18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O wyniku wyborów zdecyduje Ohio

Redakcja
Fot. Paweł Stachnik
Fot. Paweł Stachnik
ROZMOWA. Z dr. PAWŁEM LAIDLEREM, wicedyrektorem Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego - o kończącej się kampanii prezydenckiej w USA i o tym, co może być ważne w jutrzejszym głosowaniu

Fot. Paweł Stachnik

- Czy ta kampania prezydencka różniła się od poprzednich?

- Napoczątku wydawało się, że będzie nudna izwyczajna. To znaczy obydwaj kandydaci będą prezentowali swoje programy, aodczasu doczasu - zgodnie ze zwyczajem - użyją czarnego PR-u, by uderzyć wprzeciwnika. Głównym celem będzie zdobycie poparcia wtzw. swing states, czyli stanach, wktórych głosowanie zdecyduje ozwycięstwie. Sytuacja zmieniła się porozpoczęciu debat telewizyjnych, aprzebieg pierwszej znich był zaskoczeniem dla wszystkich. Okazało się bowiem, że politykiem lepiej wypadającym, wypowiadającym się racjonalnie i**punktującym przeciwnika jest Mitt Romney.

Osobiście nie uważam, że ta debata zmieniła przebieg wyborów, ale bez wątpienia wpłynęła bardzo poważnie naodbiór kandydatów przez wyborców. Ludzie zaczęli uważniej przyglądać się każdemu znich, apoparcie dla - wydawało się - zgóry przegranego Romneya wzrosło. Im bliżej terminu głosowania, tym kampania stawała się ostrzejsza imówiło się ocoraz większych pieniądzach wnią pompowanych. Badania opinii publicznej jeszcze trzy miesiące temu wskazywały nazdecydowaną przewagę Baracka Obamy, a**teraz pokazują remis.

Walka stała się bardzo ciekawa, owiele ciekawsza niż kampania prezydencka sprzed czterech lat, gdzie nadobrą sprawę nakilka tygodni przedgłosowaniem wynik był jasny imedia wspierające Obamę ogłosiły jego zwycięstwo. Teraz, mimo że większość mediów nadal wspiera Obamę, nikt nie poważył się ogłosić zwycięstwa któregokolwiek zkandydatów.

- Zaskoczeniami tej kampanii były bez wątpienia liczne gafy, jakie na początku popełniał Mitt Romney oraz - wspomniana przez Pana - przegrana Obamy w pierwszej debacie telewizyjnej. Jak bardzo te wypadki wpłynęły na poparcie dla kandydatów?

- Rzeczywiście, Romney popełnił na samym początku sporo gaf, nad którymi rozwodzono się szeroko. Najważniejszą z nich była wypowiedź dotycząca jego stosunku do niemal połowy amerykańskiego społeczeństwa. Z wypowiedzi tej wynikało, że stanowi ona dla niego niższą i mniej istotną warstwę społeczną. Wpisało się to idealnie w kreowany przez ekipę Obamy obraz Romneya jako oderwanego od prawdziwego życia, aroganckiego milionera. Mnogość takich wpadek, które Romney zaliczył na początku kampanii, wyraźnie wskazywała na to, że republikański kandydat nie ma żadnych szans na zwycięstwo. Pamiętamy, ile cztery lata temu kosztowały takie wpadki Johna McCaina.

Okazało się jednak, że dla osób naprawdę popierających swojego kandydata nie mają one aż tak dużego znaczenia. Odwołajmy się znów do przykładu z przeszłości: George W. Bush popełniał w kampanii mnóstwo gaf, a nie przeszkodziło mu to wygrać. Gafy są ważne dla mediów, dla portali internetowych, ale nie dla zagorzałych wyborców. Również pierwsza debata, choć ważna, na pewno nie będzie decydująca. Bilans debat jest mniej więcej remisowy. Obama przegrał tę pierwszą, ale lepiej wypadł w drugiej, dotyczącej polityki zagranicznej. Sam fakt, że Romney, którego nigdy nie uznawano za dobrego mówcę, zremisował z Obamą, uznano za jego sukces i de facto zwycięstwo. Kandydat republikanów sam to dostrzegł i poczuł, że jednak ma szanse wygrać.
Mówił pan o dwóch zaskoczeniach tej kampanii. Od siebie dodam, że trzecim, być może największym zaskoczeniem, jest różnica między tym, jak Romney wyglądał i zachowywał się na samym początku wyścigu wyborczego i tym, jak wygląda i zachowuje się dzisiaj. W prawyborach nie mógł być umiarkowany, bo nie wyróżniłby się od innych prawicowych republikańskich kandydatów. Musiał więc być bardziej konserwatywny i zapowiadać takie rozwiązania, które na forum ogólnoamerykańskim na pewno nie będą cieszyły się poparciem. Teraz natomiast widzimy zupełnie innego Romneya. Romneya, który nie mówi już takich rzeczy jak wcześniej, a nawet niektórym z nich zaprzecza. Oznacza to po prostu, że Romney - by przyciągnąć do siebie więcej wyborców - przesunął się ku centrum i złagodził retorykę.

- Program Mitta Romneya określany jest jako prawicowy, liberalny i nastawiony na rozwój gospodarki. Barack Obama propaguje zaś rozwiązania socjalne chroniące społeczeństwo w kryzysie i wspieranie ekologii.

- Główna różnica między kandydatami polega na skali interwencjonizmu państwowego. Romney zakłada, że większą odpowiedzialność za decyzje gospodarcze i nie tylko gospodarcze należy oddać w ręce poszczególnych stanów. Z kolei Obama uważa, że władze federalne powinny jednak kontrolować w państwie wiele rzeczy, czego przykładem jego reforma ubezpieczeń zdrowotnych zwana Obama Care. Kolejna różnica to kwestie podatkowe. Oczywiście nikt w kampanii wyborczej nie będzie wprost mówił o podnoszeniu podatków, bo przegra. Ale prawda jest taka, że którykolwiek z nich wygra, najprawdopodobniej znajdzie się w sytuacji, w której podatki będzie musiał podnieść. Pytanie brzmi: komu? Obama najchętniej podniósłby je grupie najlepiej zarabiających. Romney ma inne podejście: chce rozłożyć to na większą część społeczeństwa. Co do polityki zagranicznej, de facto nie ma między nimi większych różnic.

Różni ich natomiast katalog wartości, jakie prezentują i cenią ich wyborcy. Chodzi o stosunek do aborcji, akcji afirmatywnej, kary śmierci, praw imigrantów, małżeństw homoseksualnych. Romney jest oczywiście bardziej konserwatywny i tradycyjny, Obama bardziej liberalny. To ma znaczenie w realnej polityce, choćby w przypadku konieczności uzupełnienia wakatu w Sądzie Najwyższym. Wakat ten może zostać uzupełniony przez prezydenta właśnie w sposób "konserwatywny" lub "liberalny". A rola Sądu Najwyższego jest w USA bardzo duża. Jego orzeczenia mogą przesądzać o statusie wspomnianej akcji afirmatywnej lub aborcji.

- Czy wygrana Romneya i zmiana na stanowisku prezydenta wiązałaby się ze zmianą polityki Stanów Zjednoczonych wobec Polski i naszej części świata? Wiadomo, że uwaga Obamy skupia się bardziej na Dalekim Wschodzie niż na Europie Wschodniej.

- Romney na pewno wcześniej czy później odwiedziłby Polskę, na pewno podkreślałby konieczność współpracy z tą częścią Europy itd. Dla Obamy podczas pierwszej kadencji najważniejsze było naprawienie zepsutych przez George'a W. Busha stosunków z Europą Zachodnią. To się udało. Ale Obama rzeczywiście większą uwagę kieruje w inne rejony globu, a Europa Środkowo-Wschodnia spadła na dalsze miejsca w hierarchii ważności.
Romney wspomniał o nas w debacie poświęconej polityce zagranicznej, podkreślając, że nie można Polski i innych sojuszników zostawiać samych sobie. Moim zdaniem jest to tylko retoryka, bo w kwestiach współpracy politycznej, gospodarczej czy militarnej nasze kontakty będą się tak samo rozwijać niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem. Ciekawe jest natomiast to, że ostatnio dowiedzieliśmy się od ustępującego ambasadora USA, że Obama wiele czyni, by zainicjować w Kongresie działania zmierzające do zniesienia wiz. Miał na to wprawdzie cztery lata, ale lepiej późno niż wcale. Nie sądzę, aby Obama w ten sposób liczył na głosy amerykańskiej Polonii, bo z całym szacunkiem, ale ona nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Podsumowując, zmiana na stanowisku prezydenta nie zmieni relacji USA - Polska. Może się zmienić retoryka, lecz relacje pozostaną takie same.

- Kto więc ma większe szanse na zwycięstwo?

- Trudna sytuacja gospodarcza w kraju i brak sukcesów w pierwszej kadencji powodują, że spora grupa Amerykanów nie wierzy, że w drugiej kadencji Obama zdoła doprowadzić do poprawy. Republikanie są bardzo zmobilizowani, bo pojawiła się szansa na zwycięstwo i wierzą, że to jest ten moment. Wydaje się więc, że o tym, kto zostanie nowym prezydentem USA, zdecyduje frekwencja. Im więcej osób pójdzie głosować, tym większa szansa dla Obamy. Im mniej wybierze się do lokali, tym większe szanse będzie miał Romney, bo jego wyborcy są bardziej zdyscyplinowani i na pewno pójdą.

Niedawny huragan Sandy sprawił, że frekwencja rzeczywiście może być mniejsza. Obama liczył na wcześniejsze głosowanie, które jest dozwolone w niektórych stanach, m.in. w tych najważniejszych: Ohio, Floryda i Wirginia, bo tak naprawdę wyścig prezydencki rozstrzygnie się właśnie tam.

W przypadku Obamy chodzi przede wszystkim o wygraną w Ohio. Jeśli Obama tam wygra, to Romney będzie musiał wygrać we wszystkich pozostałych ośmiu czy dziewięciu niezdecydowanych stanach, które co cztery lata głosują rozmaicie.

Rozmawiał

Paweł Stachnik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski