Rozmowa z Justyną Kowalczyk
- Zakładałam, że tak będzie. Ustaliliśmy z trenerem Wierietielnym, że szczególnie mocno pobiegnę klasykiem. Kiedy zobaczyłam, że wiele dobrych zawodniczek jak choćby Włoszka Marianna Longa zostało z tyłu, nawet przez moment znajdowała się tam Therese Johaug, pomyślałam, że mam w nosie norweską taktykę. Trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce. Wyszłam więc na prowadzenie, przez parę kilometrów "wiozły się" Marit Bjoergen i Johaug. Nie chciały mi pomóc, choć parę razy pokazywałam im, żeby mnie zluzowały i wyszły na prowadzenie. Dopiero kiedy dosłownie stanęłam jak słupek na samym szczycie wzniesienia, wtedy mnie zluzowały. A później zaczął się 7,5-kilometrowy odcinek biegany stylem łyżwowym.
- Czy nie za ostro pobiegła Pani pierwsze 7,5 kilometra?
- Być może troszeczkę przeszarżowałam na klasyku, ale musiałam tak postąpić, jeżeli chciałam mieć medal. Zależało mi na tym, by po pierwszej części biegu zostało jak najmniej kandydatek do medalu. I to się udało. Dlatego tak mocno pociągnęłam przez trzy kilometry, choć nogi bardzo mnie bolały.
- W mistrzostwach świata miała Pani złote medale, brązowy, nigdy srebrnego.
- I to też jest powód do zadowolenia. Bardzo sie cieszę z tego srebrnego krążka. To dla mnie wspaniały wynik. Na trzeciej wielkiej imprezie z rzędu zdobywam medal. Dla mnie to coś niesamowitego. Jestem bardzo szczęśliwa.
- To Pani pierwsze podium w Oslo.
- Zgadza się. Jakoś nie miałam szczęścia do tras w Holmenkollen, nigdy nie stałam na podium w zawodach o Puchar Świata, przed rokiem byłam tutaj czwarta. No i w końcu się udało i to od razu na mistrzostwach świata. Można zatem powiedzieć, że kolejne miejsce zostało w tym sezonie przeze mnie odczarowane.
- Na drugim odcinku, kiedy biegłyście "łyżwą" znakomicie ze sobą współpracowały Bjoergen i Johaug...
- Tak, czułam, że chcą mnie zgubić. Na ostatnim długim zjeździe przed stadionem Johaug biegła jako pierwsza, ja byłam w tym momencie trzecia. Potem Therese puściła przed siebie Marit, a mnie nieco przyblokowała, robiąc różne dziwne zygzaki. Dzięki temu Marit zyskała kilka sekund nade mną. Czułam się już zmęczona, trudno więc było odrobić stratę.
- Czy gdyby nie zagrywka Johaug mogła Pani walczyć z Bjoergen o złoty medal?
- Pewnie gdybym dotrzymała kroku Marit, to atak zostawiłabym na sam finisz. Tak to sobie wymyśliłam jeszcze przed startem. Nie udało się jednak wbiec razem z nią na stadion. Gdyby doszło do takiego finiszu, to musiałoby nastąpić jakieś olśnienie Justyny Kowalczyk, by pokonać na ostatnich metrach Bjoergen i to w kroku łyżwowym. Ale w życiu zdarzają się różne zaskakujące rozwiązania. Ale to jest dzisiaj tylko gdybanie, wygrała Marit, ona jest mistrzynią świata. A ja jestem druga, wszystko fajnie poszło.
- Nie ma Pani trochę pretensji do Johaug?
- Absolutnie żadnych. Rozumiem doskonale Norweżki, gdybym ja miała możliwość współpracy z kimś, czy z jakąś Polką czy z Ukrainką Szewczenką, to zapewne postąpiłabym podobnie jak one. Takie są właśnie biegi narciarskie, niby sport indywidualny, a czasem jednak zespołowy.
- Na trasie zalegała gęsta mgła, przeszkadzało to w bieganiu?
- Ja zawsze biegam ze spuszczoną głową. Nie było zatem problemu, bo zazwyczaj i tak widzę tylko śnieg.
- Na razie powtarza Pani scenariusz z Vancouver, teraz czeka Panią bieg na 10 kilometrów.
- Wolałabym, aby scenariusz był inny (w Vancouver na 10 km Kowalczyk była piąta - przypis as). Każde miejsce na podium to jest coś wielkiego. Jakoś wszyscy przyzwyczaili się do tego, że w tym sezonie jestem albo pierwsza albo druga. A jest przecież sporo bardzo dobrych biegaczek, które podobnie jak ja ciężko pracują. Te dziewczyny miały w tym sezonie dwa przekleństwa - jedno to Marit Bjoergen, drugie Justyna Kowalczyk. Dla mnie takim przekleństwem jest Marit. Mam nadzieję, że kolejność się zmieni.
- Czy Marit Bjoergen jest do pokonania na mistrzostwach w Oslo?
- Tego nie wiem. W sobotnim biegu była poza naszym zasięgiem, a co będzie dalej, zobaczymy.
- Czy taki bieg przy tysiącach norweskich kibiców jest czymś wyjątkowym? Czy docierał do Pani doping?
- Jeśli mam być szczera, to byłam tak skoncentrowana, że właściwie nie słyszałam tego całego hałasu wokół trasy. Skupiałam się tylko na tym, by usłyszeć co do mnie mówili ludzie z naszego sztaby szkoleniowego.
Rozmawiał ANDRZEJ STANOWSKI, Oslo
Ciągły podbieg
- Adrenalina znów rośnie - zaznaczył Aleksander Wierietielny przed dzisiejszym biegiem na 10 km techniką klasyczną. - Nic nas nie jest w stanie uspokoić, bo każdy start jest nerwowy.
Przeszedłem się po tej trasie raz i więcej nie chcę. Jest bardzo ciężka, praktycznie ciągły podbieg, ale dla Justyny to dobra trasa. Jest jeszcze bardziej wymagająca niż część klasyczna sobotniego biegu łączonego.