MKTG SR - pasek na kartach artykułów

O pewnym wieczorze

Redakcja
Szanowni Państwo, zbliżają się święta Bożego Narodzenia, a więc przerwę swoje rozważania na temat kultury jazdy, gdyż w tym świątecznym nastroju nie chcę narzekać, a raczej porozmawiać z Państwem o czymś miłym.

Zofia Gołubiew: DROBIAZGI KULTURY

Przeczytałam ostatnio w "Dzienniku Polskim” artykuł pani Agnieszki Malatyńskiej-Stankiewicz o limerykach. Jestem od dawna ukrytym "limerykopisem” – od czasu, gdy dostałam w prezencie pięknie wydaną czarną kwadratową książeczkę z utworami Edwarda Leara "Dong, co ma świecący nos”. A było to naprawdę dawno temu.

W tekście pani Agnieszki znalazłam informację, która mnie zaskoczyła – nie wiedziałam bowiem, że limeryki pisał również Jacek Kaczmarski – a równocześnie przywołała pewne miłe wspomnienie.

Był początek lat 2000, w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie zakończył się właśnie recital Jacka Kaczmarskiego, który zresztą nie po raz pierwszy u nas koncertował. Zaprosiłam artystę i kilka zaprzyjaźnionych osób do gabinetu na symboliczną kawę. Po krótkim czasie atmosfera zrobiła się ogromnie sympatyczna, na stole zjawiła się niezła stara whisky, jakieś kruche ciasteczka. Jacek wówczas jeszcze palił papierosy, przyznam się Państwu, że ja też. Rozmowy toczyły się o wszystkim i o niczym, ale wkrótce moi znajomi poczuli się tak, jakby znali Jacka od dawna, a on chyba podobnie.

I wtedy, jakoś tak w odruchu, ułożyłam na poczekaniu limeryk, który do dziś pamiętam:

Pewien z Australii Jacek, poeta,

ostatniego zadusił peta,

wypił swą whisky

i… stał się bliski

Muzeum – choć był bez bileta.

Wyrecytowałam. Jacek był zachwycony, w rewanżu wziął gitarę i zaśpiewał coś wierszem o mnie – do mnie. A potem już poszło: każdy z gości mówił dwa słowa o sobie, a Jacek improwizował; z wrodzoną błyskotliwością i poczuciem humoru układał o danej osobie rymowaną opowiastkę i śpiewał ją w rytmie bluesa, akompaniując sobie na gitarze trzymanej charakterystycznie – gryfem po prawej stronie, był przecież leworęczny.

Wieczór zakończył się… po drugiej w nocy. I zapewne zapadł w pamięć nie tylko mnie.

Dzisiaj, przypomniawszy go sobie dzięki "pani-Agnie-szkowym” limerykom, pomyślałam, że takie bezinteresowne, bezpretensjonalne, improwizowane chwile zdarzają się coraz rzadziej. Bez biznesu, bez "pi-aru”, promocji, reklamy, marketingu, wytycznych i procedur, analizy opłacalności itp. – słowem: bez tego wszystkiego, co obecnie nami rządzi. A za to z poezją, w rytmie bluesa, ze szczerymi rozmowami, serdecznym poznawaniem się nawzajem, z humorem i sympatią.

A już jeżeli takie wieczory jeszcze się zdarzają, to z pewnością właśnie w Krakowie.

Życzę Państwu, i sobie, byśmy cenili te rzadkie chwile, umieli się nimi cieszyć i byśmy mieli ich jak najwięcej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski