Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowy Jork w dwie i pół godziny

Redakcja
Rozmowa z Marianem Ryżakiem, mieszkańcem Rytra, który w rozegranym 2 listopada 39. Maratonie Nowojorskim w stawce 40 tysięcy zawodników uplasował się na 207. pozycji, najlepszej spośród wszystkich Polaków

Jaki jest Nowy Jork w oczach kogoś, kto przejeżdża do tego molocha po raz pierwszy?

- Robi niesamowite wrażenie. Widziałem kilka stolic europejskich, m.in. Paryż i Berlin, ale tego, co doświadczyłem w Nowym Jorku, nie mogłem sobie wyobrazić. Miliony świateł, niesamowite tempo życia. Niezliczone aleje, ulice przypominające mrowisko. Przez 24 godziny na dobę miasto tętni życiem.
Trasa maratonu wiodła przez centrum miasta?
- Start zlokalizowano na wyspie Queens, na wysokości największego w Ameryce mostu Verrazano. Biegliśmy następnie przez pięć największych dzielnic nowojorskich: Staten Island, Brooklyn, Queens, Bronx i Manhattan. Metę zlokalizowano w Central Parku. Rozciąga się on na powierzchni 250 hektarów i liczy 93 km dróżek i ścieżek. Zadałem sobie trud i wyliczyłem, że w przeciągu jednej minuty, na moich oczach przebiegły po tych ścieżkach 23 osoby. W tym dwie kobiety, pchając wózki z dziećmi. Nie ulega wątpliwości: Ameryka kocha jogging.
Miał więc Pan okazję podglądnąć Nowy Jork tak trochę od podszewki?
- Miasto kojarzy mi się z kotłem, w którym gotują się różne mięsiwa, jarzyny i inne składniki. Jeden biega, inny na rogu ulicy gra na saksofonie. Ktoś siedzi po turecku i godzinami medytuje. Widziałem japońskich joginów, praktykujących swoje techniki. I nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Każdy zajęty własnym bytem, inny człowiek go nie interesuje.
To chyba niedobrze, że ludzie żyją tak sami dla siebie?
- A mi się to podoba. U nas, jeśli ktoś zaśpiewa głośno na ulicy, to w najlepszym wypadku natychmiast okrzyknięty zostanie wariatem. A w Nowym Jorku to normalne. Może źle się wcześniej wyraziłem: ludzie są raczej dla siebie tolerancyjni, niż obojętni. Wystarczyło, że w metrze rozkładałem mapę, od razu pochylały się nad nią różne osoby, chciały wytłumaczyć, spieszyły z pomocą.
Jakim cudem znalazł się Pan wśród uczestników najsławniejszego maratonu na świecie?
- Przed dwoma laty Zbigniew Konieczek, prezes nowosądeckiego Newagu, firmy, w której od 28 lat pracuję, zaproponował mi start w tym maratonie. Początkowo potraktowałem to jako żart, nie wierzyłem, że stanę do walki z największymi długodystansowcami na świecie. Prezes oraz dyrektor finansowy Bogdan Borek wiedzieli jednak, że biegam w UKS Ryter i nie odstępowali od swego pomysłu. Firma wysłała zgłoszenie do komitetu organizacyjnego, czekaliśmy na odpowiedź. Żeby zostać zakwalifikowanym do biegu, należało się wylegitymować określonym rekordem życiowym. W moim przypadku musiałem osiągnąć wynik poniżej 3 godzin i 10 minut. Udało mi się to bez problemu. Życiówkę mam przecież zdecydowanie lepszą: kiedyś w Warszawie przebiegłem 42 km 195 m w 2 godz. 36 min i 41 sekund. Później, w Berlinie zrobiłem czas 2 godz. 38 min. To chyba zadecydowało. Zostałem wytypowany spośród przeszło stu tysięcy chętnych do grupy 40 tysięcy osób biorących udział w nowojorskim maratonie. Dostałem oficjalną decyzję, z wizą, po przedstawieniu odpowiedniego dokumentu, nie robiono mi żadnych kłopotów. Newag pokrył wszystkie koszty wyjazdu i pobytu w Stanach Zjednoczonych, wyposażył mnie nawet w służbową komórkę. No to i poleciałem. Korzystając z okazji, niech mi będzie wolno wyrazić pod adresem kierownictwa Newagu słowa wielkiej wdzięczności.
Z jakimi ambicjami?
- Tydzień przed odlotem wygrałem Mały Pieniński Maraton, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że i za wielką wodą stać mnie na wiele. W ubiegłym roku w Nowym Jorku startował były poseł Zygmunt Berdychowski. Sklasyfikowany został w okolicach lokaty nr 8000. Wiedziałem, że muszę być wyżej.
Miejsce na początku trzeciej setki przerosło jednak Pańskie oczekiwania?
