Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od piwnicy aż po strych

Andrzej Kozioł
Na strychach drobiazgami osadzała się  historia
Na strychach drobiazgami osadzała się historia Fot. archiwum
Rupiecie. Pod dachem pachniało jabłkami, sianem i ziołami. W zachowanku carskie ruble czekały na lepsze czasy. W piwnicy drzemały jarzyny, nabierała smaku siwucha

Życie w domach toczyło się pomiędzy piwnicą a strychem. Ta oczywista z pozoru konstatacja nie zawsze odpowiadała prawdzie. Jeszcze w moim dzieciństwie zdarzały się – niezmiernie rzadko, ale jednak – kurne chaty, bez kominów, bez strychów, z dymem swobodnie ulatującym przez dach. No i bez piwnic, rzecz jasna, nawet bez małych piwniczek. Był to jednak marginalny anachronizm rodem wprost ze średniowiecza. Domy przyzwoite – od wiejskich dworków po miejskie czynszowe kamienice –musiały mieć piwnice, musiały mieć strychy...

Do czego służyły te dwa pomieszczenia? Można powiedzieć, zwłaszcza o strychu, że do wszystkiego.

No bo był strych po trosze spiżarnią, po trosze, z braku lamusa lub obok niego, rupieciarnią, miejscem gromadzenia sprzętów już zbędnych, ale ciągle na tyle dobrych, że nie chciano ich wyrzucić. I apteką był po trosze, chociaż po dworach istniały osobne apteki – szafy lub nawet specjalne pomieszczenia na leki.

Wakacyjny strych w podtarnowskiej wsi pachniał nie tylko sianem, ale także ziołami wiszącymi w pęczkach pod krokwiami: rumiankiem, centurią pomagającą na żołądkowo-wątrobiane przypadłości i dziurawcem dobrym na wszystko. Dom zbudował dziadek w 1910 roku, a wkrótce, kiedy cztery lata później wybuchła Wielka Wojna, przezornie zbudowano dodatkowe ściany, za którymi można było ukryć to i owo przed żołnierską pazernością.

Elżbieta Kawecka w swej książce „W salonie i kuchni” wymienia produkty przechowywane na dworskich strychach:

Na strychu (...) przechowywano (...) niektóre zapasy, w specjalnych siatkach rozwieszano bochny chleba pieczone raz na tydzień, trzymano mąkę, kaszę, a także jabłka zsypywane w skrzynie, bo umiejętność przechowywania świeżych owoców nie stała jeszcze wówczas wysoko.

Na strychach suszono nie tylko zioła. Maria z Mohrów Kiet-lińska wspomina swój pobyt na wilegiaturze. W dworku co kilka lat przygotowywano bulion, wyjątkowo silny wywar z mięsa, który:

...wlewano w formy, a po zastygnięciu wkładano krążki w pętlę z warkocza słomianego i wieszano na strychu u pułapu.

Niestety, zdarzyło się nieszczęście. Bulion nie wysechł do twardości, ale wprost przeciwnie, roztopił się, spływając na strychową polepę...

Bywało, że strych służył nie tylko do przechowywania żywności, ale także do celów, jeżeli tak można powiedzieć, wręcz przeciwnych. Wacław Potocki szydził ze szlachcica, który na strychu kazał zainstalować pewne urządzenie:

Jest lamus, jest śpiżarnia,
altana we środku,
Kuchnia, apteka, tylko nie
widzę wychodku.
Spostrzegłszy, czego szukam,
rzece mi po cichu:
Wedle francuskiej mody,
o stolcu, na strychu.
Niechże, rzekę, Francuzi
w twoim domu goszczą...

Wróćmy jednak do lamuso-wej funkcji strychu, na który wynoszono wszelkie rupiecie. A było ich sporo: meble już niemodne lub po prostu uszkodzone, kufry zamczyste, w swych pękatych brzuchach kryjące tysięczne drobiazgi. Broń, zdemobilizowana, zdegradowana, jak w Dobrzyńskich zaścianku:

Wewnątrz samego domu,
w stajni i wozowni
Pełno znajdziesz rynsztunków,
jak w starej zbrojowni
Pod dachem wiszą cztery
ogromne szyszaki,
Ozdoby czół marsowych: dziś
Wenery ptaki,
Gołębie, w nich gruchając
karmią swe pisklęta.
W stajni kolczuga wielka
nad żłobem rozpięta
I pierścieniasty pancerz służą
za drabinę,
W którą chłopiec zarzuca
źrebcom dzięcielinę.
W kuchni kilka rapierów
kucharka bezbożna
Odhartowała, kładąc je w piec
zamiast rożna;
Buńczukiem, łupem
z Wiednia, otrzepywa żarna
Słowem, wygnała Marsa Ceres
gospodarna...

Można więc było znaleźć na strychach prawdziwe skarby. I znajdowano. Pan Jerzy M., znakomity krakowski dziennikarz i historyk sztuki, opowiadał mi, jak w studenckiej młodości, w latach pięćdziesiątych, trafił podczas wakacji do malutkiej wioski, gdzie zamieszkał na plebanii. A tam, w wychodku, od międzywojnia zwanego w Polsce sławojką, starodruk. Pojedyncze karty, ale jednak! Pan Jerzy w te pędy do plebana i pokazuje strony starej księgi. „Mam tego sporo na strychu – mówi księżulo – ale to jakiś nie tego ten papier, sztywny...”

Dogadali się. Pan Jerzy mógł zabrać wszystkie papierzyska, pod wszakże warunkiem. Że załatwi proboszczowi papier toaletowy. Załatwił, i to cały worek, a więc dokonał cudu, bo papieru higienicznego, podobnie jak sznurka do snopowiązałki, nie wiadomo dlaczego brakowało w Polsce przez kilkadziesiąt lat...

Do najdziwniejszych strychowych znalezisk trzeba zaliczyć portrety Franciszka Józefa I. Znaleziono je, chyba w latach sześćdziesiątych, na strychu sądu przy ulicy Grodzkiej. Cesarz leżał w równo ułożonym, zakurzonym stosiku. Przeszły dwie wojny, diabli wzięli austro-węgierską monarchię, a on czekał...

Czasami myślę, że współczesne dzieci z blokowisk pozbawione są czegoś nadzwyczajnego. Nie znają strychów, nie znają lamusów, w ich domach nie ma pomieszczeń, w których setkami drobiazgów osadzała się historia. Ja miałem jeszcze komorę (kómorę, jak mówiono, pochylając „o” w stronę „ó”) we wspomnianym podtarnow-skim domu. I jeszcze zachowan-ko, na drugim końcu Polski, małe pomieszczenie z malutkim okienkiem.

W komorze pachniało ociekającym z serwatki serem i świeżym chlebem. Na ścianach wisiały przetaki, dzisiaj godne muzeum. Na półkach rzędem stały stare lampy naftowe i gliniane butelki po piwie, każda z herbem książąt Sanguszków. W kącie skryły się żarna. A w skrzynkach leżały cudowne rzeczy: austriackie monety, medaliki zakupione na Bóg wie jakich odpustach, ogrodnicze noże ze złamanymi ostrzami, buteleczki po lekarstwach z etykietkami dawno nieistniejących aptek. Żałowałem, że już nie ma munduru stryja, cesarskiego ułana. Przegrał walkę z molami...

Zachowanko pachniało koprem i czosnkiem, czyli ogórkami kiszącymi się w kamionkowych garach. Na półkach stały nie naftowe lampy, ale złociły się pękate samowary, obsypane medalami niczym ruscy generałowie. Nikt ich już nie używał, pozostały tylko wspomnienia, pozostały opowieści o ordynansie oficera (ponoć księcia) kwaterującego w domu podczas pierwszej wojny. Ordynans, jakiś Wasia czy Grisza, rozdmuchiwał je, parząc czaj. I jeszcze drzemały w wielkim słoju carskie ruble. Przechowywane na wszelki wypadek, bo przecież niemożliwe, żeby całkiem straciły swoją wartość, a kiedyś można było kupić za nie stado krów. Nie wiadomo dlaczego przeliczano pieniądze na krowy, zupełnie jak w Afryce...

A piwnice, mroczne, często wilgotne, chociaż także gromadziły rupiecie, były filiami spiżarni. Zanurzone w piaseczku drzemały jarzyny. Ziemniaki pojawiły się później i przede wszystkim w miastach, bo po wsiach przechowywano je w ziemnych dołach. Przede wszystkim jednak piwnice ukrywały bardziej szlachetną zawartość. Tak jak w Soplicowie:

Gerwazy przypomina
starodawne czasy:
Każe sobie podawać
od kontuszów pasy
I nimi z Soplicowskiej
piwnicy dobywa
Beczki starej siwuchy,
dębniaku i piwa.

A już współcześnie w piwnicach – oprócz słojów z przetworami i zimowych jabłek w skrzynkach – były miejscem składowania węgla. Kiedy jesień złociła liście i ścieliła się mgłami na Błoniach, przez ulice ciągnęły wozy z węglem, terkotały małe wózki ciągnięte przez wozaków, żylastych, wychudzonych starców.

A kiedy już piwnica połknęła węgiel, kiedy obok niego spoczęła sterta ziemniaków i nierzadko beczka kiszonej kapusty, mogła już nadejść zima...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski