Przed sezonem do Wisły Kraków trafiło aż trzech piłkarzy Ruchu Chorzów. Ale tylko jeden z nich jest Ślązakiem „pełną gębą”. – Nie wychodzę na „pole” czy na „dwór”, ale na „plac” – śmieje się urodzony w Rybniku Michał Buchalik.
Ludzie pochodzący z tego śląskiego miasta zwykle są bardzo przywiązani do swojej „małej ojczyzny”. – Tam się urodziłem i wychowałem, tam zaczynałem grać w piłkę. Tego się nie zapomina – deklaruje Buchalik.
Uwaga na piranie
Żartuje, że jego rodzinne miasto znane jest w kraju głównie z tabloidowych historii o „potworach” z rybnickiego zalewu. – Były kiedyś doniesienia o piraniach, które miały tam pływać – śmieje się. – Padł tam też rekord, bo złapano największego suma w Polsce. Wszystko przez tamtejszą elektrownię. Woda jest przez to cieplejsza. Jak byłem mały, to pływałem w tym jeziorze, ale wtedy na szczęście piranii nie było.
Piłkarskiego fachu Buchalik uczył się w Górniku Boguszowice, a potem w związanym ze wspomnianą elektrownią Energetyku ROW-ie. Jako 19-latek trafił do ekstraklasowej Odry Wodzisław. Nie było mu jednak dane długo cieszyć się elitą.
– Zawsze byłem wdzięczny Odrze, bo tam dostałem szansę ogrania się w seniorskiej piłce – podkreśla. – W ekstraklasie w barwach Odry wystąpiłem wprawdzie tylko w czterech spotkaniach, ale po spadku rozegrałem cały sezon w I lidze. Nabrałem doświadczenia.
Nie miał daleko do rodzinnego domu, gdzie zawsze słychać było melodię śląskiej gwary.
– Do tej pory rodzice i dziadkowie jej używają. Jak przyjeżdża się do nich, to rozmawia się z nimi po śląsku. Ja też potrafię mówić gwarą, nie jest to dla mnie wyzwanie – zapewnia.
Czyli zoki, a nie skarpetki i aszynbecher, a nie popielniczka? – No właśnie. Kiedy jednak z Wodzisławia przeniosłem się do Gdańska, to już w ten sposób trudno było mi się dogadać.
Musiał przestawić się na polski. – Teraz już raczej nie zdarza się, by koledzy się ze mnie podśmiewali. Ale gdy zmieniałem Odrę na Lechię, to wplatałem w zdania śląskie słowa. Teraz czasem rozmawiamy sobie nieco gwarą z Maćkiem Sadlokiem, on jest z Dankowic – wyjaśnia.
Ślub zmienił wszystko
Trochę trwało, nim w Gdańsku Buchalik przebił się do pierwszego składu, aż wreszcie zaliczył niezły sezon 2012/13. Wydawało mu się, że wszystko zaczyna się stabilizować. Poznał kobietę swojego życia, zaplanowali ślub. I podobno właśnie ten ślub przewrócił jego życie zawodowe do góry nogami. Tak przynajmniej wspominają to ludzie związani z Lechią. Bramkarz nie najlepiej trafił z terminem tej uroczystości.
– Specjalnie zaplanowaliśmy ślub na czerwiec, bo we wcześniejszych latach był to dla piłkarzy ekstraklasowych miesiąc wolny. Jednak wprowadzono reformę ligi, która przyspieszyła przygotowania do nowego sezonu – tłumaczy Buchalik.
– W efekcie drużyna była wtedy na obozie w Gniewinie. A że wcześniej wszystko było zaplanowane, to ślub musiał się odbyć. Rozmawiałem z trenerem Michałem Probierzem, zapewniał mnie, że nie będzie z tym żadnych problemów. Zwolnił mnie na ślub, ale dwa tygodnie potem okazało się, że trener nie widzi mnie już w składzie Lechii.
Czy nie żałuje, że nie udało się zostać w Gdańsku? Teraz Lechia jest na ustach całej Polski, dużo mówi się o budowaniu tam silnej drużyny. – Nie mam żalu, choć plany były inne. Po ślubie chcieliśmy zostać w rodzinnym mieście żony, mieliśmy już przygotowany tam swój domek. Wszystko było poukładane – przyznaje. – Sytuacja jednak inaczej się potoczyła i myślę, że ostatecznie dobrze się stało. Podjęliśmy decyzję o powrocie na Śląsk. Ruch wtedy wyciągnął do mnie rękę.
Siła spokoju
Jego znajomi, a także jego agent Maciej Zieliński, zgodnie twierdzą, że Buchalik to bardzo spokojny i zrównoważony facet. Zwłaszcza jak na bramkarza. – Wiadomo, że bramkarzy ludzie postrzegają jako specyficznych gości, którzy mają trochę „poprzewracane” w głowie. Na co dzień jestem jednak w miarę spokojnym człowiekiem. Dopiero gdy przychodzi mecz czy trening, to się zmieniam, staram się trochę „rządzić” na boisku. Mecze przeżywam zupełnie inaczej niż życie prywatne – tłumaczy wiślak.
A potem? – Po treningu lubię spędzać czas z żoną, pojechać gdzieś razem, coś zobaczyć – wyznaje. Czyli prawdziwy „family man”, jak mawiał dawny trener Wisły Dan Petrescu.
Z Chorzowa do Krakowa
Niektórych przeprowadzka Buchalika z Ruchu do Wisły mogła dziwić. W końcu „Niebiescy” zakończyli ostatni sezon przed „Białą Gwiazdą” w tabeli, to oni reprezentują Polskę w europejskich pucharach.
– Trener Ruchu Jan Kocian wiele razy podkreślał, że chciał, bym został w Chorzowie – przyznaje Buchalik.
– Jestem bardzo wdzięczny zarówno słowackiemu szkoleniowcowi, jak i trenerowi Ryśkowi Kołodziejczykowi, za to, że postawili na mnie w zeszłym sezonie. Oceniam ten etap w Ruchu jako krok do przodu w karierze. Z jednej strony szkoda, że nasza współpraca się skończyła, ale z drugiej – cieszę się, że jestem w Wiśle.
Przed Buchalikiem teraz trudne zadanie. Musi stać się godnym następcą Michała Miśkiewicza, który miał dobry sezon. – Kibice czy dziennikarze będą porównywać mnie do Miśkiewicza i oceniać przez pryzmat jego występów. Nie boję się takich wyzwań. Stać mnie na to, by zagrać podobny, a może nawet lepszy sezon – deklaruje.
Rękawice Schmeichela
W trzech ligowych meczach puścił cztery bramki. Potwierdził opinie, że na przedpolu i w grze nogami radzi sobie lepiej niż poprzednik. We współczesnym futbolu ten ostatni element bramkarskiego fachu odgrywa coraz ważniejszą rolę. Udowodnił to na mundialu Manuel Neuer.
– Moim zdaniem Neuer to najlepszy bramkarz na świecie. Człowiek się na nim wzoruje, wyciąga wnioski, oglądając jego występy. A potem na treningu próbuje wprowadzać te nowe elementy. Gra nogami, u nowoczesnego bramkarza to już jest „mus”. I jeżeli któremuś golkiperowi brakuje tego elementu, to jest niestety „średniakiem” – nie kryje Buchalik.
Który spośród polskich bramkarzy jest dla niego wzorem? – Jest paru polskich golkiperów, którzy grają w mocnych ligach i robią fajną karierę. Chciałoby się iść ich śladami. Stąpam jednak twardo po ziemi i chcę żyć teraźniejszością. Jestem w Wiśle i to jest dla mnie najważniejsze. Jak byłem mały, to kibicowałem Manchesterowi United. Na rękawicach pisało się nazwisko Petera Schmeichela. To był mój idol – uśmiecha się.
Na razie próbuje oswoić się z Krakowem i swoim nowym miejscem pracy.
– Pozytywnie zaskoczyła mnie nasza baza w Myślenicach. Mamy świetne warunki do treningów. A co do niespodzianek na minus, to poznaliśmy z żoną ceny mieszkań w Krakowie. Chcieliśmy tu kupić jakieś lokum i te ceny nas trochę zszokowały. W Chorzowie były dużo niższe.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?