- Jasne, że tak. Kiedy ogłoszono wyniki przeżyłem mały szok. Nie dość, że zająłem 207 pozycję, to okazałem się w "generalce" najlepszy z Polaków, a w swej kategorii wiekowej do lat 50 dobiegłem do mety na szóstym miejscu. Takiego sukcesu nie byłem sobie w stanie wcześniej wyobrazić.
Jak Pan to osiągnięcie świętował?
- Wszyscy polscy biegacze zaproszeni zostali przez naszego konsula w Nowym Jorku. Wypiliśmy u niego po lampce szampana, zjedli po ciastku, pogratulowano nam ukończenia konkurencji, zaproszono do startu w przyszłym roku.
Czy osobiście dał Pan upust swej radości? Może jakieś piwko w pubie? Może wódeczka?
- Przyznam, że tuż po biegu, wraz z pięcioma kolegami z Krakowa obaliliśmy flaszkę czerwonego wina. Na tym się skończyło.
Powróćmy do samego biegu. Czy na trasie dopadł Pana kryzys? To podobno nieunikniona przypadłość każdego maratończyka?
- Pierwszą połówkę dystansu biegło mi się bardzo dobrze. Wydawało mi się nawet, że poprawię rekord życiowy. Dalsza część trasy wiodła jednak po mocno pofałdowanym terenie. Na czterdziestym kilometrze, już w Central Parku musieliśmy pokonać ostre wzgórze. I tam mnie dopadło... Po prostu podcięło mi nogi. Odnosiłem wrażenie, że stoję w miejscu, że drogi mi nie ubywa. Tymczasem do mety miałem jeszcze przeszło dwa kilometry. Dotarłem do celu jak na szczudłach. Na domiar złego, na ostatnich dwustu metrach stromo było jak do nieba. Najważniejsze, że się udało. Do głowy zresztą mi nie przyszło, by wycofywać się z walki.
Zwyciężył, trochę nieoczekiwanie, Brazylijczyk. Faworytami byli przecież Kenijczycy...
- Podejrzewam, że o takim rozstrzygnięciu zadecydowała temperatura powietrza oraz porywisty wiatr. Było zaledwie 4 stopnie Celsjusza, a dla ciemnoskórych, przywykłych do upałów Afrykańczyków, to zabójstwo. Najlepszy dowód, że najszybszy z Kenijczyków Tegart zajął czwarte miejsce, z czasem 2 godz. 12 min, podczas gdy wcześniej w Berlinie osiągnął wynik o siedem minut lepszy.
A w jakim czasie Pan ukończył konkurencję?
- Do mety dobiegłem po 2 godzinach 43 minutach i 23 sekundach. Tak sobie teraz myślę, że gdyby nie ten kryzys, to czas miałbym lepszy o co najmniej dwie, może nawet trzy minuty. Dałoby mi to awans o czterdzieści pozycji. Byłoby czym się chwalić: miejsce w Nowym Jorku w drugiej setce, to już nie byle co.
Wśród maratończyków panuje przekonanie, ze nobilitacją dla długodystansowca jest udział właśnie w tym nowojorskim ściganiu. Powinien się zatem Pan czuć biegaczem całą gębą...
- I tak też się czuję. Dumny jestem z faktu, że w Nowym Jorku startowałem w gronie przedstawicieli 171 państw. To była prawdziwa wieża Babel. Po prostu ulice przeistoczyły się w rzekę ludzi. No i, o czym juz mówiłem, okazałem się najszybszy w gronie rodaków.
Wzdłuż trasy zgromadziło się przeszło 4 miliony ludzi. Momentami hałas był nie do wytrzymania. Później jednak uświadomiłem sobie, że niósł mnie ten doping. Od czasu do czasu dolatywały do mnie okrzyki w polskim języku. To dodatkowo dodawało ducha, uskrzydlało.
Gdy przed 35 laty w ryterskiej podstawówce rozpoczynał Pan bieganie, do głowy pewnie Panu nie przyszło, że będzie się zmagał z kilometrami za oceanem?
- Któż by wówczas o tym marzył? Rozpoczynałem od biegania na nartach. Później, już w wojsku przerzuciłem się na lekkoatletyczne przełaje. Nastąpił potem długi rozbrat ze sportem. Zabrakło po prostu motywacji. Dopiero w 2000 roku, w gronie ryterskich pasjonatów zrodziła się inicjatywa utworzenia ośrodka biegowego. Muszę tu wymienić nazwiska Marka Tokarczyka, Czesia Łękawskiego, braci Piotrka i Tomka Brzeskich, Mariana Dobosza. Pociągnęliśmy ten wózek, wyzwoliliśmy w sobie nagromadzoną energię. Efekt jest taki, że obecnie w Rytrze trenuje regularnie czternastu maratończyków, a w ostatnim Biegu Ryterskim wzięło udział blisko 60 mieszkańców naszej miejscowości. Tym bardziej cieszę się, że mogłem reprezentować tę społeczność na wielkiej, światowej arenie i kończąc swój 28 bieg na dystansie 42 km 195 m. Zapewniam, że na tym nie poprzestanę.
Rozmawiał Daniel Weimer

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski