Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O wyższości

Redakcja
Czerpiąc z wiecznie żywych idei profesora mniemanologii stosowanej Jana Tadeusza Stanisławskiego, postanowiłem napisać o wyższości dziennika nad pamiętnikiem.

Marcin Wolski: SPRAWKI Z WARSZAWKI

Dziennik to praktyczne codzienne zapiski, robione na gorąco, bez świadomości konsekwencji, jakie mogą spowodować niewielkie nawet zdarzenia lub przypadkowe spotkania. Spotykamy kogoś i rzadko wiemy od razu, że spotkaliśmy kobietę swego życia albo przekleństwo naszej egzystencji, od którego nie będzie się jak odczepić. W moich notatkach z jesieni 1967 znajduję zapis spotkania z J. Pietrzakiem obok notatki o kolokwium z łaciny.

W tamtych czasach kolokwium było sprawą życia i śmierci, a tu jakiś J. Pietrzak. W pamiętnikach spisywanych po latach kolokwium pominę, a spotkanie z J. Pietrzakiem uznam za przełomowy moment mojego życia, który sprawił, że przyszło mi się przez następne czterdzieści parę lat wygłupiać, zamiast cudze dzieci uczyć. Po latach bogatsi o doświadczenia możemy nadużywać słów w rodzaju przeznaczenie, fatum, ananke, złośliwy los, bo wiemy, jakie były dalsze odcinki. W międzywojniu nikt, z historykami włącznie, nie użyłby określenia pierwsza wojna światowa, nie spodziewał się przecież, że będzie druga.

Publikując dzienniki, co w pewnym wieku staje się nagminne, co rusz trzeba stosować przypisy, bawić się w cenzora, tłumaczyć z pomyłek i fałszywych sądów. Pamiętnikarstwo, uprawiane po latach, nie łączy się z takim ryzykiem. Sędziwy Casanova mógł dopisywać sobie całe tabuny kochanek, nikt tego nie sprawdził, a zainteresowane albo nie żyły, albo pokutowały za swe grzechy w klasztorze. W pamiętnikach łatwo być prorokiem, twierdzić "ja to przewidziałem”, "na X poznałem się od początku, wiedziałem, co z niego wyrośnie, już przy pierwszym poznaniu dostrzegłem iskrę geniuszu...”itp.

Oczywiście, zdarzają się pamiętnikarze prawdomówni – jak na przykład ja – który przyznaje, że w kabarecie "Stodoła” nie napisałem żadnej piosenki dla Magdy Umer, bo nie przypuszczałem, że zrobi karierę, u progu kapitalizmu zrezygnowałem z licznych ofert agencji reklamowych, bo nie widziałem w tym ani sławy, ani pieniędzy. Dziś przynajmniej tego drugiego miałbym pod dostatkiem. Na studiach mogłem bardziej zaprzyjaźnić się z Michnikiem, Macierewiczem lub Nałęczem, albo z każdym z osobna i dziś przebierać w opcjach jak w ulęgałkach. Mogłem skupować grunty na miejscu przyszłych supermarketów, inwestować we właściwe akcje. Mogłem dać się internować lub zostać tajnym współpracownikiem – albo jedno i drugie. Mogłem wreszcie prowadzić systematyczne dzienniki, a nie ograniczać się do sporadycznych notatek w chwilach dołków psychicznych, bo dziś miałbym materiał do druku jak znalazł.

Tyle że wtedy, kiedy mogłem, nie zdawałem sobie sprawy, że jest to inwestycja. Choć pamiętam – na jakimś seminarium młody doktor nauk pomocniczych historii zachęcał nas do pisania na bieżąco. Tylko nam, młodocianym durniom, wydawało się, że nie ma o czym, bo czasy nudne, przyszłość przewidywalna, a szans na karierę brak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski