Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Noc kredowych śladów

Paweł Głowacki
Marta Bizoń, Kamila Klimczak, Renata Świerczyńska i Andrzej Róg
Marta Bizoń, Kamila Klimczak, Renata Świerczyńska i Andrzej Róg fot. Wacław Klag
Pięć? Dziesięć lat temu? Może osiem? Próbuję znaleźć dokładny punkt w przeszłości, ale przecież nie ma to większego znaczenia. Było - to pewne.

Było tak, że nocą czerwcową na starej bramie kamienicy przy ul. Kupa na krakowskim Kazimierzu, w ledwo żywym świetle latarni - zamajaczył narysowany białą kredą kontur mężczyzny naturalnej wielkości. Kapelusz, długi płaszcz, ręce w kieszeniach. Jakby szedł. Dalej, na ceglanym murze - kredowa kobieta w objęciach innego kredowego mężczyzny. Pewnie się kochają. I tej samej nocy, w innych żółtych światłach, na murach lub bramach innych kruszejących kamienic - inne białe kontury, inne ślady biedne, szkicowane naprędce ręką niewprawną. Kredowe dzieci bawią się kredową piłką, młodzieniec w chałacie biegnie jak opętany, kredowy starzec o lasce ogląda kredowe drzewko, kredowa przygarbiona kobieta taszczy ogromną kredową torbę, kredowy młodzieniec, poeta może, patrzy w niebo, obejmując się ramionami, bo chłodno. Co pięćdziesiąt, sto metrów - kredowe widmo. Wiele ich było, istnień chwilowych, tych przypomnień słaniających się, słabszych od deszczu. Bo cóż może sypka kreska? Ostatni Salon Poezji miał lekkość tej kredowej pamięci.

Nocą sobotnią, między 22.30 a 23.30, Marta Bizoń, Kamila Klimczak, Renata Świerczyńska i Andrzej Róg, w ramach VI Krakowskiej Nocy Poezji czytali prozatorskie, wspomnieniowe drobiazgi Henryka Voglera, niegdyś literackiego dyrektora Starego Teatru oraz Teatru Słowackiego, i śpiewali piosenki Mordechaja Gebirtiga, zupełnie uwiedzionego Kazimierzem stolarza i poety z ulicy Berka Joselewicza 5, w 1942 roku zabitego wraz z żoną i dwiema córkami w getcie krakowskim, gdzieś blisko placu, na którym stoją dziś wmurowane w bruk krzesła wyłącznie puste. Przygrywali im: Halina Jarczyk na skrzypcach, Jacek Hołubowski na akordeonie i Jacek Bylica na fortepianie. Przygrywali, tak wolę powiedzieć, bo rzec, iż grali - to jakoś za ciężko brzmi, nazbyt ciemno. A nie było ciemno.

Nic z elegii, nic z ołowiu frazy „stańcie do apelu”, żadnych łez, łkań, ponurych min, powłóczystych westchnień. Jedynie spokojna lekkość kredowej kreski. Lekkość przypomnienia rodzajowych obrazków, uwiecznionych w słowach Gebirtiga, obrazków tak zwyczajnych, jak te kreślone sypką bielą na bramach i murach Kazimierza. Ot, dziewczyna jakaś i wielka jej miłość, co nagle wybuchła, jakaś domowa sprzeczka o zupę kartoflaną, jakaś zabawna spowiedź małego złodziejaszka w czapce z daszkiem. Zwyczajne gesty ludzi raczej spokojnych, ich normalne słowa, ich spojrzenia najprostsze. Jasny, ciepły ul przeciętnej codzienności świata dawno temu skończonego. Salon niczym najzwyklejsze pod słońcem przeglądanie znalezionego gdzieś na strychu albumu obcej rodziny, w którym twarze na fotografiach czas już rozmył bardzo. Ledwo widać oczy, warg prawie nie ma. Ile jeszcze? Jeszcze trochę, lat parę, no, może piętnaście, a zostaną same kontury. A później - nawet i to nie.

Dobrze pamiętam, tamtej dalekiej nocy chwilowego istnienia kredowych ludzi na bramach i ceglanych murach Kazimierza, godzinę przed brzaskiem zaczął padać deszcz potężny. Zacinał mocno. Gdy wzeszło słońce - było już czysto. Zupełnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski