Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O. Benedykt Pączka jest gotów bić się o każdego człowieka. Dosłownie

Iwona Krzywda
Iwona Krzywda
O. Benedykt wierzy, że nauka śpiewania i gry na instrumentach może być dla dzieci z Republiki Centralnej Afryki szansą na lepsze życie
O. Benedykt wierzy, że nauka śpiewania i gry na instrumentach może być dla dzieci z Republiki Centralnej Afryki szansą na lepsze życie
Mówi o sobie, że jest draniem, ale właśnie takiego kocha go Bóg. W jego zespole gra już od 21 lat. Krakowski Duchowny przywraca nadzieję mieszkańcom dotkniętej wojną Republiki Środkowoafrykańskiej, a przez telefon leczy ciężko poranione ludzkie dusze z całego świata.

Ojciec Benedykt Pączka chce być jak Tesco. Dostępny dla człowieka w potrzebie siedem dni w tygodniu, przez 24 godziny na dobę. Pomaga mu w tym telefon komórkowy, z którym stara się nie rozstawać. Jego dzwonek może bowiem oznaczać, że ratunku szuka kolejny zagubiony, o którego trzeba stoczyć walkę. - Mam przekonanie, że człowiek jest ważny i o każdego jestem w stanie bić się, nawet fizycznie - mówi o. Benedykt, krakowski kapucyn, twórca Pogotowia Duchowego i misjonarz w Republice Środkowoafrykańskiej. - Raz miałem taką sytuację. Zadzwoniła do mnie gwałcona kobieta mówiąc, że jej oprawca niedługo znów pojawi się w domu. Poprosiłem ją o adres, wziąłem ze sobą dwóch kolegów „ochroniarzy” i pojechaliśmy. Ten człowiek wtedy nie przyjechał, ale szliśmy tam z postanowieniem, że jeśli będzie taka potrzeba to się bijemy - opowiada.

Krakowski duchowny mówi o sobie, że jest draniem, ale właśnie takiego kocha go Bóg. Do jego drużyny dołączył 21 lat temu i jak podkreśla, nie było ani jednego dnia, kiedy żałowałby swojej decyzji albo wątpił w jej słuszność. Powołanie odkrył dzięki talentowi wokalnemu. W drugiej klasie podstawówki zaśpiewał kolędę księdzu, który przeszedł do jego rodzinnego domu z wizytą duszpasterską. Wykonanie było tak dobre, że duchowny zaproponował mu rolę ministranta. - Z mojej wsi do kościoła miałem pięć kilometrów i tak dojeżdżałem na te msze. Uczestnictwo w eucharystii zawsze było dla mnie ważne. Na jednej z pielgrzymek spotkałem ojców kapucynów. Zobaczyłem jak bardzo są otwarci, normalnie ze mną rozmawiali, śmiali się, też chciałem tak żyć - mówi o. Benedykt.

Rozmowa to dla niego słowo klucz. Jak wielką ma moc przekonał się bardzo dobitnie. Kiedy pięć lat temu na Facebooku napisał do niego chłopak planujący samobójstwo, o. Benedykt poprosił o jego numer telefonu. Zadzwonił, porozmawiał i zdołał przekonać, że życie ma jednak sens. Tak zrodził się pomysł Pogotowia Duchowego. Idea jest prosta: każdego dnia inny ratownik pełni dyżur telefoniczny dla osób szukających wsparcia. Benedyktowi udało się zaprosić do współpracy kilkunastu innych duchownych, którzy podobnie jak on nie chcą zamykać się za murami kościołów i zakonów, ale walczyć o człowieka. Żeby skorzystać z ich pomocy wystarczy wejść na stronę internetową i sprawdzić, kto w danym momencie może odebrać telefon.

Zainteresowani dzwonią niemal non stop, z różnych części świata. Wachlarz tematów jest szeroki. Zdarzają się tacy, którzy z łatwo dostępnych numerów korzystają dla żartu albo oczekują pomocy w spłaceniu kolosalnych długów z kościelnej kasy. Jak podkreśla o. Benedykt, większość telefonów to jednak wyjątkowo skomplikowane problemy emocjonalne, o których w konfesjonale nikt nie chce opowiadać.

Rozmowa telefoniczna daje komfort anonimowości i czasu, żeby dokładnie wszystko wytłumaczyć. Dlatego właśnie do ratowników zgłaszają się ludzie z największymi życiowymi traumami. Tak jak jedna z sióstr zakonnych, która dopiero im zdecydowała się opowiedzieć o tym, że w dzieciństwie była molestowana przez ojca. Po ratunek dzwonią również ci, szukający sensu życia i powodu, żeby go sobie nie odbierać.

- Nie jestem psychologiem, ale jeśli ktoś decyduje się na telefon i mówi mi, że chce popełnić samobójstwo, ja tego nie ignoruję. Staram się szukać rozwiązań, namówić na spotkanie. To ogromna odpowiedzialność, wiele razy nie wiedziałem, co powiedzieć takiemu człowiekowi. Ale ufam Duchowi Świętemu i wierzę, że to on podpowiada mi, jak pokierować rozmową - podkreśla duchowny.

Swoje dyżury w Pogotowiu Duchownym o. Benedykt pełni z Republiki Środkowoafrykańskiej. O wyjeździe na misje marzył odkąd założył habit. Przez wiele lat pracę misjonarzy koordynował z Krakowa, w 2013 roku jego przełożeni zdecydowali jednak, że bardziej przyda się na miejscu.

Republika Środkowoafrykańska jest już dla niego jak druga ojczyzna. Pełni tam rolę nie tylko kapłana, który odprawia mszę i głosi kazania w plemiennym języku Sango, ale także konstruktora, budowlańca, mechanika, nauczyciela i radiowca. Jak podkreśla, jego zadanie to jednak przede wszystkim „dawanie nadziei”. Kiedy wyjeżdżał na misję, w kraju, który wybrał za cel swojej podróży, właśnie wybuchała wojna domowa, w niektórych rejonach konflikt cały czas trwa. - Republika Środkowoafrykańska jest nękana przez wojny, bo znajduje się tam bardzo wiele złóż naturalnych: złota i ropy, a w wyniku tych walk umierają niewinni ludzie - opowiada.

Ze złem w najczystszej postaci o. Benedykt w Republice Środkowoafrykańskiej spotkał się wielokrotnie. Jego ślady stara się jednak zastąpić śladami Boga. W przenośni i dosłownie. Kiedy jedną z miejscowości zaatakowali rebelianci, którzy zabili 21 niewinnych osób, także dzieci, postanowił, że w miejscu rozlewu ich krwi stanie kaplica miłosierdzia bożego. Sam przygotował jej plan, zebrał potrzebne środki na jego realizację i zabrał się za budowę. W środku zawisł specjalny obraz, który dzięki jego staraniom poświęcił papież Franciszek.

Z ranami, które w sercach mieszkańców Republiki Środkowoafrykańskiej jeszcze się nie zabliźniły, postanowił walczyć również przy pomocy muzyki. W czasie swoich pierwszych wizyt na miejscu odkrył, że chociaż mieszkańcy tego kraju wyjątkowo kochają śpiewać i tańczyć, nie działa tam ani jedna szkoła muzyczna, gdzie mogliby rozwijać swój talent. Obiecał więc Bogu, że jeśli kiedyś zdecyduje się wysłać tam na misje, postara się to zmienić. Pół roku temu jego marzenie stało się rzeczywistością.

- Na pierwszy casting przyszło ponad 500 dzieci w wieku od 6 do 12 lat. Mieliśmy plan, żeby przyjąć ich trzydzieścioro, w końcu zdecydowaliśmy, że klasa będzie liczyć 54 osoby. Muzyka to balsam dla duszy, kiedy po raz pierwszy wspólnie zaśpiewaliśmy piosenkę o pokoju, wszyscy płakaliśmy - opowiada o. Benedykt.

W ramach zajęć uczniowie uczą się nut, śpiewu i gry na klawiszach i perkusji. W szkole mogą liczyć także na posiłek, którego często nikt inny nie jest im w stanie zapewnić. Krakowski duchowny liczy, że szkoła stanie się dla małych mieszkańców nie tylko okazją do realizowania swojej pasji, ale również szansą na lepszy start. W ramach zajęć dzieci poznają również tajniki języka angielskiego, który w przyszłości pozwoli im swobodnie porozumiewać się z mieszkańcami innych krajów.

Edukacja muzyczna dopiero startuje, ale o. Benedykt chce wypracować cały system, który będą mogli kontynuować także następcy, kiedy jego misja dobiegnie końca. Ryzykować swojego życia się nie obawia, martwi go tylko, że przez szybkie tempo, które sobie narzucił, dopadnie go zawał. - Jeśli za innego człowieka, mogę umierać już dziś. Jestem gotowy - przekonuje. - Może tylko jeszcze wyspowiadałbym się, chociaż grzechów ciężkich na sumieniu nie mam - dodaje.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 16

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski