Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od ministranta aż do szefa gangu.„Marchewa” z bratem znów w sądzie

Marcin Banasik
Brat „Marchewy” Marek D. w sądzie podczas jednego ze swoich procesów
Brat „Marchewy” Marek D. w sądzie podczas jednego ze swoich procesów fot. Artur Drożdżak
O Jacku M. i Marku D. robi się głośno. Za dwa tygodnie ma rozpocząć się ich proces. Na początku lat 90. starszy z nich był nazywany „ojcem chrzestnym” krakowskich przestępców. „Jego osobowość podniecała kobiety, bo miał w sobie coś z macho. W mężczyznach budził strach”

Było w nim czuć dziką moc. Nawet podczas zwykłej rozmowy miałem wrażenie, że ten człowiek może za chwilę mnie zabić. Budził strach - tak o Jacku M. ps. Marchewa, mówi dziennikarz, który osobiście poznał domniemanego szefa jednego z krakowskich gangów.

Autor: Marcin Banasik

„Marchewa” w pierwszej połowie lat 90. uważany był za krakowskiego „ojca chrzestnego”. Teraz, po ponad 20 latach, razem ze swoim tajemniczym bratem ma stanąć przed krakowskim sądem za kierowanie gangiem, który nielegalnie przejmował spółki. Według prokuratury, oskarżeni wyszukiwali zadłużone firmy. Przejmowali je na podstawione osoby tzw. słupy, a potem sprzedawali ich majątek, np. urządzenia produkcyjne czy samochody.

Główny oskarżony zapisał się jednak na kartach kryminalnej historii Krakowa nie dzięki gospodarczym machlojkom, ale przestępczości związanej z rozbojami, kradzieżami i seksbiznesem.

Brzydził się przemocą
Urodził się w 1965 roku w Nowej Hucie, wychował w Bieńczycach. Był nawet ministrantem słynnego ks. Józefa Gorzelanego w kościele Arka Pana. Wybrał jednak ścieżkę, która zdaniem śledczych jest na bakier z chrześcijańskimi zasadami miłości i braterstwa.

Niewiele wiadomo o jego dzieciństwie. Od zawsze towarzyszył mu tajemniczy, przyrodni brat. Młodszy o dwa lata od niego Marek D. nazywany jest „Młodym Marchewą”. On również jest oskarżony w sprawie przejmowania spółek.

Jacek M. jako nastolatek zaczął okradać piwnice, potem samochody. Szybko nauczył się przestępczego fachu, ale nie krył, że brzydzi się przemocą i za napady z bronią i rozboje się nie brał. W 1986 r. „Marchewa” trafił za kratki na trzy lata za kradzieże z włamaniem, potem znowu za podrabianie dokumentów. Po zmianie systemu w Polsce zajął się seksbiznesem i ochroną agencji towarzyskich. Otoczył się „mięśniakami”, którzy likwidowali każdą próbę oporu przeciw szefowi. Na drodze stanęła mu jednak grupa ze Skawiny, więc doszło do konfrontacji, która na lata zaważyła na życiu „Marchewy”.

18 października 1996 r. jego ludzie najechali na bar Ajka w Skawinie. Na śmierć zakatowano wtedy Artura K. ps. Kozi, pobito drugiego ochroniarza. „Marchewa” trafił za kratki. Proces w sprawie Ajki to parodia wymiaru sprawiedliwości. Powtarzano go cztery razy. Po 10 latach perypetii sądowych uniewinniono wszystkich oskarżonych. Sąd Apelacyjny w Krakowie nie chciał już po raz piąty uchylać wyroku, by „nie ośmieszać wymiaru sprawiedliwości”.

Jacek M. spędził w areszcie ponad 4 lata. Przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu domagał się potem 300 tys. dolarów odszkodowania za przewlekłość postępowania. Wygrał niewielką sumę, ale zyskał moralną satysfakcję. Przyznano mu rację. - Od tamtej pory „Marchewa” stawał się sławny niczym gwiazdor. Zwoływał konferencje prasowe, brylował wśród dziennikarzy. Tłumaczył, że w ten sposób zamierza się oczyścić z zarzutów. Chciał uchodzić za biznesmena - wspomina jeden z krakowskich dziennikarzy.

Inni podkreślają jego inteligencję. - Kiedy pytaliśmy go o jego związki ze światem przestępczym, potrafił tak przedstawiać sytuację, że człowiek miał wrażenie, iż rozmawia z kryształową postacią. Nieskalaną - przyznaje jeden z reporterów.

Ludzie, którzy z nim rozmawiali, twierdzą, że był uprzejmy, pod warunkiem, że rozmowa szła po jego myśli. - Kiedy ktoś zadawał mu niewygodne pytania, potrafił być groźny. Jego nie znoszący sprzeciwu tembr głosu oznaczał: to nie są żarty - wspomina reporter.

Urok typowego macho
Z brylowaniem „Marchewy” wśród krakowskich dziennikarzy związana jest anegdota. Po wywiadzie, jakiego udzielił jednemu z lokalnych dzienników, Jacek M. miał przynieść autorom artykułu butelkę bardzo drogiej whisky. - Nie chcieliśmy jej przyjąć, ale on ją zostawił i wyszedł. Uzgodniliśmy więc, że będzie ona nagrodą za najlepszy tekst kryminalny - mówi jeden z autorów wywiadu.

Żaden dziennikarz śledczy nie miał jednak szans na spróbowanie złotego trunku. Pewnego upalnego dnia ktoś przypadkiem rozbił butelkę. - Było wtedy 27 stopni, więc w całym holu śmierdziało alkoholem. Ścierka, którą zmywano alkohol, na długo stała się obiektem pożądania wśród kolegów i koleżanek - z uśmiechem wspomina dziennikarz.

O „Marchewie” mówi się również, że niesamowicie działał na kobiety. - Miał w sobie urok typowego macho. Kiedy wchodził do pomieszczenia, gdzie przebywały kobiety, panie od razu zwracały na niego uwagę. Poprawiały włosy, sięgały po szminkę - opowiada reporter, który spotkał się z Jackiem M. kilka razy.

„Ojciec chrzestny” krakowskiego gangu jest średniego wzrostu, z przygładzonymi włosami. - Zawsze nosił się bogato i elegancko, ale nie jak Cygan. To nie był gangster obwieszony błyskotkami w stylu disco polo - zapewnia dziennikarz.

Grupa ludzi z krakowskiego półświatka lubiła spotykać się w dwupoziomowej dyskotece w dawnym kinie Wolność przy ul. Królewskiej w Krakowie. - „Marchewa” i jego ludzie byli tam częstymi gośćmi. Przesiadywali na górnym poziomie. Czasami aż strach było tam wchodzić. Kufle latały w powietrzu, a na stolikach było biało od narkotyków - mówi jedna z bywalczyń nieistniejącej już dyskoteki.

Groteskowa gangsterka
Policjanci, którzy brali udział przy rozpracowywaniu grupy „Marchewy” twierdzą, że krakowskie gangi lat 90. nigdy nie były tak mocne jak gangi z Warszawy, Śląska, Szczecina czy Łodzi. - Tutejsze środowisko gangsterskie miało w półświatku opinię niepoważnego i mocno zinfiltrowanego przez policję - uważa jeden z funkcjonariuszy.

Najsilniejszym grupom: Jacka M., ps. Marchewa, oraz Zbigniewa Ś., ps. Pyza, starczało sił zaledwie na kontrolowanie miejscowych agencji towarzyskich, części pubów i restauracji oraz lokalnego rynku narkotykowego. Wzajemne porachunki przypominały groteskę. Kiedy gangsterzy od „Marchewy” sprowadzili z Gdańska bombę, którą mieli podłożyć pod autem „Pyzy”, zostali zatrzymani przez policję już na dworcu kolejowym.

Współpraca: Artur Drożdżak

***

3 lutego mają zapaść wyroki w sprawie 11 członków gangu „Marchewy”. Mężczyźni przyznali się do udziału w grupie nielegalnie przejmującej spółki i chcą dobrowolnie poddać się karze. Większość z nich chce dla siebie wyroków w zawieszeniu, jeden będzie miał karę bezwzględną. „Marchewa”, jego przyrodni brat i pięciu pozostałych członków gangu nie przyznają się do winy. Ich proces ma ruszyć 5 lutego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski