Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Noga Sophii Loren

Paweł Głowacki
Tym razem Krakowski Salon Poezji pełen był wierszy o miłości
Tym razem Krakowski Salon Poezji pełen był wierszy o miłości fot. Wacław Klag
Otóż: w jakiś tam sposób nie byłem ci wierny”, wyznał kiedyś Marcin Świetlicki w swojej „Korespondencji pośmiertnej”, na kartce, nic nie mówiąc, długopisem lub ołówkiem, raczej nie piórem gęsim ni złotą stalówką Pelikana.

Nie był, nie mógł być wierny, albowiem wokół trwało to, co nieusuwalne: świat. „Istniał świat. A to rozprasza”. Przypomina się ciemna rezygnacja innego poety, najwspanialszego portrecisty czekania, skazanego na fiasko: „Jesteśmy na Ziemi. Na to rady nie ma”.

No, nie ma. Lecz zanim na ostatnim Salonie Poezji, dedykowanym wszystkim wcieleniom miłości Salonie Walentynkowym, wybrzmiała Świetlickiego opowieść o nieuchronnym rozproszeniu, Anna Dymna mówiła o gigantycznej, właściwie nieskończonej liczbie wierszy, którymi wszyscy, od zawsze i w każdym punkcie globu próbowali i próbują dotknąć tajemnicy tej chemii niepojętej, która zawsze przybywa gwałtownie. I w pierwszych taktach zawsze jest cudownie, a później - zawsze jest świat. .

Rzeczywiście - szkoda liczyć. Nie do porachowania jest nieskończoność. A w niedzielne południe, przez godzinę - maleńki odprysk tej nieskończoności brzęczał, ot, jedna czwarta ziarnka piasku z Sahary. Mniej więcej tyle tego było. Od wiadomego, słynnego fragmentu Biblii, przez opowieści Dickinson, Petrarki, Karpińskiego, Donna, Laforgue’a, Leśmiana, Poświatowskiej albo na przykład cummingsa, do wierszy Mickiewicza, Wojaczka, Rilkego, Czechowicza, Kaczmarskiego, Broniewskiego i Świetlickiego „Korespondencji pośmiertnej”, plus liryka dwóch, trzech anonimów. Tyle?

Nie, wiele przemilczałem. Jedna czwarta ziarnka piasku, a i tak wszystkiego nie sposób wymienić. Tę drobinę nieskończoności czytali: Dominika Bednarczyk, Pola Błasik, Juliusz Chrząstowski i Krzysztof Piątkowski. A obok - Michał Wierba przy fortepianie. Grał stare melodie liryczne. Grał swoje impresje starych lirycznych melodii i była to gra smakowita, intymna, jak każda czułość miętowa.

Tak, świat rozprasza. Wieczór wcześniej Bednarczyk, Błasik i Piątkowski grali w premierze „Wyzwolenia”, a jest to seans pełen scen miłości grupowej i bardzo, ale to bardzo wymagającej gimnastycznie, że nie wspomnę o konieczności właściwie bezustannego skakania, biegania, kicania, tudzież turlania się oraz się czołgania, i że nie wspomnę o nocnych radosnych obowiązkach bankietowych.

Oto dlaczego ich mówienie cudzych słów miłosnych, rozkwitłe na wieczorno-nocnych rozproszeniach, było, jakie było: usprawiedliwione. I usprawiedliwiona też była recytacja Chrząstowskiego: na znak solidarności cechowej - subtelnie złączył się on z kolegą i koleżankami w cierpieniu rozproszenia. Pytanie: a gdyby czwórka cała była w formie dobrej, bądź szczytowej? Co wtedy? Oczywiście, wtedy, na przykład, Leśmianowski „Malinowy chruśniak” nie byłby „mlinufymchlusiumisiu” (przesadzam, ale tylko odrobinę), lecz właśnie „Malinowym chruśniakiem”.

Tak. Lecz co by zmieniło się w istocie? Coś więcej niż zazwyczaj byśmy z tej starej mięty zrozumieli? Nie sądzę, by wiele więcej. Blask niepojętej chemii, co przybywa gwałtownie, dalej byłby tajemnicą. Wpierw miłość nieskończenie głęboka, po czym - świat. W nim zaś rozprasza wszystko. Choćby Sophia Loren. Nie od dziś wiadomo, iż każda nieskończoność krótsza jest od nogi Sophii Loren.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski