Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oczy nad wierszem

Redakcja
Rutyna rytuałów. Na przykład - myśliwskie elegie trąbione nad trupami zajęcy i dzików, co może zmartwychwstaną. Elegie kniei albo pucharowe środy, albo punkt ósma telefoniczne dysputy z bratem, albo kojące wizyty w "Zwisie" o zmierzchu, albo upokarzająca wierność Wiśle Kraków, albo poetyckie Salony Anny Dymnej, albo...

Paweł Głowacki: Wyznania szczerego entuzjasty teatru

Rutyna Salonów. Gdzieś od pół roku z każdym kolejnym porankiem niedzielnym krzepnie w głowie myśl, że w złotym foyer Teatru im. J. Słowackiego spędziłem bite pół wszystkich niedzielnych poranków mego życia. Czy kiedyś w dzień święty wstałem i poszedłem, dajmy na to, na piwo? Nigdy, Bóg świadkiem. Gdzież bym śmiał!
Tylko Salony, czyli od zawsze cienia szansy na poranek z wędką nad Dunajcem. Od zawsze żadnego byczenia się do 13. Od zawsze zero nadziei na weekendowe dumanie w Lanckoronie. Od zawsze tak, bo od zawsze w niedzielę nic, jeno budzik o 8.30, "ząbki", taniec szmatki na szpicu buta, marsz i o 10.30 wiersze w złotej komnacie. Budzik, marsz, wiersz... Budzik, marsz, wiersz... Niedziela w niedzielę... Budzik, marsz, wiersz... A jeśli jednak piwo w drodze, to tylko po to, by do wiersza dojść mimo bycia chwilowym trupem.
Rutyna rytuałów - bliźniacze seanse jakości znanych na pamięć. Darzbór, Boże Narodzenia, pucharowe środy, Wielkie Noce, Salony Dymnej, przeszłe Salony Wielkanocne, najświeższy Salon Wielkanocny, ten z zeszłej niedzieli, i rytualne wiersze poetów, co rymem rytualnie dotknąć chcieli Cudu Zmartwychwstania. Rytualne strofy i czytający aktorzy, których znam na pamięć, których "nauczyłem się" w dalekich "Dziadach" Konrada Swinarskiego. Czyli kiedy? Ile lat temu?
Wiersze zatem, wiersze o 10.30 w niedzielę. Jak głosił tytuł - "Wielcy Poeci o Wielkiejnocy". Na pamięć znane smaki, odwieczne uniesienia i rytualna, dobra bezradność liryczna. Rilke i Donne, Lechoń i Gałczyński, Staff i Twardowski, Miłosz i Wujek, jeszcze ktoś... I czytający. Elżbieta Karkoszka i jej ciemna drapieżność, co ją znam na pamięć. I Aleksander Fabisiak, cały okutany własnym aktorskim ciepłem barytonowym, które też znam na pamięć... Miłosz więc, Wat, Staff... I wreszcie Leśmian, nad którego arcydziełem "W czas zmartwychwstania" pierwszy raz zeszłego niedzielnego poranka zobaczyłem oczy Karoliny Stefańskiej. Tak, obok Karkoszki i Fabisiaka - czytała też ona, jeszcze studentka PWST.
Do chwili arcydzieła Leśmiana - z nikim nie podzieliła się nawet najlichszym skrawkiem oka. Zawsze pochylona, nad każdym wierszem, jakby nie chciała - co w zwyczaju mają kapłanki Melpomeny - w połowie każdej czytanej frazy sprawdzać na twarzach widzów efektu, jaki wywołała jej intonacja i, ach!, zakręcenie rzęs, co jakże, ach!, ciekawie dopełnia krój, ach!, kołnierzyka... Nie.
Nic z tych małości. Stefańska nie opuszczała słów, ani na jedną literę. Nie chcę przesadzać, zwłaszcza w Wielki Piątek, nie chcę Stefańskiej wciskać w fatalnie kłopotliwe analogie, ale ostatni raz tak pamiętnie nie opuszczała słów Izabela Olszewska, gdy na Salonie czytała "Podrygi" Samuela Becketta, Olszewska i Andrzej Seweryn, pochylony nad Becketta "Kołysanką".
Wiersz po wierszu więc - wcale nie rytualne skulenie Stefańskiej nad słowami. I głos jej przedziwny, coś jakby spokój szarej pajęczyny nad ścieżką, którą nikt nie chodzi. Aż wreszcie - "W czas zmartwychwstania". Zdumiewający ten wiersz czytała z Karkoszką. Po pół. Najpierw ona. Najpierw jej skulenie nad frazami o możliwej bezsilności zmartwychwstania, a później sedno - głos Karkoszki i oczy Stefańskiej nad zawrotnym finałem: "Nie każdy śmiech się zbudzić da!/ Nie każda łza się da powtórzyć!".
Między okiem Stefańskiej a słowem Leśmiana dziwne, wcale nie liryczne rzeczy wyprawiać się zaczęły. Tak sekretne, że nie śmiem ich rozjaśniać. Niech zostaną zagadką. Co innego za to powiem. Gdy się zdarza ktoś taki, jak Stefańska - odwieczna prawda Salonów na powietrze wychodzi. Prawda ta, że rutyna Salonów to w istocie coniedzielna rutyna wybijania nas z rutyny dnia świętego.
Tak jak wiersz każdy jest odzieraniem słów z rutyny codziennego bełkotu naszego. I tak jak arcydzieło Leśmiana dławi w nas rytualną ufność w przyszły, daleki, ale jasny finał naszej jutrzejszej śmierci.
Teatr im. Juliusza Słowackiego. 195. Krakowski Salon Poezji. Wiersze o Wielkiejnocy czytali: Elżbieta Karkoszka, Karolina Stefańska i Aleksander Fabisiak. Na fortepianie grał Sławomir Cierpik, śpiewał Marcin Wolak. Gospodarze Salonu: Anna Dymna i Anna Burzyńska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski