Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowa książka. Nastolatek z licencją na zabijanie

Janusz Ślęzak
Emil Marat, Michał Wójcik „Ptaki drapieżne. Historia Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego, likwidatora z kontrwywiadu AK”, Znak 2016
Emil Marat, Michał Wójcik „Ptaki drapieżne. Historia Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego, likwidatora z kontrwywiadu AK”, Znak 2016
Pamiętacie Państwo, co porabialiście mając 17 lat? Nauka, szkoła, koledzy, koleżanki... Wycieczki, sport, może kopanie piłki albo koszykówka. Zabawa, muzyka, płyty, kino, koncerty, prywatki. Pierwsze miłości, a może pierwsza praca?

Siedemnastoletni Lucjan Wiśniewski też miał już pracę. Specyficzną. Jako „Sęp” był członkiem tzw. patrolu ptaków (wszyscy przybrali „ornitologiczne” pseudonimy), żołnierzem elitarnego oddziału specjalnego 993/W kontrwywiadu Armii Krajowej, który wykonywał wyroki śmierci wydane przez sądy Polskiego Państwa Podziemnego.

Historię jednego z ostatnich żyjących likwidatorów z AK, w dużej mierze opartą na jego wspomnieniach, wydał właśnie krakowski Znak. Obszerną rozmowę z głównym bohaterem przeprowadzili Emil Marat i Michał Wójcik, laureaci Nagrody Historycznej „Polityki” za książkę „Made in Poland” - wywiad z legendarnym żołnierzem Kedywu Stanisławem Likiernikiem, jednym z pierwowzorów „Kolumba” (Stanisława Skiernika) z powieści Romana Bratnego „Kolumbowie. Rocznik 20”.

Kilkusetstronicowy wywiad z Lucjanem Wiśniewskim jest osnowa „Ptaków drapieżnych”, ale autorzy książki wzbogacili ją o inne materiały, niektóre dotychczas w Polsce niepublikowane. Dodali bogate przypisy i aneks, odwołując się do innych relacji żołnierzy AK. Nie powinno nas bowiem dziwić, że niejedna opisana tutaj akcja bojowa ma różne wersje. Jak było naprawdę, dziś już nie sposób zweryfikować.

Napisałem, że „Sęp” miał pracę, bo po lekturze jego wspomnień odniosłem wrażenie, że trochę tak traktował swoje wojenne zajęcie. Może, jak mówi, z powodu wątpliwości natury zasadniczej. Bo przecież od początku i on, i jego przyjaciele wiedzieli, że będą strzelać do ludzi. Z bliska. Czasem nie wiedząc, kim są ich cele. Jak to pogodzić z piątym przykazaniem?

Fakt, że Polskie Państwo Podziemne wydawało wyroki na kanalie, zdrajców, oprawców i konfidentów Gestapo, ale żeby wykonać rozkaz, chyba trzeba było wyłączyć myślenie. Podejść do sprawy na zimno, jak profesjonalista do swej pracy. Wątpliwości przed „robotą” mogły wszystko zniweczyć. Dawały „delikwentowi” szansę, na którą nie zasługiwał. Mogły nawet zabić likwidatora.

Jeśli szukać gdzieś dowodu na prawdziwość Bondowskiej licencji na zabijanie, to właśnie w tej historii. „Sęp” był po prostu nastolatkiem z licencją na zabijanie. „Żadnej euforii, żadnej przyjemności, żadnych rozterek. Rozkaz, spełnienie obowiązku. Chciałem mieć to jak najszybciej za sobą” - tak Lucjan Wiśniewski opowiada dziś o pierwszym wyroku, który wykonał. Pochmurny wiosenny dzień 1943 r., okolice Warschau Hauptbahnhof, czyli dworca Warszawa Główna. Tam rozpoczęła się robota, ale finał odbył się na ul. Solec, po przejechaniu kilku przystanków tramwajem.

Podszedł od tyłu. „Do dzisiaj nie wiem, kim ona była” - mówi. „Jeden strzał. W głowę. Drugi raz już nie mogłem, webley się zaciął”. Przy próbie oddania drugiego strzału rewolwer „Sępa” odmówił współpracy. Ale jedna kula wystarczyła. Oto pierwsza robota Lucjana Wiśniewskiego. Nie zlikwidował umundurowanego gestapowca czy uzbrojonego niemieckiego policjanta. Miał 17 lat, gdy na ulicy strzelił kobiecie w tył głowy. Taki dostał rozkaz.

Wszystko zaczęło się dla niego w 1940 r., gdy w Warszawie poznał ppor. Tadeusza Towarnickiego „Naprawę”, absolwenta Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni, członka konspiracji, swojego przyszłego bezpośredniego dowódcę. Wiśniewski nie pamięta dokładnie, w ilu likwidacjach zdrajców i konfidentów wziął udział. Mówi, że w ponad sześćdziesięciu. Oczywiście nie strzelał za każdym razem. Robotę przeprowadzały zespoły, czasem nawet kilkunastoosobowe. Ktoś wykonywał wyrok, ktoś inny ubezpieczał tyły, ktoś prowadził obserwację, ktoś czekał w pogotowiu, gdyby wyznaczeni likwidatorzy nawalili.

Kontrwywiad AK to nie byli wyłącznie młodzi mężczyźni czy nastoletni chłopcy. W oddziałach specjalnych niebagatelną rolę odgrywały dziewczęta, bez których nie sposób było realizować konspiracyjne przedsięwzięcia. „Teresa”, „Mira”, „Zosia”, „Hanka”, „Nina”, „Ewa” - wspomina Wiśniewski niektóre łączniczki. To one przenosiły rozkazy i broń przed robotą, zbierały ją po załatwieniu sprawy, a często prowadziły wielotygodniową, wyczerpującą obserwację delikwenta. I ginęły, tak jak ich koledzy z AK.

Spore fragmenty książki dotyczą misji Józefa Retingera, wysłannika Londynu, w kwietniu 1944 r. zrzuconego ze spadochronem do okupowanej Polski. Cała ta nie do końca jasna historia pokazuje tarcia wewnątrz polskiego podziemia. Retinger, zaufany człowiek Churchilla, o mało nie przypłacił ich życiem, otruty przez Polaków.

Jest także obszerna opowieść o powstaniu warszawskim i udziale w nim „Sępa” oraz innych likwidatorów z AK. Jest w końcu dramatyczna ewakuacja kanałami z Żoliborza i dalsza przeprawa w okolice Kampinosu oraz ostatni akord wojennej epopei - bitwa zgrupowania partyzanckiego pod Jaktorowem na południowy zachód od Warszawy.

W końcowej części książki Lucjan Wiśniewski wspomina pewien epizod z marca 1945 r. Wojna jeszcze trwała, ale w Warszawie i okolicy zaczynała już rządy nowa władza. Wszędzie byli oczywiście sowieccy żołnierze, czasem dezerterzy, siejący postrach niemniejszy niż przegnani Niemcy. To ostatnie zadanie „Sępa” przywodzi na myśl „Popiół i diament”. Tyle tylko, że u Andrzejewskiego Maciek Chełmicki ginie. Wiśniewski przeżył, ale władza ludowa długo nie dawała mu spokoju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski