- mówi BRUNO MIECUGOW, który dziś odbierze Złoty Laur za mistrzostwo w sztuce
- Pojęcia nie mam, ale mam nadzieję, że wie szacowna kapituła.
- A gdybyś miał sam rozwinąć to uzasadnienie...
- Nigdy w życiu nie pisałem o sobie
Właściwie mnie już kilkanaście lat temu jeden z młodych kolegów nadal tytuł Mistrza, tyle że bez lauru.
- Zwracamy się nieraz do Ciebie - Mistrzu; masz świadomość, że jesteś nim dla młodszych kolegów?
- Nie. Mój sposób pisania już jest nieprzydatny dla młodych, oni piszą po swojemu.
- A gdybyś miał ich czegoś nauczyć, to czego?
- Przede wszystkim dwóch rzeczy - języka polskiego i myślenia. Od lat słyszę o odważnym dziennikarstwie, a ja nieraz mam wrażenie, że odwaga pisania nie zawsze pokrywa się z odwagą myślenia.
- Porównujesz, co się stało z dziennikarstwem w ciągu tych kilku dekad, kiedy sam uprawiasz ten zawód - jest lepiej, gorzej, inaczej?
- Nie wiem, czy jest inaczej. Pod pewnym względem jest cały czas tak samo. Przez lata zmorą polskiego dziennikarza były oczekiwania partyjnych komitetów - czy to centralnych, czy wojewódzkich, a teraz musi on pisać pod poczytność, pod zysk, pod reklamodawców. Ucisk jest taki sam, tylko śruba inna.
- Rozmawiamy w piątek, a Ty kiedyś wyznałeś: Urodziłem się źle, bo w piątek, a piątek to zły początek. Ty, racjonalista, jesteś przesądny?
- O tak, tyle że na opak. Uwielbiam, jak mi czarny kot przebiegnie drogę. Jednak z drugiej strony, jak widzę kominiarza, to się łapię za guzik. Z tym, że ja w to wszystko i tak nie wierzę.
- Nadal piszesz na maszynie marki Triumph?
- Tak, kupił ją mój ojciec w połowie lat 30. tamtego wieku za gigantyczną na ówczesne czasy kwotę 100 dolarów.
- Zacząłeś pisać na studiach, kiedy przy wódeczce zgadało się, że koledzy piszą wiersze; zatem nie chcąc być gorszy, wyrecytowałeś wiersz o kasztanach Edwarda Słonimskiego jako własny.
- Pamiętam go wciąż świetnie. I tak się spodobał, że koledzy zaczęli u mnie zamawiać wiersze. I też rymowaną fraszką debiutowałem na łamach "Szpilek" w 1950 roku.
- Skoro przywołałeś tę datę, dorzucę inną, za rok minie półwiecze od opublikowania przez Ciebie pierwszego Listu do redaktora "Dziennika Polskiego".
- Jakoś szybko to przeleciało. To już nałóg. A to, że zostałem felietonistą, wynika poniekąd ze śmierci towarzysza Stalina. Nastąpiła bowiem przedpaździernikowa odwilż, koledzy zaczęli jeździć za granicę i nadsyłać stamtąd korespondencje. To i ja siedząc na wsi w Zborowicach postanowiłem napisać do Pana Redaktora korespondencję.
- Ton satyryka u Ciebie to wynik charakteru czy czysto zawodowa umiejętność?
- Przypuszczam, że to skaza wrodzona, jak astygmatyzm, czyli krzywa soczewka w lewym oku, co sprawia, że mam krzywe widzenie rzeczywistości.
- I nic się to widzenie u Ciebie nie poprawiło?
- Ostatnio tak sobie pomyślałem, jak to ludzie wciąż narzekają, jak są niezadowoleni. A przecież 20 lat temu czego chcieli? Mieć suwerenną i niepodległą Polską - mają. Chcieli mieć gospodarkę rynkową - mają, chcieli mieć pluralizm polityczny i demokrację - mają. I w dalszym ciągu są niezadowoleni. I tu przypomina mi się stare hinduskie powiedzenie: Biada ci, będziesz miał to, o czym marzyłeś.
- A propos, masz w głowie masę anegdot, bon motów, nie myślisz, aby je spisać?
- Nawet mam tytuł na taką książeczkę, trochę ściągnięty z Kieślowskiego - "Urwany film o wypijaniu".
- To kiedy ją napiszesz?
- Pewnie nigdy, strasznie mi się nie chce pisać, nigdy nie lubiłem pisać. Choć takie _silva rerum _powinny być krótkie, a krótko to ja potrafię pisać. Długie rzeczy gorzej mi wychodzą. Raz w życiu napisałem powieść kryminalną - "Morderstwo w arce Noego", ale to dlatego, że mnie Maciej Słomczyński zmusił. A potem już mnie nikt nie zmuszał.
- A do pisania cotygodniowego Listu do Redaktora ktoś Cię zmusza?
- Niegdyś zabiegał o to adresat - redaktor Cybulski, a potem weszło mi to, jak wspomniałem, w nałóg. Jak papierosy i czytanie po nocach, bo chodzenie po nocach już mi przeszło.
- Ty po nocach, o ile wiem, to bardziej siedziałeś, na przykład w legendarnym Feniksie
- Ale to się szło - szlakiem hańby: Spatif, Feniks, Kaprys, dworzec. Dzisiaj już tylko dworzec pozostał.
- Niegdyś rzuciłeś żartem: Mój ojciec był Eugeniuszem, to ja muszę być geniuszem. I oto odbierzesz laur
- Wreszcie będą laureatem.
- Przecież to nie pierwsza Twoja nagroda.
- Ale lauru nigdy nie dostałem. A laureat powinien mieć laur. Tylko jedno mnie zastanawia; uroczystość odbędzie się w środę popielcową, a tu zamiast popiołu dostanę na głowę złoty laur. Czyli niezgodnie z tradycją.
Rozmawiał:
WACŁAW KRUPIŃSKI
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?