Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obrachunek z podatkami

Redakcja
Przez ostatnie sto lat podatki w rozwiniętych krajach rosły szybciej niż dochód narodowy. Powszechna była też tendencja do większego obciążania ludzi zamożnych.

Progresywność bardzo względna

Zasadniczą przyczyną obydwu tych procesów była polityczna demokracja. Stopniowo rozbudowywano więc "państwo opiekuńcze", które działało na rzecz zmniejszenia nierówności i zwiększenia bezpieczeństwa socjalnego. W latach 70. XX wieku wysokie podatki (wraz z "państwem opiekuńczym") zostały poddane krytyce przez wielu ekonomistów. Wkrótce duża część świata polityki wsparła neoliberalne reformy, które zmierzały do ograniczenia funkcji państwa opiekuńczego oraz do redukcji oraz spłaszczenia podatków. Jednak, w rozwiniętych krajach Europy (nieco inaczej niż w USA) opiekuńcze państwo wypełnia nadal rozległe funkcje, a nierówności trzymane są w ryzach. A w Polsce?  
System podatkowy ukształtowany w pierwszych latach po upadku PRL - i generalnie niezmieniony - odzwierciedlał kompromis między neoliberalnymi przekonaniami ówczesnych reformatorów a kryzysowymi realiami okresu transformacji, z galopującym bezrobociem na czele. Powstał system charakterystyczny dla gospodarki rynkowej (podatki pośrednie: VAT i akcyza oraz podatki bezpośrednie: PIT i CIT), ale - ze względu na szereg konkretnych regulacji - różnił się on od dominującego w Europie standardu. Podstawowa stawka VAT (22%) była np. dość wysoka. Ponieważ jednak podatki pośrednie obciążają wydatki konsumpcyjne, a nie cały dochód, to ich rozbudowa jest korzystna dla ludzi zamożnych, którzy relatywnie więcej oszczędzają. Dla PIT charakterystyczne były: wysoka dolna stawka i relatywnie niska górna stawka, rozbudowa "ulg dla zamożnych" i brak ulg z tytułu wychowania dzieci. Z podatku zwolnione były dochody kapitałowe. Co istotniejsze, osoby samozatrudnione miały - i mają nadal - możliwość zaliczania w koszty działalności gospodarczej wydatków faktycznie konsumpcyjnych (np. kosztów eksploatacji nawet luksusowych samochodów). Dochód do opodatkowania pracowników (także emerytów) jest w istocie nieporównywalny z dochodem stanowiącym podstawę opodatkowania samozatrudnionych.
Reasumując, choć PIT formalnie był progresywny, to biorąc pod uwagę znaczenie podatków pośrednich, sposób liczenia dochodu do opodatkowania, charakter ulg i stopy podatkowe, trzeba uznać, że łączne obciążenia podatkowe w pierwszej połowie lat 90. nie były progresywne. Natomiast suma dochodów państwa (nie tylko podatkowych) była wówczas wysoka i stanowiła ponad 40 procent PKB.

Trend mało zmienny

W kolejnych latach ustawy podatkowe były bardzo często nowelizowane. Toczyły się gorące spory polityczne o interpretację podatkowej "sprawiedliwości". Reprezentanci interesów grup zamożniejszych skupieni najpierw w Unii Wolności i w SLD (sic!), a później w PO, ignorowali realne cechy systemu podatkowego i potępiali formalną progresywność PIT. Dowodzono, że obniżka wyższych stóp podatkowych jest po prostu rezygnacją z "karania" za pracowitość, zaradność i zdolności. Obiecywano, że obniżenie podatków zaowocuje szybszym rozwojem i niższym bezrobociem.
Zwolennicy niskich i płaskich podatków osiągnęli sporo. Poważnie zmniejszona została stawka CIT. W połowie lat 90. podatek od spadków i darowizn został zmarginalizowany. Choć prezydent Kwaśniewski odrzucił liniowy PIT Balcerowicza, to później zaakceptował niski, 19-procentowy liniowy CIT Millera dla samozatrudnionych; w praktyce dla niewielkiej grupy (ok. 250 tys.) najzamożniejszych osób. Wprowadzono też - zwane "podatkiem Belki" - obciążenie dochodów kapitałowych, ale bez ich kumulowania z dochodami z innych źródeł i z zastosowaniem jednej, niskiej stawki.
Trend zmian podatkowych nie uległ zmianie nawet w roku 2005, gdy pod hasłami "Solidarnej Polski" wybory wygrało PiS. Jego polityka podatkowa nie była klarowna. Wprawdzie po raz pierwszy wprowadzono znaczące ulgi z tytułu wychowania dzieci, ale jednocześnie przeforsowano (z odroczeniem do 2009) zasadnicze spłaszczenie obciążeń PIT i definitywnie zniesiono podatki spadkowe dla najbliższych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że za tymi decyzjami stały powody doraźno-taktyczne i bałagan w głowach liderów. W szczególności likwidacja podatku spadkowego także w odniesieniu do największych fortun była podarunkiem dla oligarchów, których PiS skądinąd oskarżał o wszelkie łajdactwa.
Podatki w Polsce (łącznie z innymi obciążeniami) nadal zjadają dużą część dochodów obywateli, ale na tle wielu innych krajów nie są to obciążenia rekordowo wysokie i - co ważne - nawet w okresie najlepszej koniunktury utrzymuje się deficyt budżetowy. W ograniczonym zakresie podatki wpływają na strukturę podziału gospodarczych zasobów i nie przyczyniają się istotnie do redystrybucji dochodów. System zawiera też rozbudowane przywileje: nie jest przestrzegana zasada "poziomej równości podatkowej" (równy podatek od równego dochodu - niezależnie od źródła jego pochodzenia). System podatkowy w Polsce nie jest przychylny dla grup o niskich dochodach. A jednak nadal bardzo wpływowe pozostają postulaty zmniejszenia ogólnych dochodów podatków oraz ich dalszego spłaszczenia. Sztandarowym hasłem liberałów pozostaje liniowy PIT.

Wysokie koszty niskich podatków

Argumenty na rzecz takiej polityki nie są absurdalne. Są "tylko" jednostronne. Ignorują też realia miejsca i czasu. Na pewno maksymalizacji doraźnych wysiłków pracowników i przedsiębiorców niskie i płaskie podatki sprzyjają. Na pewno zmniejszenie "klina podatkowego" jako takie korzystnie wpływa na wielkość zatrudnienia. Na napływ kapitału zagranicznego również. Ale każdy medal ma dwie strony.
Gdy podatki są niskie i płaskie, to nierówności społeczne muszą być duże. Po pierwsze dlatego, że nie dokonuje się redystrybucja dochodów: ich struktura przed i po opodatkowaniu nie różni się istotnie. Po drugie, niskie podatki oznaczają ograniczenie "państwa opiekuńczego", które też łagodzi nierówności generowane przez rynek. Bardzo duże nierówności dochodów to wyższy poziom konfliktowości społecznej, a zatem polityczna niestabilność. Ponadto ograniczenie wydatków publicznych obejmuje także nakłady na kapitał ludzki, inwestycje publiczne itp. Wszystkie te czynniki nie sprzyjają szybkiemu i harmonijnemu rozwojowi.
Nie jest zarazem prawdą, że progresywne podatki zabijają motywację do pracy; umiarkowanie progresywne obciążenia tylko pomniejszają marginalne korzyści. Zmniejszenie "klina podatkowego" - nawet gdyby udało się na znaczącą skalę dokonać tego bez podwyższenia płac (to jest prawie niemożliwe, bo podatki "tworzące klin" finansują różne świadczenia pracownicze, więc po ich likwidacji pracownicy muszą je sfinansować ze swoich płac) efekt dla zatrudnienia i tak będzie mizerny. Po prostu rozmiary zatrudnienia w różnych branżach są w znacznej mierze określone przez czynniki technologiczne. W polskich supermarketach płace są kilkakrotnie niższe niż w niemieckich, ale i w jednych i drugich zatrudnienie jest na zbliżonym poziomie.
Można i trzeba rozważać, czy tempo wzrostu wydatków publicznych nie może być niższe od hipotetycznego tempa wzrostu PKB; wtedy możliwa byłaby redukcja względnych obciążeń podatkowych. Jednak przynajmniej w perspektywie najbliższych kilku lat małe są na to szanse, bo konieczne będzie "skokowe" dofinansowanie służby zdrowia (nie zamiast reformy, ale jako jej warunek), poprawa sytuacji płacowej "budżetówki", a także dalsza redukcja deficytu. Decyzja o zmniejszeniu składki z tytułu ubezpieczenia rentowego i redukcja podatku PIT (dwie niższe stawki) już stworzyły realne niebezpieczeństwo niekontrolowanego wzrostu deficytu. Stanie się to pewnie nieuchronne, jeżeli tempo PKB spadnie znaczniej poniżej 4 procent.
Trudno wskazać na dziedzinę, w której ograniczenie wydatków jest możliwe bez poważnych negatywnych następstw. Wkrótce państwo będzie się też musiało zmierzyć z problemem wielu bardzo niskich świadczeń emerytalnych. Nie obejdzie się bez rozbudowy systemu pomocy społecznej.
Można wprawdzie ograniczyć wydatki "na sferę polityczną", można mieć tańszą administrację (np. ograniczając rozdęte wydatki na Sejm, obcinając dotacje dla partii), ale kwoty oszczędności nie będą imponujące. By sięgnąć po większe kwoty, trzeba by wprowadzić zmiany ustrojowe (np. zlikwidować powiatowy szczebel samorządu, czy Senat), ale nawet wtedy można liczyć nie więcej niż na kilka miliardów złotych rocznie.
Zmniejszenie obciążeń podatkowych jest nie tylko bardzo trudne, ale też wątpliwe z punktu widzenia rozwoju gospodarczego - jeżeli nie lekceważymy społecznych i politycznych uwarunkowań.

Przeciw doktrynerom

Jeszcze bardziej wątpliwy (niż zmniejszenie ogólnych wpływów do budżetu) jest postulat spłaszczenia podatków. Być może sprzyjałoby to zwiększeniu stopy oszczędności (o tym decyduje też kilka innych czynników). Być może miałoby pewne znaczenie dla napływu kapitału zagranicznego. Natomiast spłaszczenie, czyli znoszenie progresji podatkowej wraz z wysokością dochodów, niesie też negatywne następstwa: pogłębia nierówności i podważa zasadę równego startu. Podsyca napięcia społeczne i może utrudnić ograniczone nawet urynkowienie (pełne nie jest ani realne, ani celowe) w niektórych dziedzinach finansowanych z budżetu (np. wprowadzenia współpłatności w ochronie zdrowia).
Jest oczywiście bardzo ważne, by system podatkowy sprzyjał rozwojowi gospodarczemu. Nie jest dobrze, gdy podatki są rozdęte, a redystrybucja dochodów rozpasana. Ale trzeba też jasno stwierdzić, że neoliberalni doktrynerzy, którzy domagają się niskich i płaskich podatków, czynią to ignorując negatywne następstwa. Niedawno przedstawiciel środowiska, któremu sam patronuje, Leszek Balcerowicz zaproponował radykalną redukcję względnego poziomu obciążeń podatkowych, której przesłanką miałaby być docelowo redukcja wydatków publicznych do ...20% PKB. Ten projekt nosi wszelkie cechy politycznego folkloru, ale przecież kształtuje wyobraźnię dzisiejszych ośrodków decyzyjnych; szczególnie tych zorientowanych na interesy najzamożniejszych grup.

Dla kogo ten pakiet?

Od ponad roku narasta kryzys w światowej gospodarce. Rząd najpierw twierdził, że nie ma on znaczenia dla Polski. Ostatnio uznał, że ma jednak pewne znaczenie i przedstawił "pakiet antykryzysowy". W pakiecie nie ma propozycji zmian w podatkach (w ogóle jest tam bardzo niewiele), natomiast premier podkreśla, że przeciw kryzysowi działać będą zmiany podatkowe uchwalone wcześniej na wniosek PiS. To nie jest prawda. W kieszeniach podatników zostanie wprawdzie ekstra kilka miliardów, ale jednocześnie o zbliżoną sumę rząd redukuje deficyt budżetowy. Ponadto ta reforma daje więcej pieniędzy najbogatszym (kto zarabia 2000 zł, zaoszczędzi 100 razy mniej niż ten, kto zarabia 20000 zł). Jednak ludzie zamożni sporo oszczędzają i relatywnie więcej wydają na produkty importowane. W rezultacie ta zmiana może nawet zaowocować pomniejszeniem popytu krajowego. To na pewno nie jest antykryzysowe działanie. Cóż, najważniejsze są interesy tych, których się reprezentuje.
Ryszard Bugaj

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski