Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O północy w Paryżu

Redakcja
Woody Allen kontynuuje eskapadę po Europie. Zwiedził już Londyn i Barcelonę, teraz czas na Paryż, miasto sztuki i miłości, a także miłości do sztuki.

Rafał Stanowski: FILMOMAN


Fot. Kino Świat

Przyznam, że do Woody’ego straciłem serce. Od "Drobnych cwaniaczków” nowojorski mistrz kina intelektualnego zaczął rozdrabniać swój talent, serwując dania nie zawsze godne mistrza filmowej kuchni. Mojąnieufność przełamał jednak Andrzej Kucharczyk, szef Krakowskiego Centrum Kinowego ARS, pisząc na Facebooku o "pozytywnym zaskoczeniu”. Pozwoliłem się więc zaskoczyć Allenowi – i to na samym początku.

W pierwszych kadrach Amerykanin serwuje pejzaże, które mogłyby posłużyć jako natchnienie dla malarzy z Montmartre’u. Narrator dopowiada, iż mógłby zostawić willę z basenem w Beverly Hills dla paryskich plenerów. Następny kadr pokazuje, że słowa te wypowiedział nie Woody, lecz aktor Owen Wilson, grający tu główną rolę. Głosy obu brzmią prawie tak samo!

Reżyser zgrabnie rozwija fabułę, balansując na granicy ciętego żartu i sarkazmu. Bohatera wkłada w niewygodny gorset społeczny – ten niespełniony pisarz, na co dzień scenarzysta hollywoodzkiej papki, przyjeżdża do Paryża szukać natchnienia. Ale nie tylko – przybywa wraz z narzeczoną i, co gorsza, jej rodzicami, którzy prowadzą międzynarodowe interesy. Odkrywa więc (nie)dyskretny urok burżuazji, której maniery w amerykańskim (do tego – republikańskim) wydaniu przypominają słonia kręcącego się w składzie drogiej porcelany.

Podobne szarady dobrze znamy z twórczości Allena. Wracają wspomnienia dawnych filmów Woody’ego, w których potrafił zestawić autotematyczną refleksję z ironiczną obserwacją świata.

Paryż napawa Allena nostalgią. Przypomina o przeszłości, upływie czasu, o latach 20., kabarecie, a zagłębiając się jeszcze dalej – o belle epoque, wystawnych balach, pałacach monarchów. Niespodziewanie "O północy w Paryżu” zmienia się z allenowskiej satyry w refleksję nad upływem czasu. Bohater zanurza się w przeszłość, by poznać wybitnych artystów – Hemingwaya, Picassa, Bunuela czy Dalego (świetna kreacja Adriena Brody’ego). Nietrudno się domyślić, że to również ukochane czasy Allena, miłośnika przedwojennego jazzu. Mistrz nie spogląda jednak bezkrytycznie na to, co jest passe, lecz dostrzega tu intelektualną pułapkę; każde pokolenie tęskni za tym, co było, uciekając od presji teraźniejszości. Bohater pragnąłby się przenieść w lata 20. Adriana, muza Picassa, marzy o belle epoque. Z kolei Gauguin i Matisse chcieliby malować w renesansie. To błędne koło nie zna końca.

Allen zaskakuje autorefleksją. Ten film jest wyznaniem miłości do czasów, które przeminęły. Wyznaniem dokonanym z pełną świadomością wszystkich niuansów. Także tego, że sam Allen – podobnie jak jego sztuka – przemija. A najlepsze filmy już, zdaje się, nakręcił.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski