Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nosiłem długie włosy i wielki krzyż na piersi. Wołali na mnie: Anioł

Paweł Gzyl
Nosi długie włosy i śpiewa stare piosenki. – Ale sentymentalny nie jestem – zapewnia
Nosi długie włosy i śpiewa stare piosenki. – Ale sentymentalny nie jestem – zapewnia Andrzej Tyszko
– Po pierwszych sukcesach TSA angielska firma chciała podpisać z nami kontrakt na trasę dookoła świata. Zaproponowano nam ucieczkę z kraju. „Dotrzyjcie do Berlina Zachodniego, resztą my się zajmiemy”. Nie udało się – opowiada Marek Piekarczyk

Mieszka w rodzinnej Bochni pod Krakowem. Z dala od zgiełku show-biznesu. Wybudował dom, ma przy nim ogród i własny kawałek ziemi. Pomaga mu żona, która dzieli z nim pasję do muzyki i natury. Wspólnie wychowują czteroletnią córeczkę. Gdyby nie oferta udziału w programie „The Voice Of Poland”, żyłby sobie nadal z boku, powoli, spokojnie, nieco w zapomnieniu. Ale... – Przekonało mnie to, że nie mam być jurorem, tylko trenerem. I występy na żywo, z prawdziwym zespołem.

I tak trafił ze spokojnego miasteczka prosto w centrum stołecznego blichtru. Jego kolegami zza trenerskiej ławy są młodsze od niego gwiazdy z zupełnie innego pokolenia, nawykłe do bycia w centrum uwagi mediów, przyzwyczajone do strojenia min przed kamerami. A on – ciągle ma w sercu hipisowskie ideały sprzed czterech dekad.

Hipisowska komuna w Bochni
Kiedy on zaczynał swoją przygodę z rockiem, nikomu nie śniło się o talent-shows. Śpiewać chciał od zawsze. Od momentu, kiedy usłyszał w radiu „Dziwny jest ten świat”. Założył w Bochni z kolegami zespół Biała 21 (od nazwy miejscowej ulicy), a ponieważ Cech Rzemiosł Różnych kupił chłopakom sprzęt i instrumenty, jeździli na różne pokazowe imprezy po kraju. Tak, by sponsorzy mieli jakieś dyplomy usprawiedliwiające nietypowe wydatki. – Żadnego konkursu nie wygraliśmy. Przeze mnie. Bo gdy ryknąłem te swoje zbuntowane teksty, jurorzy wycofywali się z pozytywnej oceny. Przywoziliśmy wyłącznie wyróżnienia – śmieje się.

Do Polski dotarła akurat hipisowska kontrkultura zza oceanu. Jej echem były marcowe ruchy studenckie w Krakowie w 1968 roku. Marek uczył się wtedy jeszcze w liceum, ale na znak solidarności ze starszymi kolegami zapuścił włosy. Od razu zaczęli go za to prześladować w szkole. Nie dał się. Gdy trafił na legendarnego dziś guru polskich hipisów – „Proroka” – wsiąkł całkowicie w nową subkulturę.

– Kiedy poznałem ludzi z ruchu, poczułem się częścią większej społeczności. Co roku w wakacje wyruszaliśmy w Polskę autostopem, pracując dorywczo u chłopów na roli. Po pewnym czasie założyłem w moim mieszkaniu w Bochni hipisowską komunę, którą odwiedzali ludzie z całej Europy – wspomina.

Nie sięgał po narkotyki. Mało tego – nie palił papierosów ani nie pił alkoholu. Często nocował u znajomych braci dominikanów w krakowskim klasztorze. Nosił na piersi wielki krzyż i tłumaczył wszystkim, że pierwszym hipisem był Jezus. Nazwali go „Aniołem”. Nie wzbudzał jedynie sympatii stróżów prawa. :– Co jakiś czas zamykano nas na 48 godzin. Wtedy śpiewaliśmy w celach cały czas „Hare Kriszna”. Nie mogli tego znieść i w końcu nas zwalniali. Niektórych kolegów strzyżono na siłę, ale mnie się udało. Pobito mnie natomiast boleśnie, za to, że powiedziałem do milicjantów „panowie policjanci”.

Chociaż od tamtych chwil minęły ponad cztery dekady, nadal pozostaje w duchu tym samym hipisem, co kiedyś. Wierzy w miłość, pokój i braterstwo. Jest zdeklarowanym pacyfistą. A że przy okazji został gwiazdą rocka –tylko przemawia na jego korzyść.

Koncertowe oberwanie chmury
Pod koniec lat 70. śpiewał w zespole Sektor A. Trafił z nim do finału jednego z wielu organizowanych wtedy przez domy kultury „przeglądów piosenki” w Nysie. Największą atrakcją imprezy miał być koncert młodej grupy z Opola – Tajne Stowarzyszenie A. Kiedy wyszli na scenę w podartych dżinsach, z rozwianymi włosami, z nagimi torsami i zaczęli młócić na gitarach, przeżył szok.
To właśnie było to, czego brakowało mu na ugrzecznionej scenie polskiej muzyki młodzieżowej. Drugi raz usłyszał ich w Jarocinie. Ponieważ sporo się już wtedy mówiło o jego możliwościach wokalnych, a opolski zespół nie miał frontmana, jeden z organizatorów imprezy, Jacek Sylwin, zaproponował im współpracę. Pierwszy wspólny występ TSA z Markiem odbył się kilka tygodni później na Pop Session w Sopocie.

– Dzień był bardzo duszny. Kiedy muzycy pojawili się na estradzie i przywalili w gitary, nastąpiło oberwanie chmury. Ściana deszczu lunęła na Sopot i obudziła widownię, która zerwała się z miejsc i zaczęła szaleć. Ponieważ nie zdążyliśmy opracować żadnych wspólnych numerów, miałem w czasie koncertu tylko wyjść na scenę i ukłonić się. Poprosiłem jednak kolegów, żeby zagrali jakiegoś bluesa, a ja coś zaimprowizuję. I tak też się stało.

Wykonali wspólnie „Trzy zapałki”, które wkrótce stał się wielkim przebojem.

Kariera TSA toczyła się błyskawicznie. Państwowe firmy fonograficzne od razu zaproponowały muzykom płytę. Wydany przez Tonpress singiel brzmiał koszmarnie, bo ówcześni realizatorzy nie potrafili nagrywać rocka. Dlatego zespół wymusił na wytwórni, że debiutancki album będzie nagrany... podczas koncertu. Wybór padł na Teatr STU. Na środku stała scena – a wokół niej trzystu fanów. Marek złapał zapalenie krtani, ponieważ jednak nie można było przełożyć nagrań, zaśpiewał w niższej tonacji. Płyta stała się bestsellerem.

– Angielska firma Mega chciała podpisać z nami kontrakt na trasę koncertową dookoła świata. Zaproponowano nam ucieczkę z kraju – „Dotrzyjcie do Berlina Zachodniego” – usłyszeliśmy – „Resztą już my się zajmiemy”. Niestety, tylko trzech z nas otrzymało paszporty. Reszcie odmówiono. W tej sytuacji Anglicy wycofali się – nikt nie chciał inwestować w zespół, który nie mógł wyjechać za granicę – dodaje.

Energia najczystszej wiary
Nieustanne koncerty dawały muzykom w kość. Zaczęły się niesnaski, podsycane przez różnych menedżerów. W końcu Marek wyjechał do USA. Grał, imał się innych zajęć. Zarabiał na chleb. Wrócił jednak do kraju i schował się przed wszystkimi w rodzinnej Bochni. Niedawno wraz z tamtejszymi muzykami nagrał solową płytę złożoną z coverów wybranych szlagierów bigbitowych z lat 60. – Nie jestem sentymentalny. Szczególnie, jeśli myślisz o takiej starczej nostalgii, kiedy to wspomina się z łezką w oku komunę, bo wtedy nie łamało w krzyżach i dziewczyny nas bardziej lubiły. Oczywiście, mam swoje wspomnienia, ale traktuję je jak obejrzany kiedyś ciekawy film – zaznacza.

Mnóstwo koncertów, wiele znakomitych płyt, współpraca ze znanymi muzykami. Do tego telewizyjna popularność, przekładająca się na miliony sympatyków, rozpoznających go na ulicy. Nad to wszystko przedkłada jednak jedno wydarzenie, które było spełnieniem jego młodzieńczych marzeń. Kiedy jako młody hipis bywał u krakowskich dominikanów, jeden z misjonarzy przywiózł z zagranicy na taśmie słynny musical „Jesus Christ Superstar”. Marek oglądał go z wypiekami na twarzy, nie spodziewając się, że wiele lat później wróci do niego w zupełnie innych okolicznościach.

– Zagrałem rolę Jezusa w musicalu „Jesus Christ Superstar” wystawionym przez Teatr Muzyczny w Gdyni. Praca nad interpretacją zawartych w tej sztuce treści stała się nagle podróżą w głąb samego siebie. Poszukując odpowiednich środków do wyrażenia przesłania Chrystusa, odnalazłem coś, czego przedtem nie dostrzegałem – energię najczystszej wiary. Nie oznacza to jednak, że już nie błądzę i nie zadaję pytań. Przecież to one są najważniejsze w życiu każdego z nas – przyznaje skromnie.

***

Jest bez wątpienia najbardziej bezpretensjonalnym trenerem (albo jurorem: jak kto woli) w historii polskich talent-shows. Życzliwy i wyrozumiały wobec swych podopiecznych, z sympatią odnosi się do kolegów i koleżanek, ujmuje swą skromnością i zaangażowaniem. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić bez niego „The Voice Of Poland”. Kiedy jednak otrzymał propozycję udziału w show, wcale nie było to takie oczywiste.

– Początkowo się zjeżyłem i powiedziałem, że się do takich programów nie nadaję, że nie biorę w nich udziału, bo żyję sobie spokojnie na uboczu i jest mi z tym dobrze – wspomina z uśmiechem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski