To jedno zdanie, autorstwa dziennikarki CNN Fridy Ghitis, trafia w sedno. Władimir Putin prowadzi równolegle dwie wojny: jedną w kurorcie nad Morzem Czarnym, wizerunkową, drugą kilkaset kilometrów dalej na północny zachód, znacznie dla niego ważniejszą – o wpływy.
Na igrzyskach tematu Ukrainy w zasadzie nie ma. Został wydany tylko oficjalny komunikat, że część ukraińskich sportowców w związku z rozgrywającym się w ich kraju dramatem zrezygnowała ze startu i wraca do ojczyzny. Poza tym olimpijska codzienność: zabawa, zawody, medale. Show must go on. Sytuacja jest, delikatnie mówiąc, niezręczna. Dysonans byłby zawsze, niezależnie od miejsca, w którym odbywałyby się igrzyska – nagłówki o Ukrainie tak czy siak sąsiadowałyby z rozrywkowymi olimpijskimi newsami – niemniej tu przybrał wyjątkowe rozmiary.
W Soczi Putin gospodarskim okiem dogląda imprezy, gdzieś pomiędzy dyrygując ukraińskim kryzysem. MKOl milczy, w końcu jest – co podkreśla się na każdym kroku – apolityczny. Może i jest, tylko wyraża się to w ten sposób, że sportowcom, którzy chcieliby wykonać jakiś gest solidarności z Ukraińcami, grożą kary. Zatem, wracając do meritum, w którą Rosję Putina chcecie uwierzyć?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?