Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O pamięci w Gdyni

Redakcja
Właściwie to mógłby być (może powinien ) list do reżysera Antoniego Krauze. Łączą nas z Antonim od dawna przyjacielskie relacje. Mam nadzieję, nie poczyta mi za niewłaściwe tych publicznych wyznań. Bo też i łączą nas podobne spojrzenia na dzisiejszą świata ofertę. Podobne nasze tej oferty wyceny.

Leszek Długosz: Z BRACKIEJ

Nie bardzo mogłem pojąć, na czym polegać mógł entuzjazm Antoniego, kiedy relacjonował swoje entuzjazmy dla miasta Gdyni. A było to podczas kręcenia tamże zdjęć do (nagradzanego, słynnego już dziś ) filmu Antoniego "Czarny czwartek”. Tym, którzy nie wiedzą przypominam – o wypadkach (eufemistycznie) a realistycznie – o masakrze w Gdyni w grudniu 1970 r. Antoni nie mógł się "nazachwycać ” jak w tej Gdyni normalnie, porządnie, miło i życzliwie. Właściwi ludzie, wszystko na swoim miejscu. I wszystko się da.

Słuchałem z ulgą, że tak pospieszono reżyserowi tego obrazu z życzliwą współpracą. Od funduszów, po realną pomoc. I jak podkreślał Antoni – od tzw.zwykłych ludzi na ulicy, po władze miasta. Na wszelkim szczeblu.

Właśnie zdarzyło się – pojechałem do Gdyni i ja. Doświadczyłem, lepiej zrozumiałem. Prezydent miasta Gdyni, z najlepszym w Polsce wynikiem, od wielu kadencji jest ciągle tym samym wybieranym tam gospodarzem miasta. W Gdyni jest prezydent Szczurek i właściwie mogłoby nie być wyborów. Z kim nie rozmawiałem, taką słyszałem tam opinię.

Jest człowiekim spoza klucza partyjnego. A jak gospodarzy, jakich dobiera sobie ludzi, widać. W Gdyni nie byłem dość dawno, teraz ujrzałem naprawdę ładnie, przyjaźnie urządzone miasto, piękne dekoracje świąteczne. Akurat taki czas, ale wartoby to zobaczyć! Imponujące inwestycje, komunikacja, tzw. infrastruktura, myślenie do przodu. Fundusze widać na to wszystko wystarczają. Nie chcę wystawiać laurki, nie mam żadnego powodu, ale com sam zobaczył i usłyszał, wreszcie dołożę – i to, czego sam doświadczyłem, na laurkę samo mi sie tu składa. I tu jestem chyba przy właściwych Antoniego powodach do gdyńskiego ukontentowania. Otóż właśnie to. Rodzaj ludzi. Ich odpowiedzialność, przejrzystość postępowań, szacunek dla właściwych spraw. Plus naturalna życzliwość. Od wielu nie tylko gdynian usłyszałem: w Sopocie kiepsko, niejasno. Sporo się tam napaprało. W Gdańsku mało zrobiono. W Gdyni, tak ! W Gdyni najlepiej! A wszystko to dzieje się w mieście, które nie ma przecież i stu lat. Dzisiaj ten "przedwojenny wynalazek Eugeniusza Kwiatkowskiego” jest dynamicznym, przyjaznym i ładnym miejscem do życia. Kropka.

Po co tam byłem? Powierzono mi koncert, który miał zakończyć tamtejsze obchody z okazji 30-lecia stanu wojennego. Po całodziennym programie, jaki rozegrał się wcześniej , zaproszono publiczność na wieczór do historycznego (w stanie wojennym niezwykle aktywnego) podziemia kościoła Franciszkanów. Ode mnie zależała zawartość i charakter wieczornego finału. Oto zadanie. Utrafić we właściwy ton. Połączyć dawne, z tym co dziś oferuje czas. Wybrałem wiersze i piosenki i te "historyczne”, z tamtych lat, i te z dziś. Zespół muzyczny z dynamiką i barwami wspierał pięknie. Musiała być tknięta (bo powinna) i tamta bolesna pamięć, i chciałem jednak jakoś wyprowadzić myśli z tamtych spraw, i ocieplić nastrój. Zakończyć ogólniejszą, przełamującą wszperspektywą. Myślę, że wielce sprawdził się w tej funkcji dawny mój utwór. Właśnie ta słowno-muzyczna interpretacja moja, najbardziej popularnego przesłania księdza Twardowskiego. Spieszmy się spieszmy kochać ludzi...

Wnętrze ogromne, kamienno-szare, zimne, prawdę mówiąc, nieprzyjazne, napełniło się muzyką i słowem. Rozjarzyło się światłem. I oklaskami publiczności. Powstałej przy końcowych pożegnalnych utworach, w ten sposób podkreślającej swoją więź. Myślę i dziś: ten wieczór to było coś więcej niż tylko tzw. koncert . To jakieś wspólne porozumienie. Patetycznie powiem nawet – uniesienie? Z powodów nadrzędnych. Ot tak to ujmę.

Tak było w Gdyni. I gdyby to był list do Antoniego K. tak pewnie bym zakończył relację. Drogi A. Jak dobrze wiemy, życie ma wiele poziomów naszych satysfakcji i udręk. Wróciłem do Krakowa, umordowany jak mało kiedy. Czyli jak należy. Ale i jak mało kiedy "radośnie rozmiękczony”. Dla takich chwil i spraw warto sie tak umordować. Zresztą sam to nieźle znasz. Ale tak to jest: Dobrze, to już było, ale teraz? Co dalej ? Dalej, niebawem? Hm... Przed nami cały obiecująco nienapoczęty kalendarz!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski