Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nocne spacery króla czekolady

Leszek Mazan, dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog
Grudniową późną porą, kiedy ruch na A-B zamiera i resztki przechodniów spieszą do domów, by zdążyć przed gniewem żony, gdzieś ze Sławkowskiej czy Jana wychodzi na zamglony Rynek starszy, niski, okrągły, lekko zgarbiony pan w meloniku i eleganckim płaszczu.

Rozgląda się po wystawowych oknach, by wreszcie przystanąć przed górą czekolad, pomadek i cukierków, spoza których wyłania się z metalowego pudełka pucołowata, absolutnie szczęśliwa twarz chłopca jedzącego czekoladę. JEGO czekoladę. Czekoladę „A. Piaseckiego”. Słodkiej legendy Krakowa.

Adam Piasecki urodził się w samą Wigilę A.D. 1873 w Bieganowie w rodzinie ekonoma dóbr hrabiów Morstinów. Miał dwanaście lat, gdy Los rzucił go do Kielc, do cukierni pana Millerowicza. Pomagał robić ciasta i obsługiwał gości codziennie przez szesnaście godzin na dobę. Potem przeniósł się na dalszą praktykę do Warszawy.

2 listopada 1893 roku wagonem trzeciej klasy przyjechał do Krakowa. Założył cukiernię. Szło mu „dobrze, ale nie za bardzo”. Bo kim był dla rozgrymaszonego Krakowa? Nikim! Żadnym tam uczniem osiadłych pod Wawelem starych mistrzów szwajcarskich czy włoskich, żadnym spadkobiercą cukierni po dziadku, ot, młody przybysz zza kordonu, z Warszawy, kto wie, może jeszcze, nie daj Boże, wichrzyciel?

Pierwsza produkcja czekolady ze znakiem „A. Piasecki” ruszyła w roku 1901 w kamienicy przy Długiej 10. „Krakowianka” i „Zdrowie” szły jak woda. Pan Adam harował jak wół, rozbudowywał zakład i sklepy firmowe, kupił w Dreźnie nowoczesne maszyny, przeniósł się na Szlak, potem na Wrocławską.

Nigdy nie brał urlopów, mieszkał z rodziną za ścianą fabryki, spędzał w swym przedsiębiorstwie całą dobę. Podobnie jak w cukierni potrafił wycofać całe porcje towaru, jeśli nie odpowiadały wyśrubowanym wymogom jakościowym. Dobra, uczciwie płatna posada u Piaseckiego była marzeniem setek ludzi, głównie kandydatek na robotnice z Krowodrzy, Kleparza, Łobzowa.

Jedna z nich, panna Danusia, po zatrudnieniu przy owijaniu karmelków wpadła szefowi w oko. Jej portret możemy oglądać do dziś na opakowaniu czekoladki o tej samej nazwie. Liczba opowieści i anegdot o Piaseckim rosła proporcjonalnie do produkcji i jego konta bankowego: że ma fioła na punkcie czystości i porządku, że tygodniówki wypłaca zawsze osobiście i zawsze w soboty o piętnastej, że nie toleruje najmniejszej kradzieży.

Po pierwszej wojnie na opakowaniach czekolad „A. Piasecki” pojawiły się malowane przez najwybitniejszych artystów sceny z polskiej historii i zabytki polskich miast. W 1939 r. fabrykę przejęli Niemcy. Po wojnie drugiej zakład upaństwowiono. Na, jak się przypuszcza, osobistą interwencję pana Boga nie otrzymała dumnego miana Stalina czy Rewolucji Październikowej, ale „Wawel”, dzięki czemu to słowo brzmi dziś nie tylko dumnie, ale i słodko. Krakowski Król czekolady nie doczekał końca wojny. 17 stycznia 1945 roku został wywieziony ostatnim transportem z Krakowa do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen, gdzie zmarł z wycieńczenia.

Rodzina mieszka nadal przy ulicy Długiej. On sam, jak się rzekło, tęskni do zapachu i smaku swojej, dziś „Wawelskiej”, ale równie świetnej czekolady. Stąd nocne wyprawy na Rynek i dyskretne sprawdzanie, czy dzieci dostaną na Gwiazdkę naprawdę dobre, bo krakowskie, słodycze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski