Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od Maiera różni go więcej niż litera

Przemysław Franczak Korespondencja z Soczi
NARCIARSTWO ALPEJSKIE. Wszyscy stawiali w zjeździe na Bode Millera, a on dojechał dopiero ósmy. Na trasie w ośrodku Rosa Chutor narodził się całkiem nowy mistrz.

– Dobrze pamiętam pierwszy raz, gdy oglądałem zjazd w telewizji. To była transmisja z igrzysk w Nagano, w 1998 roku. Razem z dziadkiem ustawiliśmy budzik, obudziliśmy się w środku nocy i włączyliśmy telewizor. Zobaczyliśmy wtedy ten słynny upadek Hermanna Maiera. Potem zdobył na tych igrzyskach złoto w supergigancie. Ten jego powrót sprawił, że jeszcze bardziej postanowiłem zostać zjazdowcem – opowiadał wczoraj 23-letni Matthias Mayer, nowy król olimpijskiego zjazdu.

Z dawnym idolem różni go jedna literka w nazwisku i sposób bycia. "Herminator” był małomówny, niewylewny, stąd dotąd. Matthias jest wesoły, spontaniczny, z radości prawie się wczoraj popłakał.

– Obudziłem się rano i czułem, że mogę wygrać. Chodziłem uśmiechnięty od ucha do ucha, nawet podczas oglądania trasy nie czułem napięcia. To był mój dzień – opowiadał 23-latek, który do tej pory nigdy nie wygrał w Pucharze Świata, a w tym sezonie w zjeździe ani razu był w pierwszej piątce.

O sensacji trudno jednak mówić. Narciarstwo alpejskie to nie skoki, cudowne przypadki się nie zdarzają. Na podium patrzono wprawdzie ze zdziwieniem – poza Mayerem stanęli na nim Włoch Christof Inner­hofer i Norweg Kjetil Jansrud – ale tylko dlatego, że brakowało tego, dla którego zjawiła się duża część mediów i publiczności. Ten zjazd miał wygrać 36-letni Amerykanin Bode Miller. Gdy wyskakiwał z bramki na dole, na trybunach podniosła się taka wrzawa, że ciężko było zebrać myśli. Jechał ulubieniec kibiców, dziennikarzy, jedna z barwniejszych postaci światowego sportu ostatniej dekady. I do tego narciarz, który wygrał dwa z trzech treningów przeprowadzonych wcześniej na karkołomnej trasie.

Na pierwszych pomiarach czasu był najszybszy. Znowu wrzawa. Ale potem było słychać już tylko jęk zawodu. Jeden, drugi. Największy, kiedy Miller wjechał na metę. Spojrzał na ekran z wynikami i zrezygnowany usiadł na śniegu. Ostatecznie zajął 8. miejsce. Do zwycięzcy stracił niewiele ponad pół sekundy. Potem pokazano go jeszcze, jak siedzi załamany w strefie dla zawodników. I całującą go na pocieszenie ukochaną – Morgan Beck, siatkarkę plażową.

Zdruzgotany czy nie, wywiadów udzielał przez godzinę, krążąc od jednej kamery do drugiej, od jednego mikrofonu do drugiego.

– Jestem bardzo rozczarowany. Chciałem jechać ostro, najostrzej jak umiem, ale dziś na tej trasie trzeba było jechać bardziej taktycznie. Ja jechałem szybko, ale nie jechałem dobrze, tak bym to określił – tłumaczył. – To, że wygrywałem treningi, nie miało żadnego znaczenia. Wtedy były inne warunki. Temperatura była niższa, trasa bardziej zmrożona, była też lepsza widoczność. To wszystko złożyło się na to, że nie mam żadnego medalu.

Peter Fill, włoski alpejczyk, który wczoraj był siódmy, dorzucił jeszcze jeden powód. – Mam wrażenie, że Bode był pod wielką presją. To na pewno mu nie pomogło – mówił.

– Przed startem Bode mi powiedział, że bardzo się denerwuje. Ja byłem spokojny, skoncentrowany na zawodach i może to była moja przewaga – zdradził później Matthias Mayer.

On największy stres przeżywał już na dole, gdy w miejscu przeznaczonym na liderującego zawodnika czekał na przejazdy pozostałych. Największego strachu napędził mu Inner­hofer, który przegrał złoto o zaledwie 0,06 sek.

– Na górze powiedziałem sobie: Chris, musisz iść na całość. Chciałem zaryzykować. Gdyby nie wyszło, to przynajmniej wiedziałbym, że próbowałem – opowiadał Włoch.

– Były emocje. Z tego, że naprawdę wygrałem, zdałem sobie sprawę dopiero, kiedy wchodziłem na podium – uś­miechał się Mayer, którego ojciec Helmut był srebrnym medalistą olimpijskim w supergigancie w Calgary.

W zjeździe nie wystartował jedyny Polak zgłoszony do tej konkurencji – Maciej Bydliński. Zamiast walczyć na trasie, leżał w łóżku. Przeziębienie.

– Nie po to trenowałem jak wół cztery lata, żeby teraz w najważniejszym momencie czuć się jak turysta leżący i nic nie robiący. Jestem alergikiem, biorę lekarstwa każdego dnia, ale wydaje mi się, że były niewystarczające w stosunku do kurzu i roztoczy, jakie spotkałem w swoim pokoju w wiosce w Soczi. Sam zabrałem się za sprzątanie, bo czułem, jak swędzi mnie nos. Było jednak za późno... – tłumaczył.

Największe nadzieje na dobry wynik ma w superkom­binacji. Ta konkurencja zostanie rozegrana w piątek 14 lutego.– Wierzę, że się pozbieram do tego czasu. Na razie jednak nie czuję się najlepiej – mówi.

Dzisiaj superkombinacja kobiet.

WYNIKI

Zjazd mężczyzn: 1. Matthias Mayer (Austria) 2.06,23, 2. Christof Innerhofer (Włochy) 2.06,29, 3. Kjetil Jansrud (Norwegia) 2.06,33.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski