Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O przyjaźni

Redakcja
BRUNO MIECUGOW

   TRANSPARENTNIE SZANOWNY
PANIE REDAKTORZE!
   
   Nie rozumiem ani w ząb po angielsku (po amerykańsku też nie), natomiast dobrze znam język polski, a teraz okazuje się - o dziwo! - że lepiej rozumiem Amerykanów niż rodaków. Już się Pan chyba domyśla, o czym chcę dziś porozmawiać. Oczywiście o biadaniach, jakie się u nas rozlegały nad niewdzięcznością Amerykanów. Jesteśmy przecież najlepszymi przyjaciółmi Stanów Zjednoczonych w całej Europie (a może i na całym świecie), a jak one nas traktują?! O zniesieniu wiz nie ma co marzyć, offset też nie taki jak być powinien, kontraktów w Iraku polskie firmy dostaną tyle, ile szakal pustynny napłakał, zamiast dolarów na modernizację naszej armii dostaliśmy samoloty, które Anglicy oddali Amerykanom jako zbyt stare itd., itp. Głośno więc wyrażamy swój zawód i niezadowolenie, że my dla Ameryki wszystko, a ona dla nas prawie nic! Czy tak ma wyglądać prawdziwa przyjaźń?
   Moim zdaniem właśnie tak ma wyglądać. Uczucie przyjaźni jest przecież nie tylko wzniosłe, ale i bezinteresowne. Kiedy przyjaciel jest w potrzebie, spieszę mu z pomocą i udzielam wszelkiego wsparcia, na jakie mnie stać, nie pytając, czy będę miał cokolwiek w zamian. Jeśli jadę do przyjaciela w odwiedziny, to przecież nie oczekuję, że mi zwróci koszty podróży, jeśli pomagam mu np. w remontowaniu mieszkania, to nie wymagam, żeby płacił mi dniówkę. Wystarczy mi parę miłych słów, serdeczny uścisk dłoni i poklepanie po ramieniu. A tak właśnie zrobił prezydent Bush! Nie ulega więc żadnych wątpliwości, że Amerykanie traktują nasze stosunki jako prawdziwą, czyli bezinteresowną przyjaźń, a to znaczy, że nie czują się zobowiązani do robienia z nami interesów. Przyjaciel rewanżuje się jakimś drobnym prezentem, jak choćby wysłużone samoloty...
   Jeśli na tej irackiej imprezie chcieliśmy coś zarobić - a wielu właśnie na to liczyło - to należało sprawę załatwiać zgoła inaczej. Trzeba było powiedzieć Amerykanom: - Dobrze, poprzemy waszą interwencję w Iraku, gotowi jesteśmy ruszyć u waszego boku na Saddama, narażając na szwank nasze stosunki z Francją i Niemcami, ale pod warunkiem, że... I tu następowałaby lista konkretnych wymagań - podkreślam: wymagań, a nie pobożnych życzeń i mglistych nadziei. Jeżeli chcieliśmy dostać lukratywne kontrakty przy odbudowie Iraku, uzyskać zniesienie wiz dla polskich obywateli, wytargować lepsze warunki offsetu, otrzymać spore kwoty na modernizację armii itd., to należało te warunki postawić z góry. Wtedy zaczęłyby się nad taką listą negocjacje - jak to zwykle między partnerami w interesach (a nie między przyjaciółmi) bywa - zakończone decyzjami wiążącymi obie strony. Krótko mówiąc, należało rozmawiać językiem biznesu - najlepiej rozumianym przez Amerykanów - nie zaś miłosnym gruchaniem.
   No, i na koniec rzecz najistotniejsza, czyli pytanie: czy Polska ma prawo uważać się za przyjaciela Stanów Zjednoczonych? Zdaję sobie sprawę, że pytanie takie oburzy większość rodaków, bo czy można w tej kwestii mieć jakiekolwiek wątpliwości?! Czy mało daliśmy dowodów przyjaźni od zarania dziejów USA aż po dzień dzisiejszy? Zanim się jednak zaczniemy oburzać, zastanówmy się przez chwilę nad istotą przyjaźni. Niewątpliwie jest to uczucie łączące co najmniej dwie osoby, dwie grupy ludzi, dwa narody itp. Z natury rzeczy nie może więc być jednostronne. Nie istnieje coś takiego jak przyjaźń bez wzajemności. W taki sposób można się natomiast zakochać, a wtedy oczekuje się wzajemności, liczy się na nią i zgłasza pełne zawodu pretensje, gdy druga strona nadziei tych nie spełnia. A czyż nie tak właśnie wyglądają nasze reakcje na amerykańską "niewdzięczność"?
   Zatem na pytanie, czy Polska może uważać się za przyjaciela Ameryki, należy odpowiedzieć przecząco. Nie jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy nieszczęśliwie zakochanymi wielbicielami Ameryki.
   W tej sytuacji wszelkie nasze pretensje i żale tracą jakikolwiek sens. O ile bowiem można mieć żal do przyjaciela, że nas zawiódł, że zachował się nie tak jak powinien, o tyle trudno winić o cokolwiek przedmiot naszego - zgódźmy się, że przesadzonego - uwielbienia. Możemy co najwyżej użalić się nad sobą, żeśmy tak nieszczęśliwie ulokowali swe uczucia, ale chyba nie warto. Lepiej byłoby pomyśleć o lepszym lokowaniu uczuć na przyszłość, a najlepiej - w ogóle dać sobie spokój z uczuciami i zabrać się do robienia interesów. Oczywiście dobrych, bo kto umie je robić, ten miewa wielu przyjaciół...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski