Książę Adam nie został jednak namiestnikiem. W ocenie prof. Władysława Zajewskiego takiego scenariusza nawet nie zakładał Aleksander I, bo nie chciał wzmocnienia Królestwa, choć wcześniej składał obietnice jego „rozszerzenia wewnętrznego”. Prof. Zajewski podkreśla, że Czartoryski zapewne nie poprzestałby na byciu tytularnym namiestnikiem.

Takim był Józef Zajączek, generał napoleoński, w przeszłości żarliwy jakobin, który w czasie walk stracił nogi, a jego nazwisko widnieje na paryskim Łuku Triumfalnym. Sąd nad namiestnikiem Zajączkiem jest zgodny. Aleksander pozyskał wiernego, posłusznego i do upodlenia służalczego reprezentanta interesów Rosji. Dla generała sprawa polska jako problem polityczny czy obowiązek moralny w ogóle nie istniała.

Śmiano się z jego nazwiska, bo w dodatku pieczętował się herbem „Świnka”. Złośliwie kąsano go np. powiedzeniem, że „car z zajączka zrobił królika”. Marian Brandys pisze: „Nawiązując do nazwiska, pomawiano go o tchórzostwo, nawiązując do herbu – o rozpustę, chociaż nie był ani tchórzem, ani rozpustnikiem”.

Nie namiestnik Zajączek był w praktyce pierwszą osobą w Królestwie; zresztą po jego śmierci w 1826 r. Mikołaj I nie mianował już namiestnika. Głównym satrapą był wielki książę Konstanty, syn Pawła I, młodszy brat Aleksandra, starszy Mikołaja. Konstanty został osadzony w Warszawie jako wódz naczelny armii Królestwa Polskiego, ale z racji pochodzenia stał się naturalnym dyktatorem. Nikt nie był mu się w stanie ani nie śmiał oficjalnie przeciwstawić, choć był ktoś, kto miał pozycję tak silną, że nawet wielki książę nie mógł się go pozbyć z Królestwa. Kto?

Nikołaj Nowosilcow, osoba pozbawiona skrupułów moralnych, był numerem dwa w Królestwie, choć formalnych uprawnień nie miał żadnych. Był jedynie senatorem cesarstwa rosyjskiego. Stał za nim jednak car Aleksander, a potem Mikołaj, i to tak mocno, że nawet Konstanty nie był w stanie pozbyć się go ze swoich włości, czyli Królestwa..

Konstanty przeszedł do historii Królestwa jako czarny charakter. Szymon Askenazy charakteryzuje go w sposób wyborny. Zacytujmy jedynie mały fragment: „Został postrachem ludzi, odkąd tylko jakąkolwiek wziął nad nimi władzę. Od pierwszego wejrzenia samym wyglądem zewnętrznym raził i odstręczał.

W tym nieskładnym ciele szamotała się dusza dzika, spaczona, nieokiełzana, popędliwa aż do szaleństwa”. Mochnacki jeszcze ostrzej to wyraził: „Konstanty był człowiekiem powstałym w kresu, gdzie ustaje plemię zwierząt, a ród ludzki się zaczyna, połowa małpy, połowa człowieka”.

Dodajmy, że miał bujne życie seksualne, co doprowadziło go do rozwodu. Potem jednak dla kobiety, Joanny Grudzińskiej, kobiety niższego stanu, sam pozbawił się możliwości zostania cesarzem i pozbawił praw do tronu dzieci spłodzone z ich związku.

Aleksander przystał na ich małżeństwo pod tymi warunkami, ale faktem jest też, że od dawna starał się pozbawić swojego brata praw do tronu. Konstanty zgodził się również dlatego, że miał świadomość swoich ograniczeń. W zamian został faktycznym, choć nie absolutnym, monarchą Królestwa Polskiego. Prof. Łojek dodaje, że w jego ciele tkwił znaczny intelekt, spora erudycja, zdrowy rozsądek.

Konstanty nie był postacią jednoznaczną. Mieszkańcy Królestwa widzieli w nim jedynie okrutnika, którym był. Nie mieli zaś świadomości, że nierzadko starał się chronić społeczeństwo polskie przed represjami, głównie ze strony Mikołaja I. Oddajmy jeszcze raz głos Askenazemu, który tak podsumował Konstantego: „Pastwił się na Polską, a mocował się o nią z Mikołajem”.

Paradoksem Konstantego stało się, że został narzucony Polakom, nienawidził ich, ale kiedy został przez nich wygnany, nie krył tęsknoty za Polską.

Książki

Jerzy Łojek, „Opinia publiczna a geneza Powstania Listopadowego”.
Prof. Łojek był wybitnym znawcą stulecia dziejów Polski zawierających się między drugą połową XVIII stulecia a pierwszą następnego. Pisał z pasją, stawiał mocne, często kategoryczne tezy i ich zdecydowania bronił.

Budził przy tym emocje, zwykle zachwytu u czytelników i krytyki u wielu swoich kolegów po fachu. Warto jednak czytać jego książki, bo Łojek swoje prace opierał na niezwykle bogatej i szerokiej kwerendzie źródłowej. I lektura jego prac nie nuży. Czytelnik.

Marian Brandys, „Generał Arbuz”.
Bohaterem książki jest gen. Józef Zajączek, który miał życiorys podzielony jakby na dwie połowy. O pierwszej, gdy był czynnym wojskowym w okresie insurekcji kościuszkowskiej i epopei napoleońskiej, mało kto dziś pamięta.

Do historii przeszedł jako namiestnik Królestwa Kongresowego. W tej roli wykazał się ślepą lojalnością wobec cara. Nic dobrego o nim, jako namiestniku, nie można powiedzieć. Za to książka Brandysa jest wyśmienita. Iskry.

Władysław Zajewski, „Europejskie konflikty dyplomatyczne. Wiek XIX”.
Jest to zbiór kilkunastu szkiców i esejów historycznych. Wśród nich niezwykle ciekawy tekst oceniający polskie powstania narodowe w XIX stuleciu czy równie interesujący na temat mitów i antymitów powstańczych. Wydawnictwo Arcana.

Alina Barszczewska-Krupa „Generacja powstańcza 1830–1831. O przemianach w świadomości Polaków XIX wieku”.
Dzisiaj, i zapewne jeszcze przez dziesięciolecia, nie będzie można poruszać się po tamtej epoce bez znajomości książki prof. Barszczewskiej-Krupy, bo żadna inna na razie nie daje tak wielkiej wiedzy na temat m.in. sposobu myślenia ludzi, którzy doprowadzili do powstania i uczestniczyli w nim. Wydawnictwo Łódzkie.

Włodzimierz Knap, dziennikarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski